Noc spadających gwiazd

734 89 28
                                    

Shot na konkurs u SirNicolasFlamel, liczący równo 1000 słów. Postacie zostały wylosowane poprzez wsadzenie ostro zakończonej zakładki do mangi (jeszcze raz dziękuję PorucznikPuszek), także były czystym przypadkiem. Polecam włączyć utwór przy czytaniu.

~~~

Posiadł ją tak, jak o to prosiła. Jęki przepełnione rozkoszą i podnieceniem należały do dwojga zakochanych w sobie osób. Zlewały się w jedno, tworząc intymność, znaną tylko im. Owiewani całunem delikatności wzajemnych doznań wiedzieli, jak ważna jest chwila obecna. Nie to, co stanie się jutro. Nie to, co stało się wczoraj. Dla nich istniało tylko tu i teraz. Tej nocy, na szczycie muru Rose można było być świadkiem zażyłej miłości między kapitanem a pułkownik Korpusu Zwiadowczego.

Jednak świadkami ich gorącego uczucia były tylko gwiazdy i księżyc, leniwie płynące po czarnej płachcie, potocznie zwanej niebem. Malowały się jako jasne punkty, oświetlające słabym blaskiem ciepłe ciała i włosy, rozsypane niczym garść rzuconej na wiatr świeżej trawy.

Ubrania były teraz tylko przeszkodą, której kochankowie pozbyli się kilka chwil temu. Wzajemny dotyk i rozpalające podniecenie dawało im dostateczną ilość ciepła, by mogli bez skrupułów zatapiać się w swoich objęciach. Co rusz spękane wargi otulały pocałunkami delikatną niczym jedwab skórę kobiety. Ruchy bioder były chciwe, łaknące każdego spazmu rozkoszy i kolejnego jęku. Dopasowani do siebie niczym puzzle, oddawali się przyjemności własnego jestestwa.

Paznokcie zaznaczyły swoją obecność na bladej skórze pleców mężczyzny. Zaróżowione długie kreski pulsowały przyjemnym bólem, utwierdzając mężczyznę w przekonaniu, jakim uzależnieniem jest dla niego ta kobieta. Ciężka pierzyna z powiek odsłoniła brązowe tęczówki z rozszerzonymi źrenicami. Ciemne oczy zadziałały jak lustro, w którym można było dojrzeć spadającą gwiazdę, sunącą niczym wystrzelona strzała po czarnym niebie. Reszta gwiazd jakby się rozstępowała przed tą jedną, jedyną, której moc przekraczała ludzkie wyobrażenia.

- Po prostu żyjmy.

Zazwyczaj dźwięczny, głośny i krzykliwy głos teraz emanował dziwnym spokojem. Jego lekkie brzmienie poniósł chłodny, letni wietrzyk, tak że już po chwili nie było się pewnym czy nie był on jedynie wytworem wyobraźni.

Suche wąskie wargi sunęły po szyi i zgrabnych obojczykach, znacząc odbyty przez siebie szlak pocałunkami. Od spełnienia i osiągnięcia pełni rozkoszy graniczyły już tylko chwile i ostatnie ruchy.

- Zrobię wszystko dla twego szczęścia.

Levi nigdy nie rzucał słów na wiatr, tak też było i teraz. Nocą, która mogła być dla nich ostatnia złożył swojej ukochanej obietnicę, której dotrzyma za wszelką cenę. Nieważne czy będzie musiał zginąć w paszczy tytana, zabić kolejnego człowieka czy dać się postrzelić. Zrobi wszystko, by jego rozkrzyczane, marudne i szalone uzależnienie wiodło szczęśliwe i spokojne życie.

Czas mijał, sowy huczały, a wiatr wygrywał melodię odbijając swe podmuchy od twardego kamienia muru. Spełnieni kochankowie usiedli w swoich objęciach, wbijając wzrok w czarne niebo. Gwiazdy pałały jasnym światłem, a te co rusz spadające dodawały piękna upojnej nocy.

Brązowe, splątane włosy miękko opadały na ramiona kobiety, sięgając także do jej łopatek. Tego samego koloru oczy wpatrywały się w iskrzące się kropki. Ich rozmieszczenie wydawało się zupełnie przypadkowe, jakby malarz chlapnął farbą na płótno i zadowolony ze swego dzieła, je tak zostawił.

Czarnowłosy mężczyzna podparł się dłońmi za swoimi plecami. Uniósł głowę lekko do góry, delektując się ciszą, która zdążyła nastąpić. Po chwili jednak zwrócił wzrok na ukochaną, która się poruszyła i postanowiła podnieść.

Ruszyła ledwo kilka kroków do przodu, taka jak ją natura stworzyła. Naga, piękna, olśniewająca. Zwrócona przodem ku ukochanemu miała lekko rozchylone usta, ociekała niewyobrażalną gracją, kusiła samą obecnością. Zdawała się panią swego losu, swego życia.

Hange może i była szalona. Darzyła tytanów nieuzasadnioną ekscytacją. Współczuła im, a jednocześnie nienawidziła całym sercem. Jednak wtedy, kiedy tak stała, wpatrując się w kobaltowe oczy partnera nie była tą codzienną pułkownik Zoë. Była wolna, zakochana, a przede wszystkim szczęśliwa.

Jej uśmiech na tle czarnego nieba, pokrytego milionem gwiazd był tym, co Levi na zawsze zapisał sobie w pamięci. Każdy jej, nawet najmniejszy, skrawek. Blizny na jej ciele, świadczące o bólu jaki przeszła. Porwane przez wiatr włosy. Wzrok, wpatrzony gdzieś w dal, jakby chcący dostrzec zagrożenie, nim ono się jeszcze pojawi. Kochał ją całą, a teraz ponownie zdał sobie z tego sprawę. Każdego melancholijnego wieczoru się w niej na nowo zakochiwał. I był wdzięczny trzem boginiom, że to akurat jego spotkało.

- Jesteś taka piękna.

Słowa rzucone na wiatr, w dosłownym znaczeniu. Ponieważ nagły podmuch nie pozwolił ich dosłyszeć kobiecie. Jednak ona zdawała się słyszeć je sercem, a oznajmiał o tym uśmiech, który wstąpił na jej twarz.

- Och, Levi. Sądzisz, że przeżyjemy jutrzejszą wyprawę?

Nastrój prysł, jak bańka mydlana. Cienkie brwi się zmarszczyły, a wargi zacisnęły w wąską linię. Mężczyzna podniósł się lekko i wyciągnął dłonie do partnerki. Ta je ujęła, wpatrując się z zaciekawieniem w kochanka.

- Zaskakujesz mnie coraz bardziej. Jak możesz myśleć o jutrzejszej wyprawie zaraz po tym, co się między nami wydarzyło? Jesteś odważna. Odważniejsza niż stu żandarmów. Jednak są takie momenty, w których liczy się tylko bliskość i uczucie. Takie jak teraz. Nie martw się tym, czy przeżyjemy czy nie. Dopilnuję, byśmy razem z niej wrócili.

Miękkie pełne wargi złączyły się ze swoimi, nieco szorstkimi odpowiednikami. Kochankowie trwali w błogim pocałunku, pozwalając sobie na śmiały, aczkolwiek delikatny dotyk. Dłonie błądziły po ciałach, odkrywając je na nowo. Gdy te kobiece natrafiły na losową bliznę, ich właścicielka czuła ból, który towarzyszył przy ich tworzeniu. Jej serce napełniało się żalem, a pod zaciśniętymi powiekami wzbierały łzy. I już po chwili ten słony płyn żłobił ścieżki na jej policzkach, by następnie z gracją skapnąć z podbródka na piersi.

Levi wiedział o tym, co się dzieje. Może właśnie dlatego złapał kobietę w talii i mocniej do siebie przycisnął. Pilnował, by jej dłonie były w jednym miejscu. Żeby nie badała znów jego ciała i nie zamartwiała się zabliźnionymi ranami. To przeszłość, która już nie jest ważna. Przecież są razem, mają siebie i tylko tego teraz potrzebują. Wzajemnej miłości, rozumienia swych uczuć i swoistego ciepła drugiej osoby.

Z niemałym zawodem w sercu rozłączył swoje usta od miękkich warg Hange. Złapał kobietę za dłoń i poprowadził na pelerynę, na której jeszcze przed momentem oboje zasiadali.

I tak zostali. Wtuleni w swoje ciepłe ciała, zapatrzeni w gwiazdy, które jakby specjalnie tej nocy dały dla nich przepiękny pokaz. Myślący jedynie o swoim uczuciu, wyrzucili z głów zmartwienia. Stali się jednością, tak samo fizyczną kilka chwil temu, jak i teraz psychiczną. Zakochani, szczęśliwi i przede wszystkim wolni. Mając wybór, wybrali swą miłość.

Spadające gwiazdy [oneshot] | levihanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz