Epilog

466 26 12
                                    


— Haseki Sultanım — do komnaty Padyszacha wbiegł jeden z janczarów. — Musimy ewakuować Sułtana i ciebie. Książętami zajmuje się inny oddział.

— Już nie ma kogo ewakuować — załkała Feride. — Sułtan umarł.

Mężczyzna zakrył twarz swą dłonią, patrząc na nią z niedowierzaniem.

— Ja też już jestem martwa...

— Nieprawda! Masz swoje dzieci, pani! Trzeba je ratować!

Do kobiety wyraźnie przemówiły słowa mężczyzny, gdyż szybko wstała na równe nogi. Złożyła ostatni pocałunek na ustach martwego Cihangira, po czym opuściła komnatę, by ratować swoje dzieci.

Szła pewnym krokiem w kierunku komnaty, w której kazała ukryć swoje dzieci.

— Mamo! Pomocy! Ratuj nas! — usłyszała nagle, co spowodowało, że przeraziła się nie na żarty.

— Sulejman! Mustafa! Bayezid! — krzyknęła do nich, rozpoczynając swój bieg.

Z początku janczar, który powiadomił ją wcześniej jej towarzyszył, lecz po chwili został zabity przez jakiegoś zdrajcę.

Dalej biegła sama, starając się nie patrzeć za siebie.

Dobiegła do komnaty, w której zamiast jej dzieci znajdowały się jedynie ich małe ciała i kilku na czarno ubranych mężczyzn.

— Aaa! Boże! — wrzasnęła najgłośniej jak umiała, nie przejmując się obecnością katów i padając przy swych martwych dzieciach. — Sulejman! Bayezid! Mustafa! Aaa!

Darła się niebogłosy, szturchając ich ciała i waląc pięściami o podłogę przez pare długich minut, dopóki do pomieszczenia nie weszła sprawczyni tej straszliwej tragedii.

— Nie przejmuj się tak, Feride — powiedziała szatynka. — Niedługo do nich dołączysz...

— Myślisz, że się tego boję, Nurbanu? — spytała blondynka, podnosząc się z ziemi. — Ani trochę! Już nie mam na tym świecie nikogo kogo bym kochała! Wolę umrzeć niż patrzeć na twoje parszywe oblicze, albo rządy twojego tchórzliwego syna!

— Skoro sobie tego życzysz... — machnęła ręką w stronę katów, którzy natychmiast złapali dziewczynę i rzucili na kolana.

Feride niezbyt się opierała. Za to pozwoliła sobie na wyrzucenie z siebie wszystkiego co ją trapiło.

— Kiedyś także ty i twój syn umrzecie! Staniecie przed obliczem Boga i odpowiecie za wszystkie swe zbrodnie! Do końca życia będziesz pamiętać me słowa! Twoje ręce na zawsze będą pachnieć krwią! Nie zaznasz już spokoju! Nawet już jako Sułtanka Matka dalej będziesz nic niewartą niewolnicą. Obiecuję ci... to... obie — zaczęła tracić oddech.

Obraz przed jej oczami zaczął się rozmazywać, a ona sama traciła władzę w kończynach. Niedługo potem cała posiniała i wydała swój ostatni dech, kładąc się tuż obok swoich ukochanych dzieci.

Teraz już nie było osoby, która mogłaby przeszkodzić Nurbanu w zdobycie tak bardzo upragnionej władzy.

~•••~

Sułtan Cihangir stał na pięknej polanie ubrany w białą szatę i delikatny pasek. Za rękę trzymał swoje dzieci, obok niego stała zaś jego ukochana żona.

W piątkę zaczęli podążać ku ich własnemu raju.

Ja, Cihangir.
Syn Sułtana Sulejmana i Sułtanki Hurrem. Ich najmłodsze dziecko. Ich skarb i udręka. Miłość i ból.

Ja, Cihangir
Jedenasty Sułtan Imperium Osmańskiego. Ten, który w cztery lata uświetnił je bardziej niż jego dziad w osiem.

Ja, Cihangir
Ojciec Sulejmana, Mustafy i Bayezida. Swoich jedynych dzieci. Kochanek i mąż mojej najcenniejszej gwiazdy, Feride.

Ja, Cihangir
Wiecznie chory, udręczony człowiek. Co dnia zmagający się z moją nieprzemijającą chorobą.

Ja, Cihangir
Szczęśliwy Sułtan, ojciec, brat, syn, mąż i wuj. Spełniony władca. Postrach Europy.

Ja, Sułtan Cihangir Chan
Z uśmiechem opuszczam ten brudny świat, po tylu latach cierpień wchodząc do swego raju.

Zakończyłem swą Drogę cierpienia, czas bym kroczył nową ścieżką.

Ścieżką miłości i życia wiecznego!

Ja, Sułtan Cihangir Chan

Kończę swój żywot, będąc całkowicie spełniony!

 Wspaniałe Stulecie: Dгоgа сіегріеηіа  ✔️ (Sułtan Cihangir Chan) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz