W karczmie w Bokensten południe mijało jak zwykle, bard śpiewał o bohaterach walczących z gigantami, mieszkańcy po pracy wypijali kolejne kufle piwa, podróżnicy opowiadali im historie o innych krainach, a awanturnicy tłukli się niszcząc krzesła. Przy stole w rogu siedział Sven wraz z Buim i Bjorgiem popijając miód i rozmawiając o ostatnich łowach, oraz planując następne.
- Najlepiej było parę dni temu kiedy w pogoni za kozłem przeszliśmy granicę i do nas z wieży krzyczeli- wspominał Bui
- Chętnie bym tam wrócił, ci żołnierze w Ursytii chyba zaczepki szukali, przysięgam na honor huskarla, że jedną strzałę posłaliby w naszą stronę, a miecz utopiłbym w ich krwi!- dodał Biorg
- Wiemy Bjorgu, że sam byś ich wszystkich na łopatki rozłożył, nawet drewnianym mieczem, nie każdy wojak może sobie pozwolić na tytuł huskarla.- Kontynuował Bui- a ty Sven czemu taki cichy jesteś?
- Zamyśliłem się, ojciec twierdzi że nie powinienem siedzieć w gospodzie, jako przyszły jarl mam uczyć się zarządzania armią, siedzieć w polityce i inne takie pierdoły. To nie dla mnie, zamieniłbym się z wami, wolałbym być zwykłym wojem, dowódcą oddziału, a nie całej osady,przecież jako jarl nie będę mógł się urżnąć do nieprzytomności, bo jak to powiadaja ''nie wypada mi''.- odpowiedział Sven.
- Przynajmniej kiedy my będziemy ginąć na polu zasypywani gradem strzał i oszczepów, ty będziesz stać na górze i tylko mówić w który punkt mają strzelać łucznicy. - Żartobliwie powiedział Bjorg
- Ale kiedy wy wygracie bitwę będziecie mogli usiąść w karczmie, chlać bez opamiętania, śpiewać i sie bawić, a ja? A ja będę musiał odwalić jakąś przemowę ludziom i w kulturze rozmawiać ze szlachtą, to na prawdę nie dla mnie.
- Zawsze można urządzić ucztę w twoim zamku i tam się nachlać...- I w tym momencie Buiemu przerwało wtargnięcie strażnika do gospody.
- Wszyscy wojowie przesiadujący w karczmie, mają zaraz pojawić się pod zamkiem, tam czeka na was jarl, a pod górą wrogie wojska z Yngvvarem na czele! - Wykrzyknął i szybko wybiegł kierując się w stronę zbiórki. W jednej chwili karczma opustoszała, wojacy wybiegli po rynsztunek, a mieszkańcy barykadować się w domach, jedynie podróżnicy i bardowie zostali w wynajętych pokojach. Sven niechętnie szedł w stronę zamku, wiedział że ojciec nie da mu walczyć, ale i tak poszedł do komnaty, wziąć mieć i założyć zbroję ''na wszelki wypadek''. Po drodze do zamku zobaczył ojca stojącego na balkonie, zmienił więc kierunek, aby z nim porozmawiać.
- O co chodzi i co się stało?- Zapytał
- Sam do końca nie wiem, może tylko poselstwo bo mało mają tych ludzi, ale wbiegł do mnie zwiadowca mówiąc że pod górą widać ludzi z herbem Yngvvara na tarczach, a on o interesach zbytnio nami nie rozmawia.- Odpowiedział mu ojciec
- Tylko co oni robią pod górą, przecież tam nie ma podejścia- rozmyślał Sven
- Prawdopodobnie próbują wspinaczki, myślą, że jesteśmy na tyle głupi żeby nie obstawiać tego miejsca zwiadowcami i wezmą nas z zaskoczenia, ale nasi ludzie będą na to gotowi i tyle z ich zaskoczenia.
- Mogę wziąć udział w bitwie?- Znów zapytał Sven
- Jesteś moim jedynym synem, jeśli zginąłbyś w bitwie nie byłoby następcy po mojej śmierci, wystarczy że straciłem już żonę, nie chcę tracić też dziecka.- odpowiedział smutny i lekko oburzony Agnarr
- To gdzie ja mam się nauczyć walczyć i radzić w trudnych sytuacjach? Te lekcje i treningi jeden na jeden mi się do niczego nie przydadzą kiedy będę zmuszony wziąć udział w potyczce! - Wykrzyczał zdenerwowany Sven, ale jarl nic mu już nie odpowiedział, dlatego odwrócił się i poszedł w stronę swojej komnaty, zamknął drzwi, uderzył w kamienną ścianę krzycząc przy tym trochę z bólu, a trochę z oburzenia, usiadł na łóżko i zaczął rozmyślać o czymś czego jeszcze nie powiedział swoim przyjaciołom, o swoim ślubie, ojciec w najbliższym czasie, ma wysłać syna do jednej z osad, aby walczyć o rękę córki jarla Hrafna -Runy.Nie chciał żenić się, uważał to za uwiązanie, brak swobody i koniec wolności, chciał od tego uciec więc w jego głowie zaczął pojawiać się plan. Jednak leżenie i planowanie przerwały mu krzyki wojów i dzwony, nie zakładając nawet kolczugi, chwycił za miecz, wybiegł z zamku i jego oczom ukazały się dwie armie, ku jego zdziwieniu ludzie Yngvvara byli już w środku osady i to nie od strony gór. Najeźdźcy zaczęli rzucać pochodniami w słomiane dachy domów, więc garnizon Bokensten niezwłocznie ruszył do do obrony, a za nimi oczywiście Sven. Obydwie armie biegły w swoją stronę, byli coraz bliżej, czas jakby zwalniał, aż starli się. Z tarcz leciały drzazgi, z hełmów i mieczy iskry a spod nóg leciał kurz, w pierwszej fazie potyczki obydwie strony chroniły się zasłoną tarcz, a wojowie z włóczniami lub długimi toporami próbowali trafić kogoś od góry, najeźdźcy zrobili lukę między tarczami, albo topornicy mogli zmieszać się z obrońcami i wtedy rozpoczęła się prawdziwa walka. Szermierka się nie liczyła, każdy od każdego mógł niespodziewanie dostać ostrzem w plecy, Sven starł się nie walczyć w środku, raczej wyłapywał przeciwników w pojedynkach na poboczu potyczki, walczył zaciekle i w szale, ciachał wrogów jak drewniane manekiny, zobaczył go Bjorg i od razu podbiegł do niego torując sobie ścieżkę mieczem.