8.Początki bywają trudne...

428 41 13
                                    

Wyszedłem z kabiny chcąc przywitać resztę załogi. Uważnie rozejrzałem się po holu. Tak... holu. Parrotles była podzielona na trzy części. Część sterów, czyli ta, w której siedzi kapitan, część kabin (wyglądała trochę jak hotel) i ostatnia część mechaniczna, czyli silnik i inne tego typu rzeczy, na których kompletnie się nie znałem.. W holu nie było nikogo. Po chwili wahania zapukałem do drzwi naprzeciwko. Otworzył mi je starszy mężczyzna, na oko pięćdziesięcioletni. Miał na sobie czarne spodnie, białą koszulę i garnitur. Sprawiał wrażenie ważnego. Na jego pomarszczonej twarzy dostrzegłem lekkie roztargnienie i... chęć przygody. Siwa broda i włosy dodawały mu charakteru podróżnika rodem z książek, gdzie wielu z nich wyglądało właśnie w taki sposób.

-Witam pana - zaczął. - Widzę, że już pan wstał. Pański obiad znajduje się w pokoju na lewo. - powiedział i zamknął drzwi. Przez chwilę stałem w miejscu zaskoczony. Czy ten mężczyzna mówił do mnie per pan? Trochę niezręcznie... Swoją drogą, spałem chyba dość długo, skoro ominął mnie obiad? Ruszyłem w kierunku pokoju, który mi wskazano. Otwierając drzwi ujrzałem długi stół, a na nim swój zimny obiad. Mimo, iż nie miałem ochoty jeść... ziemniaków?! Gdzie oni je znaleźli?! Przecież wszędzie jest tylko woda! Nie zdziwiłbym się uprawą ziemniaków w którymś z budynków w stolicy, ale ile to musiało kosztować?! Szybko wziąłem talerz do pokoju i pochłonąłem jedzenie. Pierwszy raz miałem okazję spróbować ziemniaka! Miał gorzkawy smak, jednak było czuć słodycz... z pewnością doprawiono go solą... Pychota! Gdy talerz został pusty, nieco zasmucony odłożyłem go na szafkę. Zaśmiałem się cicho ze swojego łakomstwa. Może zapasy z moim apetytem rzeczywiście się skończą? Przez moje ciało przeszły ciarki i odczułem wielką radość, którą z czasem zaczęło zastępować ogromne zmęczenie. Gdybym tylko wiedział, że to nie były ziemniaki... Pomyliłem drzwi i wszedłem do złej kabiny. Przez następne kilka dni spałem cały czas.

Obudziłem się z ogromnym bólem brzucha i głowy. Wstałem, podpierając się łokciami i jęknąłem cicho. Czułem, jakbym miał w brzuchu fabrykę baniek mydlanych... Kręciło mi się w głowie. Wychodząc z kabiny napotkałem tego samego brodatego mężczyznę, co parę dni temu. W ręce miał nóż. Gdy tylko mnie zobaczył rzucił się w moją stronę. Przerażony skuliłem się i czekałem na koniec. Gdy znów się ocknąłem w łóżku, głowa mnie już nie bolała, bule brzucha również osłabły. Obok mnie stała młoda kobieta ze strzykawką pełną błękitnego płynu. Widząc, że już nie śpię uśmiechnęła się i zaczęła mi wyjaśniać, co takiego się wydarzyło. Mianowicie: wśród bogatych ludzi istnieje zwyczaj zjadania raz w roku narkotyku zwanego Geharynom. Powstał kilka lat temu znany ze swojego działania. W dużej ilości jest bardzo szkodliwy, sprawia, że człowiek oprócz nie najlepszego samopoczucia - wariuje. Wydaje mu się, że każdy wokół chce mu coś zrobić. Często przedawkowanie go kończyło się samobójstwem nieszczęśnika. W małej ilości jest nie szkodliwy, za to smak ma wyborny. A ja mądry, myśląc że to ziemniaki, zjadłem zapas na siedem lat w ciągu piętnastu minut. Od tygodnia leżę w łóżku i otrzymuję zastrzyki neutralizujące działanie narkotyku. Młoda kobieta obok mnie nazywała się Aliss Newtron i była zawodową pielęgniarką. Miała czarne włosy opadające na ramiona, które kontrastowały się z zielonymi oczami. Nie ukrywam, była bardzo ładna. Po chwili dowiedziałem się, że już jutro będę mógł wyjść. Muszę dostać jeszcze tylko kilka zastrzyków i będę bezpieczny.

Następnego dnia rano ubrałem się szybko i ruszyłem w kierunku pomieszczenia, z którego słychać było mnóstwo rozmów. Jak podejrzewałem, była to jadalnia. Usiadłem na jedynym wolnym miejscu obok Aliss i mężczyzny z rudymi włosami. Wyróżniał się znacząco wśród załogi. Po bliższej rozmowie wyznał, że ma na imię John Chrob i pochodzi z Sektora 2. Zacząłem oglądać się za jedzeniem. Na stole leżały trzy miski - jedna z solą, druga z chlebem morskim (ohydny w smaku - robiony z glonów, jednak jest to główna potrawa na śniadanie i kolację), a trzecia z.... nie mam pojęcia co to. Była to zielonkawa maź. Nabrałem nieco na łyżeczkę i spróbowałem. Nieco kwaśna, ale dobra. Mimo to nie byłem przekonany...

-Nie martw się mały, nie ma już żadnego Geharynomu - usłyszałem niski głos jakiegoś mężczyzny. Siedział na przeciwko mnie. Na samo wspomnienie oblał mnie rumieniec wstydu. Był to ten sam człowiek, którego spotkałem na początku. - Jestem Ben Gharl, ale mówią na mnie Papcio, a to reszta załogi - wstał, a ja zrobiłem to samo. Przy stole oprócz mnie, Bena, Aliss i Johna siedziało jeszcze pięć osób. - Ten tu - wskazał na czterdziestoletniego mężczyznę i brązowych oczach i włosach - to Paweł Kubiański, ale mów mu Kubuś. - dostrzegłem lekki grymas na twarzy Pawła. Chyba nie lubił tego przezwiska... - Obok niego siedzi moja siostrzenica, Juliet. Piękna, prawda? - twarz siedemnastoletniej blondynki oblała się rumieńcem. Wyglądała... ładnie. - Juliet Gharl, czemu nie jesz? Obiecałem matce, że będę o ciebie dbał. Obok niej siedzi jej dwudziestoletni chłopak. Również Ben. Bardzo nieśmiały - Ben był czarnowłosym chłopakiem o dobrze zbudowanej sylwetce. Jego nieśmiałość nie pasowała do wyglądu - Dalej, kucharz Malbort - nagle Papcio nachylił się nade mną i wyszeptał - współczuję imienia - po czym kontynuował - Cenimy jego trudy. Bardzo się stara. Ostatni jest nasz kapitan, Adrian. - wskazał na młodego mężczyznę. Nie wyróżniał się bardzo od reszty. Tylko wyjątkowo elegancki mundur i symbol władzy go wyróżniało. Zawsze z podziwem patrzyłem na osoby, które nosiły broszkę z orłem unoszącym się nad wodą. Kiedy byłem mały, poprzysiągłem sobie zdobycie takowej. Oczywiście z czasem to marzenie stało się śmieszne. Tradycja głosiła, że odznakę można uzyskać tylko od jej prawowitego właściciela, który tym samym ją tracił. Trzeba było mieć naprawdę wielkie szczęście i osiągnięcia, by nosić ją na swojej piersi. Nie byłem w stanie jej zdobyć. Chociaż... czy przy odkryciu Lądu nie nadarzy się okazja?

-Dziękuję Ben. Witam cię chłopcze na naszej łodzi - uśmiechnął się do mnie. Wydawał się być miły. - Jeśli dobrze pamiętam, masz na imię Luke? Prezydent nas o wszystkim poinformował.

-Miło mi. Bardzo się cieszę, że mogę was poznać - dodałem coś od siebie. Zaraz usiadłem. Przypomniałem sobie parę sytuacji, w których wygłaszałem przemowy... Wolałem ich nie powtarzać. Jedną z najgorszych była przemowa na zakończenie roku szkolnego. Nauczyciele wybrali mnie twierdząc, że jestem w tym najlepszy. Zrobili tym samym ogromny błąd - ogromna ilość błędów językowych była najmniejszym problemem. Dyrektor omal mnie nie wyrzucił ze szkoły po wspomnieniu miłości uczniów wobec nauczycieli w kilku ostrych słowach... Zabrałem się do jedzenia. Miałem wrażenie, że zaraz wszystko wypluję...

Piorun (1&2)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz