Harry
(Kilka dni później...)
-Jak ci idzie matma? - zapytał Lou wracając ze mną równym krokiem do domu po zakończonych lekcjach w szkole.-Wiesz.. Dobrze? - zaśmiałem się. - Jeśli matma może iść dobrze - wzruszyłem ramionami.
W pewnej chwili niebieskooki spojrzał na dzieci grające w piłkę przed blokiem.
-Chciałbym znów być taki.. - westchnął. - Być dzieckiem.. Takim.. Które nie ma problemów, ani zmartwień - popatrzyłem na niego z zaciekawieniem. - Wtedy wszystko było normalnie - zamknął oczy i uśmiechnął się lekko na to wspomnienie. - Matka była w ciąży, później urodziła. Nawet nie wiesz jaka sensacja wyszła z tego wszystkiego. Wschodząca gwiazda z małym niebieskookim czymś u boku. Byłem czymś w rodzaju plakatu reklamowego. Wielkie show, bo Johannah Tomlinson urodziła sobie syna. Byłem kochany przez rodziców, a przynajmniej czułem się kochany. Interesowali się mną.
-Mamusiu mam kwiatuska - pomachałem jej roślinką przed oczami.
-Widzę kochanie - uśmiechnęła się szeroko i wzięła mnie na swoje kolana.
-Dla ciebie.
-Dziękuję - wzięła ode mnie przedmiot i pocałowała w policzek. Zachichotałem radośnie i zaskoczyłem z jej kolan.
Zacząłem biegać za jakimś bardzo ładnym motylem. Mama siedziała na krześle na tarasie i mi się przyglądała. W pewnej chwili się przewróciłem. Zacząłem płakać.
-Chodź Lou - wzięła mnie na ręce i przytuliła do siebie. Przestałem nagle płakać i uśmiechnąłem się przecierając małą rączką oczy. - Już lepiej? - pokiwałem głową.
-A później było już tylko gorzej... - dodał. - Lottie uciekła. Miałem trzynaście lat. Byłem gówniarzem. Nie rozumiałem kurwa niczego.. Nie rozumiałem tego, że Lottie była chora. To moja matka ją w to wpierdoliła.. - jego warga zadrżała.
-Co ty wyprawiasz William?! - powiedziała ostrym tonem.
Pierwszy raz nazwała mnie William.-Jestem Lo... - przerwała mi.
-Zadalam ci pytanie.
-Chciałem.. Pograć z kolegami w piłkę..
-Nigdzie nie idziesz! - spojrzała na mnie surowo. - Marsz do pani Reen - pokazała dłonią białe drzwi na prawo. Reen to była stylistka mojej matki.
-Ale..
-Za pół godziny wychodzimy i masz być gotowy!
-Dobrze... - spuściłem głowę na swoje buty i wziąłem głęboki oddech. Miałem łzy w oczach. Chciało mi się tak okropnie płakać.
Innym razem postanowiłem ją zapytać czy mogę iść do Zayna.-Mamo.. - zacząłem, a ona nawet nie obróciła głowy w moją stronę. Miała jakieś ważne przymiarki. - Mamo.
-Nie widzisz, że jestem zajęta!
-Chciałem tylko zapytać... Mogę iść do Zayna?
-Tego od Malików? Oczywiście, że nie! Nie możesz zadawać się z takimi ludźmi. Jesteś kimś William. Musisz zadawać się z osobami na twoim poziomie.
-Ale...
-Nie. A teraz wyjść! - wskazała ręka na drzwi.
-Louis.. Przykro mi.. Naprawdę mi przykro - spojrzałem na niego i ja również miałem łzy w oczach.
CZYTASZ
„Nobody said it was easy" • larry • korekta
Fanfic#461 miejsce w fanfiction❤ #57 in story (#681/#765/#814/#892/#911w ff) Louis żyje w świetle sławy swoich rodziców, chce normalnie żyć, ale to nie jest takie proste. Jednak nie zawsze tak było. Wszystko zaczęło się, kiedy jego siostra uciekła z domu...