Nico biegł przez las ze łzami w oczach. Nie mógł uwierzyć, że to się stało. Will powiedział mu w prost, że go nie kocha. Że go nie chce. Powiedział mu, że nie chce go znać przez miłość chłopaka do jego osoby.
~✧~ jakiś czas wcześniej ~✧~
Nico w końcu po długim czasie zdecydował się powiedzieć Willowi o swoich uczuciach do niego. Tego dnia wyszedł z domku i skierował się do siódemki. Już miał zapukać, gdy się zawachał. W końcu jednak odważył się i zastukał w drzwi dażącą ręką. Te po chwili otworzyły się i stanął w nich, nie kto inny, jak Solace. Blondyn spojrzał na Nico i uśmiechnął się lekko.
- Co się tutaj sprowadza o tej porze, Neeks? Jest dopiero jedenasta. Zazwyczaj śpisz o tej godzinie.
- Ja... Muszę Ci coś powiedzieć - wymamrotał i spojrzał w błękitne tęczówki, lecz szybko odwrócił wzrok. - Bo ja...
- Mi możesz wszystko powiedzieć. - Blondyn uśmiechnął się łagodnie.
- Ja... Ja cię kocham. - Ciemnowłosy chłopak spojrzał na miłość swojego życia. Na jej, a w tym przypadku jego, twarzy malowało się zdziwienie pomieszane z odrazą. Syn Apolla cofnął się o krok i skrzywił jakby zobaczył coś obleśnego.
- Ja ciebie nie, nie odzywaj się więcej do mnie. Nie toleruję tego. Jesteś obrzydliwy. Nienawidzę cię.
Zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Nico stał tam zszokowany przez dłuższy czas. Gdy jednak pierwszy szok minął, w oczach bruneta momentalnie pojawiły się łzy. Odwrócił się i zaczął biec jak najdalej od niego. Od domku numer siedem. Od wszystkiego co znał. Chciał być sam. Nie, lepiej. Nie chciał istnieć. Chciał zginąć. Nie miał już po co żyć. Bianca odeszła. Percy był z Annabeth. Will go nienawidził. Inni obozowiczów się go bali. Nie miał nikogo. Biegł przez siebie, aż słońce zaczęło skłaniać się ku horyzontowi i w lesie zrobiło się ciemno. Zmęczony, wyczerpany chłopak usiadł pod jakimś drzewem. Starł gwałtownym ruchem łzy z policzków. Czuł w oczach nieprzyjemne szczypanie, a wzrok mu się zamazywał, przez ciągle płynące łzy. Zamrugałem szybko, starając się je odgonić, ale to było na nic. W końcu udało mu się uspokoić. Spojrzał na miecz, który zawsze nosił przy sobie i wyjął go z pochwy. Przejechał palcem po jego ostrej krawędzi. Po skórze zaczęła spływać czerwona ciecz. Chłopak jednak nie zwracał na to uwagi. Ani na ból. Nic go nie obchodziło. Gdzieś w oddali usłyszał echo krzyków. Wołano jego imię. Musiał się pospieszyć. Zdjął kurtkę i położył obok siebie. Chwycił miecz i przyłożył sobie do szyji. Zanim jednak przesunął ostrzem po skórze przywołał kościotrupy. Sługi, które miały nękać Obóz Herosów po wsze czasy. Uśmiechnął się lekko. W swoim polu widzenia dostrzegł Willa, a tuż za nim Jasona. Patrzyli na niego przerażonym oczami.
- Żegnaj - wyszeptał di Angelo i przycisnął mocniej miecz, jednocześnie przesuwając go. Chwila bólu, a później błogosławiona ciemność, cisza i spokój.^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Taki angst, bo nie mam humoru. W tym tygodniu nic mi nie wychodzi i musiałem się na czymś albo kimś wyżyć. Niestety padło na mojego bro, Nico di Angelo.~ Namiestnik Śmierci