Dzisiejszy poranek dał mi się we znaki. Wogóle nie mogłam się skupić na treningu. Co prawda nie był on oficjalny bo tylko ćwiczyłam z Anie. Znaczy ona ćwiczyła bo ja siedziała sobie wygodnie w uprzęży do ćwiczenia trójwymiarowego manewru. Od czasu do czasu przyjemnie jest tu tak sobie posiedzieć. W głowie niemalże słyszę głos taty który każe mi zejść. Pamiętam, że kiedyś szkolił tu żołnierzy. Zawsze lubiłam patrzeć jak ćwiczą. To było takie interesujące. Przez długi okres tata nie pozwalał mi dołączyć do korpusu. Do czasu aż nie zobaczył mnie która wygodnie sobie tu siedzi i rozmyśla. Teraz jak o tym myślę to zastanawiam się dlaczego nie jestem w pierwszej dziesiątce. Może jednak robiłam coś źle. Mniejsza z tym. I tak nie interesuje mnie żandarmeria.
- Długo będziesz tam jeszcze siedzieć? Za godzinę mamy stawić się na placu głównym. - Głos Anie wyrwał mnie z zamyślenia. Rozbujałam się lekko i chwyciłam się nogami belki. Przekręciłam lekko korbkę i bezpiecznie stanęłam na ziemi. Odpięłam się od urządzenia i podeszłam do dziewczyny.
- Stanowczo zbyt szybko miną ten czas, nie sądzisz? - Spytałam po chwili ciszy.
- Nie dla mnie. Przez ten czas intensywnie myślałam nad wyborem i... - Przerwał.
- I? - Ponagliłam ją. Bardzo chciałam wiedzieć co wybrała.
- Postanowiłam, że dołączę do zwiadowców. - Ja chyba śnie? Czy ona naprawdę to powiedziała? Uśmiechnęłam się szeroko i w ciszy poszłyśmy na plac. Tam dowiedziałam się, że cała moja grupa ma zamiar dołączyć do zwiadowców. Byłam naprawdę szczęśliwa. Będę wykonywać wspaniałą prace z najlepszymi przyjaciółmi. Czy może być jeszcze lepiej? Tak ale tylko wtedy gdy wszystkie tytany znikną! Cały czas się uśmiechałam.
- Kadeci zbiórka! - Usłyszałam głos kapitana Erwina. Posłusznie ustawiłam się na swoim miejscu. Stałam z przodu razem z moją drużyną. Niestety nie było tam żadnego z moich przyjaciół. Ale to nie znaczy, że źle dogadywałam się z tymi ludźmi. Byliśmy zgranym zespołem.
- Przyszedł czas abyście wybrali którą z dróg obierzecie. Życie za murami czy w ich obrębie. Nie będę was oszukiwał, jestem tu tylko po to aby zebrać ochotników do korpusu zwiadowczego. Jest to bardzo niebezpieczna praca. Na każdej wyprawie ktoś może zginąć. Właściwie to zawsze ktoś ginie. - Jego słowa naprawdę zachęcają ludzi do wstąpienia w szeregi zwiadowców. Powinien wymyślić coś lepszego. - Ale jeśli przeżyjecie to przyniesienie honor ludzkości. Więc teraz każdy kto nie czuje się na siłach aby do nas dołączyć niech odejdzie. Przy scenie niech zostaną tylko ci którzy mają zamiar do nas dołączyć. - Najpierw zobaczyłam, że cała moja drużyna odchodzi. To samo inne drużyny które stały w tej samej lini. Gdzieś z oddali usłyszałam tajemniczy kobiecy głos "Ależ ich wystraszył, teraz nikt nie zostanie". Ja też zaczęłam się wahać.
Odwróciłam się już kiedy nagle przypomniałam sobie o ojcu. Walczył z tytanami, narażał życie. I to wszystko dla ludzi, dla rodziny, dla mnie. Nie mogę go zawieść, nie, nie mogę zawieść siebie. Odwróciłam się na pięcie i zamknęłam oczy. W ten sposób zawsze się uspokajałam. Nastała cisza, ale niewiem czy wszyscy już poszli czy ja tylko ich wyłączyłam.- A więc kadecie cieszymy się, że pragniesz zostać zwiadowcą. - Chwila! Czy on powiedział kadecie? Kadecie? Liczba pojedyncza! Gwałtownie odwróciłam się do tylu. I ze strachem spostrzegłam że jestem sama. Cofnęłam się o krok do tyłu bijąc się z myślami. Przecież mieli zostać... dlaczego odeszli. - Niema już odwrotu kadecie. - Obiecali, mówili, że zostaną. Muszę pamiętać dlaczego tutaj jestem. Brakiem przyjaciół nie muszę się przejmować.
- Wiem. - Powiedziałam moim normalnym głosem po czym zasalutowałam uśmiechnięta. To wyraźnie zaskoczyło kapitana. Wpatrywał się we mnie przez chwilę. Wyglądał na naprawdę zdziwionego moją postawą.
- Choć ze mną. - Powiedział w końcu i zszedł ze sceny. Posłusznie za nim poszłam nic nie mówiąc. W głowie dalej zastanawiałam się dlaczego moi przyjaciele mnie opuścili. Może od początku kłamali albo się bali. Może to ja jestem szalona. Nawet jeśli, to tak samo jak mój ojciec oraz inni zwiadowcy. Kapitan zatrzymał się nagle i spojrzał na mnie. - Przedstaw się. - Nie sądziłam, że kapitan zada mi właśnie takie pytanie. Spodziewałam się raczej czegoś w stylu " dlaczego tu jesteś". - Nie poznaje cię a jednak wydajesz mi się dziwnie znajoma. - Wyjawił. Teraz rozumiem, musiał znać mojego ojca.
- Musiał kapitan znać mojego ojca. Nazywam się Hanna Eskave. Córka Samuela Eskave byłego członka drużyny Levi'a. - Odpowiedziałam. Kapitan wyglądał na zdziwionego ale jednak się uśmiechną.
- Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś spotkam się z osobą o takim nazwisku. A co dopiero w takich okolicznościach. Myślałem, że dałaś sobie spokój ze zwiadowcami po śmierci Samuela. - Ostatnie słowa powiedział ciszej.
- Nie. Śmierć mojego ojca tylko jeszcze bardziej przekonała mnie do wstąpienia do zwiadowców. - Mężczyzna wyglądał na jeszcze bardziej zdziwionego. - Jestem dumna... jestem dumna, że mój ojciec zginą w imię ludzkości. - Dodałam po chwili. - Może i nie jestem silna ale będę starać się jak tylko mogę. A jeśli zginę to mam nadzieje, że z myślą, że pomogłam. - Wyznałam. To naprawdę będzie dla mnie zaszczyt zginąć w tej sprawie.
- Jesteś tak bardzo do niego podobna. - Wyznał. - Twój ojciec był by z ciebie naprawdę dumny.
- Wybaczcie, że przerywam wam tą wzruszającą chwile ale Hanji uważa, że powinniśmy już jechać. - Z nikąd pojawił się Kapral ponury pedant. Nawet nie powinnam tak myśleć, ale czego kapral nie słyszy to go nie zaboli, chyba.
- Levi, poznaj proszę Hannę. Jest nowym członkiem naszego zespołu. - Przedstawił mnie Erwin. A ja natychmiastowo zostałam oblana zimnym potem.
- Tak już się znamy. - Powiedział swoim naturalnie znudzonym głosem i odszedł. Odetchnęłam z ulgą.
- Boks numer od cztery do dwadzieścia. Jeden z tych koni jest twój, wybierz jednego i nazwij. - Powiedział a potem zniknął mi z pola widzenia. Bez zbędnych komentarzy udałam się do stajni gdzie zobaczyłam naprawdę wiele pięknych koni. Jednak moją uwagę przykuł ten trochę na boku. Był naprawdę piękny. Co prawda nie tak jak inne białe, brązowe czy czarne konie. Ale jednak ten miał w sobie coś specjalnego. Szara sierść z małymi białymi plamkami na grzbiecie i szyi. Odrazu do niego podeszłam. Wydawał się trochę nieufny ale ostatecznie zgodził się zostać moim przyjacielem. Szybko go osiodłałam i oczywiście nie obyło się bez małych pieszczot. Gdy wyszłam na zewnątrz wszyscy już czekali. Czyżby na mnie? To takie żenujące. Ale to nie zajęło mi aż tak dużo czasu. Gdy Kapitan Erwin mnie zauważył odrazu wyruszyliśmy. Galopowaliśmy przez niewielki las aż do kwatery zwiadowców. Gdy już zajechaliśmy zaczynało świtać. Zdziwiło mnie trochę, że kwatera jest za murami, zawsze myślałam, że jest gdzieś w ich obrębie. No cóż niewiem wszystkiego.
CZYTASZ
Attack on titan: Jedyna ochotniczka || Levi x OC (zakończone)
FanficProste zadanie, wyjechać i wrócić. A przynajmniej tak im się wydaje. Ale co córka byłego zwiadowcy myśli o wyprawach? Że, to krok ku wolności! Osoba która zadrwiła ze śmierci powinna chyba unikać wrażeń. Ale ona jest inna, jest silna, jest wojownicz...