Rozdział 2

52 10 18
                                    

Zan siedział na przeciwko wielkiego okna. Właśnie wrócił z kambuzu- Arleta z powodzeniem robiła za kilka osób. Wszędzie było jej pełno... Oliver dalej spędzał całe dnie na próbach wyciągnięcia jakiś informacji dotyczących pochodzenia Nathro, Tom dalej gdzieś się pałętał i utrudniał wszystkim życie. Ten rozwydrzony cyklop siedział u siebie i lenił się całymi dniami. Nathro chyba starał się odpokutować użycie przestarzałego żartu, bo zarówno on i Elizabeth najwyraźniej zapomnieli co oznacza słowo "przerwa". Oktawian sprawdzał się nadzwyczaj dobrze. A Lidia... Szkoda strzępić mordy. W ciągu ostatniego tygodnia przydała się raz. Tylko jeden przeklęty raz, kiedy Nathro noga utknęła między zębatkami. W sumie nie wiedział, czemu w ogóle przyjął tą babę do załogi... A, no tak. Nie mieli medyka, a wiedźma miała jakiekolwiek uzdolnienia w tym kierunku... Była jeszcze Ana, lecz o tej w ogóle starał się zapomnieć. Nie wiedział, jak można trafić na aż takie niedojdy. Gdyby nie decyzja z góry prawdopodobnie żadnego z nich by nie przyjął. Ale oczywiście, jej wysokość zażyczyła sobie najszybszego możliwego wypłynięcia.

Gdybym poczekał jeszcze trochę, miał bym nowy statek...

Zan odpłynął myślami do odległej stoczni, w której pracowano nad "Bożym Okiem". Był to okręt zaprojektowany w pełni przez Nahro. Dzieciak naprawdę się napracował, by na tą wyprawę mieli w końcu odpowiednie wyposażenie, ale musieli wypłynąć zaledwie miesiąc przed zakończeniem prac. Szkoda było, nie tylko utrudnień wynikających z ledwo zipiącego statku, lecz chłopca. Zan westchnął. Pomyśleć, że minęło już prawie dziesięć lat od dnia, w którym przygarnął niechcianego przez rodziców chłopca. Przed oczami pojawił mu się obraz wychudzonego, brudnego sześciolatka. Westchnął z niezadowoleniem. Nie powinien być sentymentalny... A jednak zwolnił poprzednią załogę tylko dlatego, że dręczyła tego dzieciaka. Potrząsnął głową i wstał z krzesła. Może sprawdzi, co ci nieudacznicy znowu wyprawiają. Znowu. Gdy miał już wychodzić usłyszał pukanie do drzwi.

-Wejść!- Do pomieszczenia zajrzał nie kto inny jak młody elf.

-Em... Zan? Jest sprawa. Mawiają, że karma wraca... I tak trochę mają rację.

-O czym ty mówisz...

-Nico utknął. W rdzeniu...

Zan zamrugał. Spodziewałby się już prędzej ataku piernikowych ludzików niż takich wieści. Czemu ten idiota próbował wleźć do rdzenia? Tylko Nathro był w stanie się tam wcisnąć. Z głębokim westchnięciem wyszedł z kajuty kapitańskiej mijając poddenerwowanego chłopca.

-Oby nic nie uszkodził...- Nathro był na skraju wyczerpania nerwowego, podobnie zresztą jak większość załogi. Zan obawiał się, że jeszcze kilka wybryków tego cyklopa a buntu nie da się uniknąć... Na pokładzie zebrał się dość spory tłum. Wszyscy chcieli zobaczyć wnerwiającego "paniczyka z dobrej rodziny" tkwiącego w metalowej kapsule. No cóż, niestety trzeba go wyciągnąć...

Na wyjmowanie idioty zmarnowali godzinę, a kolejne pięć poszło na doprowadzenie Rdzenia do stanu używalności. Ponadto musieli zawinąć do najbliższego portu, żeby Nathro mógł kupić części które cyklop zniszczył na dobre. Chłopiec stał obok niego szacując koszty strat.

-Ej, młody!- Elf podniósł wzrok i zamrugał.

-Pomyślałeś może, że wypadało by napisać parę słów do Ziggan? Zdaje się, że urwałeś z nią kontakt...

Twarz Nathro zmieniła kolor na buraczaną czerwień. Kapitan z triumfalnym uśmieszkiem wrócił do swoich zadań. Ku jego zdziwieniu chłopiec po chwili odpowiedział.

-Może... może to nie jest taki zły pomysł...

-Co nie jest złym pomysłem?- Obydwaj spojrzeli w stronę Arlety, która właśnie wparowała do kajuty kapitańskiej. Zan spiorunował ją wzrokiem.

Poprzez światy [PROJEKT WSTRZYMANY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz