Jedyne o czym potrafiłem kiedyś myśleć to o tym, jak bardzo zawiodłem się kiedyś na czymś, co myślałem, że będzie wieczne. Tylko o tym, jaki głupi byłem, że mu zaufałem. I jaki błąd mogłem popełnić, postanawiając spróbować od nowa.
Znaliśmy się długo, a przynajmniej na tyle długo, żebym odważył się przed nim otworzyć. Gadaliśmy godzinami, nie odchodziliśmy od telefonów czy monitorów. Zawsze mieliśmy temat, zawsze było o czym pogadać. Nie było nudy, zawsze mieliśmy dla siebie czas. Otworzyłem się na tyle, żeby wyjawić mu prawdę. Że przez to, w co mnie wkręcił próbowałem popełnić samobójstwo. Nie odrzucił mnie. Był ze mną, pomagał. Po części. Potem wszystko się spierdoliło.
On zmienił szkołę. Chodził do niej pół roku, a i tak mocno się na nim odbiła. Na tyle mocno, że już nie był sobą. Poza internetem nie umieliśmy rozmawiać. Uczyliśmy się tego od nowa. Krok po kroku, jak dzieci. Zawsze było coś we mnie z egoisty, ale potrafiłem się opanować, gdy na kimś mi zależało. Dlatego to uderzyło we mnie mocniej, gdy zaczął co chwila się nad sobą użalać. Nie słuchał mnie, nie słuchał gdy miałem problemy ze sobą, swoim życiem. Gdy wszystko waliło mi się na głowę. On to olewał, bez żadnego wyrzutu sumienia. Warto nadmienić, że dwa miesiące wcześniej chciałem wyznać mu miłość. Tak, zauroczyłem się w nim. Nie, zakochałem. To już była miłość.
Gdy już w końcu zebrałem się, żeby mu to wyznać, pytał od kiedy to czuję. Gdy mu powiedziałem, obwiniał się, że był tak ślepy. Niedługo potem zaczął mnie wykorzystywać. Mnie i moją pieprzoną miłość. Trzymał mnie wiecznie w napięciu, balansując na granicy tego czy odwzajemnia moje uczucia czy jednak woli cycki tych suk z klasy. Starałem się, a on wiedział, że będę się starał zawsze. Dlatego mną manipulował, żebym coraz bardziej mu to udowadniał. W międzyczasie obaj znaleźliśmy się u tego samego psychologa. Podobno miał depresję. Nie zaprzeczyłbym na początku, ale po tym jak zaczął się mną bawić, podejrzewałem, że musi po prostu odbić to co przeżył w tamtej szkole na mnie. Akurat na mnie, bo byłem najbliżej. Przepłakałem wiele nocy, płakałem nawet w dzień, gdy byłem sam. Czasem nawet, gdy wiedziałem, że ktoś słucha, że ktoś patrzy. Ale emocje były silniejsze.
W końcu przeszedł w ostatnią fazę. Zaczął mówić, że mnie nie kocha, chociaż tydzień wcześniej, pfu. Nawet 3 dni wcześniej zapewniał mnie o swojej miłości. Po jednej z tych kłótni byłem w rozsypce. Chciałem z tym skończyć. Ze sobą skończyć. Uratował mnie przyjaciel. Prawdziwy. Jeszcze tego samego dnia zostałem wpędzony w prawdziwy kozi róg.
Powiedział, że kłamał, że mnie kocha. Chwilę potem powiedział, że kłamał, że kłamał że mnie kocha. Potem jeszcze dwa razy takie zapętlenia, aż w końcu nie wiedziałem co mam powiedzieć czy zrobić.
Nie wiem, jak przeżyłem kilka ostatnich miesięcy roku szkolnego z tym cholernym bólem, który pojawiał się za każdym razem, gdy zaczynał kłótnię. Winą zawsze obarczał mnie. Zawsze to ja byłem winny. Kuliłem się. Przepraszałem. Chociaż w duszy biłem się za to, jaki cienki i słaby jestem.
Nawet, gdy chciałem skończyć tą znajomość coś trzymało mnie przy nim. Sentyment? Współczucie? Strach, że on coś sobie zrobi? Że już nigdy go nie zobaczę, a on o mnie zapomni? Pewnie wszystko naraz. Biłem się z tym bez końca. W sierpniu nie wytrzymałem. Zawiesiłem kontakt. Na tydzień, ale byłem zdesperowany. Uznałem to za eksperyment. Ostateczny dowód.
Gdy wreszcie skończyłem dni milczenia, zobaczyłem jak bardzo błaga, żebym nic sobie nie zrobił. Że to nie jego wina, że nie jest tym, kim myślał, że jest. Że nie umie kochać chłopaka. Cały plan miałem w głowie. Skończę to raz na zawsze i zapomnę. Czułem się silny. Cholernie silny. Jakby ktoś wlał we mnie siłę stu zapaśników czy innych sportowców. Zrobiłem mu niezłą kłótnię. Zmiękł.
Powiedział, że wszystko zrozumiał. Że zrozumiał to po moich słowach, że już niczego nigdy się o mnie nie dowie. Że naprawdę mnie kocha. Że się zmieni, tylko żebym dał mu drugą szansę. Jak na moje byłaby to po prostu kolejna stracona okazja na wyzwolenie. Ale zrobiłem to. Dałem mu szansę. Zaufałem mu, że tym razem jest szczery. I tak czułem się rewelacyjnie. Poczułem, że ja też mogę rozdawać karty. Że nie muszę być tylko tym proszącym.
Minęło kilka miesięcy od tamtego przebojowego momentu. Faktycznie, mój kochany się stara. Stara się, nie stawia się tylko w głównej roli, nie zostawia mnie jako osoby walczącej o względy. Mówi mi często jak mnie kocha. I chce, żebym ja też mu to mówił. Czuję to w głębi siebie. Nigdy tak nikogo nie kochałem, żeby pomimo cierpienia jakie mi zadał, dalej potrafiłem powiedzieć mu "Kocham Cię". Teraz nie tylko ja jestem zazdrosny. On też. Nie przesadnie, równoważymy się. Stanowimy teraz dość zgrany duet... Chociaż znów zaczynam mieć wrażenie, że on wolałby mieć kobietę zamiast mnie... Nie. To pewnie tylko moje schizy. Nie mogę tego zepsuć. Nie kiedy wszystko wyszło na prostą.
Nie widzę mojej przyszłości bez niego. Bez niego to nie będzie miało sensu. Tak bardzo chciałbym wiedzieć czy... On też chce zbudować przyszłość ze mną. Czy to marzenie jest tym wspólnym. Czy w końcu uda mi się ułożyć historię z nim, w której nie będę musiał wiecznie panikować, że zaraz wybierze cycki jakieś laluni, a mnie rzuci na bruk.
Tak bardzo chciałbym, żeby na wszystkie te pytania odpowiedź brzmiała "Tak"...Efekt przebłysku weny kwadrans po północy, bo cytaty weszły za mocno. Bez poprawek, wszystko pisane na raz przez 45 minut. Kiedyś może się przeedytuje, ale nad tym się zastanowię.
Tak że no.
#no_hate

CZYTASZ
One-Shoty I Inne Cuda
Short StoryPrawdopodobnie jakiś zbiór one-shot'ów czy innych dupereli, jakbym dostała dzikiej weny