Rozdział 7.

215 10 1
                                    

Pogodziłam się z tym że Mike nigdy mnie nie kochał i szukał tylko przelotnej znajomości. Jednak mu tego nie powiedziałam, ale ograniczyłam widywanie się z nim do minimum. Elodie rzeczywiście znowu była taka jak dawniej, a morderstw w mieście było coraz więcej.
Dwa tygodnie później ponownie pojechałam do rodziców. Tego dnia byli bardzo, ale to bardzo poważni.
-Vivien, musimy porozmawiać.- zaczął Will.
-Słucham. I tak ostatnio dzieją się dziwne rzeczy w tym mieście więc raczej nic mnie już nie zdziwi.
-Powiem prosto z mostu. To miasto jest zbyt niebezpieczne. A że dostaliśmy awans w pracy postanowiliśmy się przeprowadzić. Zamieszkasz razem z nami. Będziemy mieli nad tobą większą kontrolę.- mówił całkowicie poważnie- Zaczniesz naukę w nowej szkole. Koniec tematu.
-Czyli chcecie mi powiedzieć że mam znaleźć nowych przyjaciół w nowej szkole a o reszcie mam zapomnieć i udawać że nikogo nie znałam? I jeszcze powiedzieliście że chcecie mieć nade mną większą kontrolę. Nie mogliście po prostu powiedzieć że mi nie ufacie?
-Nie oto chodzi, Vivi. Po prostu nie chcemy cię stracić. Jesteś jeszcze młoda, całe życie przed tobą.- tłumaczyła Marika.

-Nie jestem dzieckiem, potrafię sobie poradzić. Ale rozumiem. Martwicie się.- mówiłam spokojnie- W takim razie... Coś jest już ustalone? Gdzie będziemy mieszkać? Jaka jest tam szkoła? Kiedy się wprowadzamy?

-Wyjeżdżamy za dwa tygodnie. Z racji tego przez te dwa tygodnie pomożesz nam w domu. Z pakowaniem swoich rzeczy i innych sprawach. A o szkołę się nie martw.- uśmiechnął się mężczyzna a ja zastanawiałam się nad tym wszystkim.

Tak trochę głupio zostawić wszystko na rzecz przeprowadzki, a zwłaszcza pracę oraz Elodie na utrzymaniu. Co do pracy to kawiarenka i tak była na skraju bankructwa, a Elodie zawsze płaciła tylko połowę czynszu i to ledwie. Nie wiem jak sobie poradzą.

-I jeszcze do tego Mike. Ciekawe czy się uciszy, gdy się dowie że wyjeżdżam.- pomyślałam.

-To ja lepiej przygotuję sobie kartony i walizkę.- westchnęłam i poszłam do swojego pokoju który ciągle na mnie czekał nawet po wynajęciu mieszkania.

Wszystko ciągle było na tym samym miejscu. Weszłam do pokoju i usiadłam na łóżku. Obok łóżka na szafce nocnej znajdowało się małe pudełeczko. W środku znajdowała się bransoletka z małym różowym misiem przyczepionym do niej oraz zawieszka z moim imieniem. To był prezent od Mariki na rocznicę mojego pobytu tutaj. Założyłam bransoletkę na nadgarstek i patrzyłam jak od koralików odbijają się promienie słońca.

-Znowu się zamyśliłaś?- zaśmiała się Marika stojąc w progu.

-Wybacz, nie zauważyłam cię mamo.- zaśmiałam się cicho.

Odkąd z nimi mieszkałam miałam niepohamowaną ochotę mówić na nich ,,mamo i tato", a nie ,,Marika i Will". To był odruch. Zawsze się przy tym łapałam ale potrafiłam wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.

Mieszkałam z moimi przybranymi rodzicami od roku. Równo od roku. Tego dnia postanowiliśmy to jakoś uczcić. Nie było to jakieś huczne przyjęcie czy coś w tym stylu. Po prostu spędziliśmy ten czas razem i to się liczyło.

-Proszę, Vivien. To dla ciebie.- powiedziała Marika podając mi różowo-pastelowe pudełeczko.

Odsłoniłam wieczko a moim oczom ukazała się pudrowa bransoletka z misiem oraz z zawieszką z moim imieniem. Zawiesiłam się kobiecie na szyję.

-Dziękuję, mamo.- powiedziałam.

Chwilę mi zajęło zanim dotarło do mnie co właśnie powiedziałam. Zawsze mówiłam do nich po imieniu a teraz... To był odruch! Jednak po chwili kobieta przytuliła mnie do siebie mocniej.

-Nie ma za co... Córeczko.

-Ciągle pamiętam dzień w którym powiedziałam do ciebie ,,mamo".- uśmiechnęłam się.

-Ja też. Nigdy tego nie zapomnę.- usiadła obok mnie i przytuliła- Jesteś na nas zła za tę przeprowadzkę?

-Nie mam wam tego za złe. Po prostu chcecie dobrze, a ja muszę to zrozumieć.

-Mądra dziewczynka.- uśmiechnęła się promiennie- No chodź. Pomogę ci z tym wszystkim.

Po jakichś trzech godzinach uporałyśmy się ze wszystkim. I tak poszło nam to dość sprawnie bo pokój był dość duży. W pewnej chwili usłyszałyśmy huk dobiegający z sypialni rodziców. Pobiegłyśmy w tamtym kierunku a widok był komiczny. Will siedział na podłodze a obok niego leżało przewrócone krzesło a na podłodze walały się poduszki. Zaczęłyśmy się śmiać a mężczyzna po chwili się do nas dołączył.

-Co tu się stało?- zapytałam.

-Chciałem wyjąć książki z szafki żeby je zapakować do pudła, ale się wywaliłem prosto na łóżko i z niego spadłem rozwalając poduszki.- wyjaśnił.

Pomogłyśmy mu wstać. Całe szczęście nic mu się nie stało bo w końcu spadł na łóżko. Pomogłyśmy jeszcze spakować rzeczy z sypialni i nastał wieczór. Położyłam się na łóżku i sprawdziłam telefon. Kilka nieodebranych połączeń od obcego numeru. Zadzwoniłam. Okazało się że Elodie cały czas się do mnie dobijała. Powiedziałam jej o przeprowadzce. Przyjęła to jakoś normalnie, w sumie nie wiem jak to odebrała bo jej ton głosu był jak zwykle obojętny.

Po skończonej rozmowie odłożyłam telefon i położyłam się i zasnęłam. To był dość męczący dzień.

Zacznijmy od nowa  |Silent Scream 2| ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz