Dotyk śmierci-część pierwsza

137 12 4
                                    

Uśmiechnął się przez sen zaciskając w dłoni pomięte, płowe prześcieradło. Śnił, śnił , tylko tam czuł się tak jak zawsze. Był w stanie się roześmiać, na chwilę zapomnieć o problemach. Tak czuł się tylko przy Holmesie, który z jakiegoś powodu zmieniał każdy dzień w niezwykłą podróż; coś godnego poświęcenia. Kiedy po raz pierwszy zobaczył jego pasję; talent dedukcji widoczny na pierwszy rzut oka, nie uwierzył. Ten człowiek był pierwszą osobą, która wpłynęła na Watsona już po kilku sekundach znajomości. Nazywali go dziwakiem, miłośnikiem ludzkiej krzywdy, osobą niezrównoważoną psychicznie. Ale John widział w nim coś więcej-bratnią duszę, kogoś kto wyrwie go z szarej rutyny cywilnej codzienności. Uprzednio miewał wizje, ponownie stał na pobu bitwy, słyszał huk, strzały padające ze strony wroga. Nie bał się, tylko tęsknił, gdyż jako wojskowy medyk czuł się spełniony, nigdy nie dosięgany przez problemy przeciętnego Brytyjczyka. Wracając do normalności walczył z samym sobą, z dziecięcym pragnieniem, rządzą przygód. Właśnie to zaoferował mu tajemniczy brunet, codzienny widok zwłok, niesamowite zagadki i zatarczki z policją. Gdyby lekarz miał podsumować czas spędzony z przyjacielem jednym słowem, zwyczajnie wypowiedziałby jego nazwisko "Holmes".

Nagle marzenia senne się urwały, a mężczyzna gwałtownie podniósł sie do pozycji siedzącej.

-Sherlock!- Krzyknął patrząc się w pustą przestrzeń. Nadeszła ta chwila, chwila w której czar prysł, a ból przejął kontrolę nad byłym żołnierzem, zmieniając jego serce w miazgę. Sam fakt, że nie obudziła go subtelna melodia grana przez detektywa sprowadzał Watsona na ziemię. Do jego uszu docierała jedynie cisza, przeraźliwa nicość spuszczająca na ciało zimny dreszcz.

Blondyn przetał mokre od potu czoło, powoli zakładając stojące obok łóżka kapcie. Każdy krok, stąpnięcie skutkowało powiększeniem się cierpienia. Spojrzał w lustro widniejące na starej, drewnianej szafie w kolorze hebanu. Człowiek, którego zobaczył nie przypominał już pomocnika słynnego Sherlocka, a jego marną kopię z bledszą niż zwykle skórą, smutnymi oczami oraz potarganymi, siwiejącymi włosami. Chciał nie wstawać, nigdy więcej nie wychodzić nazewnątrz, zamknąć się w swoim świecie,gdzie najważniejsza dla niego osoba wciąż żyła pełnią życia, gdzie granatowy płaszcz mienił się na tle staroświeckiego salonu. Nie ważne co zostało, ważne czego zabrakło, co zniknęło i już nigdy nie wróci. Moriarty...to jego wina, to wina potwora bez skrupułów, wampira żerującego na ludzkich emocjach. Przedstawienie dawno się skończyło, zaś zabawa nigdy się nie rozpoczęła. Watson nie umiał tego pojąć; jak można nie liczyć się ze śmiercią?! Dopiero po tym wszystkim wszczął o tym myśleć. Zdarzyło mu się zabijać, odbierać czyjś największy skarb, ale widział to tylko jako pustą kalkulację...jako coś co nigdy nie będzie go dotyczyć. Lecz nadszedł dzień pokuty; jego najlepszy przyjaciel stojący na krawędzi dachu, spoglądający w jego kierunku z telefonem w dłoni płakał,wystraszony, zagubiony i zdezorientowany;nie był pustą lalką, psychopatą pozbawionym jakichkolwiek uczuć, on po prostu dobrze je ukrywał, bojąc się odrzucenia. Wylądował na twardym chodniku, roztrzaskując delikatną czaszkę. "Proszę, niech to będzie zły sen"- Watson wrzeszczał w myślach, wrzeszczał i zwijał się z bólu. "Dlaczego mi to zrobiłeś?!Dlaczego nic nie zrobiłem"? Śmierć zabiera wszystkich, których nie pilnowaliśmy wystarczająco dobrze, których zawiedliśmy zbyt wiele razy; śmieje się nam w twarz oraz składa do grobu. Czy podniesienie się po stracie to wygrana? A może zwykły brak szacunku?

Po ubraniu się John opuścił swą sypialnię, niechętnie udając się do głównego pokoju w wynajmowanym mieszkaniu. Na widok tapet niemal zaniósł się płaczem, wiele przeszły, Holmes zdecydowanie nie dawał im spokoju, strzelając w najlepsze do wyznaczonego przez siebie celu. Kiedyś irytował tym nie tylko panią Hudson,ale i Watsona, który teraz wiele by dał, by ponownie usłyszeć hałas spowodowany ów strzałami. Fotel również stał pusty, ostatnio tknięty jedynie przez Sherlocka. Żołnierz zbliżył się do stolika, na którym zazwyczaj stała herbara przyszykowana przez panią Hudson; tym razem również tam była, filiżanka z ulubioną herbatą narkomana-gorzka,czarna. Zwrócił się z nagła w kierunku krzątającej się po kuchni starszej kobiety.

-Pani Hudson!-Wrzasnął niby jej nie dostrzegając- Co to jest?-uniósł się wskazując palcem na napój. Przejął się tak błachą rzeczą, gdyby nie szacunek do kobiety, prawdopodobnie rzuciłby naczyniem o podłogę, rzuciłby nim z całej siły starając się wyładować frustrację.

Drobna właścicielka przybytku nie miała mu tego za złe, wiedziała, że jest mu ciężko, wszak łączyło ich coś więcej niż zwyczajna przyjaźń, kto jak kto,ale ona to doskonale wiedziała. Podeszła do rozwścieczonego domownika trzymając w trzęsących się dłoniach ściereczkę, którą dopiero wycierała blat kuchenny.

-John, już wstałeś?-Uśmiechnęła się smętnie dotykając prawą ręką pulchnej twarzy rozmówcy.Po dostrzeżeniu problemu, jednak zmieniła swoje podejście zasłaniając dłońmi usta- zapomniałam,przepraszam!

Natychmiast zabrała filiżankę znikając między szafkami w jadalni.Chciała być miła? Chciała zmienić samopoczucie kogoś, kto od kilku dni był w połowie martwy? Czy nie zdawała sobie z tego sprawy? Czy nadal wierzyła w to, że Watson jest w stanie się od tak pozbierać? Sam zupełnie nie brał tego pod uwagę, w momencie, gdy emerytka godziła go w serce wciąż nie zmieniając nawyków, upadał jeszcze niżej, ubolewając nad własnym losem. Ot zwykła herbata sprawiła, że wpadł w szał. Szaleństwo, przejęło nad nim kontrolę, kierując jak zwykłą, nic nie znaczącą marionetką; pojedynczym bytem nie różniącym się od reszty podobnych. Spuścił głowę siadając na swym fotelu. I ogarnęło go wspomnienie skupionego na sprawie detektywa,spoczywającego tuż obok, snującego genialne teorie na podstawie niewielu poszlak. Jego długie palce złożone jak do modlitwy, delikatnie dotykające wązkich ust. Cisza, zakłócana jedynie przez bełkot klienta, którego myśliciel od dawna nie słuchał; wybiórczo gromadząc informacje o sprawcy i miejscu zbrodni. Sielanka, zwyczajny dzień na Baker Street, dzielnicy cudów.

-John-wyimaginowany Holmes wstał z siedzenia lustrując przyjaciela błękitnymi oczami. Już nie wyglądał jak z retrospekcji. Był trupem, trupem udającym żywego. Po jego czole spływała struga brudnej krwi, wargi miał zaś sine, kolorem przypominające dojrzały owoc śliwy. Szczerzył się mrużąc różowawe powieki, trzymając obie dłonie w podartych kieszeniach spodni. Watson skulił się uciekając wzrokiem od mary.

- Przestań, proszę...- Mruknął bezsilnie, bliski łez.

Ale byt nie dawał za wygraną, przykucnął przy żołnierzu przekrzywiając głowę.

- To ty przestań-Odpowiedział charakterystycznym basem- Słyszysz?

" Najgoszą rzeczą, jaką mogłem sobie wyobrazić,było stracenie Sherlocka Holmesa, człowieka kłamliwego, zadufanego w sobie i zimnego; nieczułego sadysty z zamiłowaniem do ludzkiej krzywdy. Najgorszym człowiekiem jakiego mogłem pokochać był zagubiony detektyw podświadomie szukający zrozumienia, uwagi ze strony kogokolwiek. Najgorszym człowiekiem na którego on mógł trafić, był żołnierz nie radzący sobie z własnymi uczuciami."- Rzekł w myślach lekarz słysząc swój wywód jak realnie wypowiadane słowa-"Ale nie można żałować chwil w których nie było się samolubnym, chwil spędzonych z najlepszym przyjacielem, nie można odbierać sobie szczęścia płynącego z rozmowy z kimś, kto nidy nie zatrzyma się na dłużej, kto zawsze będzie biegł w nieznane, za wszelką cenę."

- Jak mam przestać, kiedy mnie zostawiłeś?! Jak mam przestać, kiedy zniszczyłeś mój cały świat?! Nigdy tego nie zrozumiesz, nigdy nie staniesz na moim miejscu, bo jesteś martwy!-Wytknął ogłupiony przez własne zmysły.- Fajnie ci się skakało?!-Padł na podłogę, lądując na środku dywanu, tuż obok lupy słynnego detekrywa, bohatera Londynu.

Ostatnie wróć Johnlock (rewrite)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz