27 października
Czwartek
Prostak. Dupek. Idiota. Nathaniel Scott. To chyba byłyby idealne słowa, które w skrócie opisałyby moje życie. Jestem zwyczajny, a jednak nie do końca. Brzmi jak jakiś tani tekst do taniego romansidła, jednak to jest prawda. Godzina 7:40, czwartek. Cóż w tym niesamowitego? Nic. Zupełnie nic. Pewnie jak każdy normalny człowiek powinienem właśnie szykować się do szkoły, lub pracy, jednak tego nie robię. Po prostu leżę, gdyż tylko na to obecnie mam ochotę. Na chwilę obecną mam dziewiętnaście lat i żadnych planów na przyszłość. Nawet tą najbliższą, czytaj dzień jutrzejszy. Z dołu słychać odgłosy krzątaniny – każdy gdzieś się spieszy, czegoś szuka. Jednak mnie to kompletnie omija. Jestem tu i teraz. Do czasu...
- Nathaniel! – nie odpowowiadam.
- Nathan! – nadal cisza.
- Nathanielu Scott do jasnej cholery, masz zejść na dół w tej chwili!
Niechętnie staczam się z łóżka. Dlaczego nadal się nie wyprowadziłem? Powinienem był zrobić to już dawno temu, gdy tylko osiągnąłem wstępną pełnoletniość. Mimo super wyobrażeń, wcale nie jest tak, że jednego dnia masz lat siedemnaście, a drugiego osiemnaście i dzieje się wielkie boom. Nawet tydzień później jesteś zwykłym, szarym człowiekiem, który zostaje zmuszony do wyniesienia śmieci. Najwolniej jak się da schodzę na dół. Moja mama stoi przed lustrem i poprawia swój nieskazitelny widok. Taty jak zwykle nie ma już w domu, a moja siostra kończy jeść płatki. Wszyscy wyglądają jak normalna rodzina, która odprawia swój codzienny, ranny rytuał. Bez słowa wchodzę do kuchni i otwieram lodówkę. Wyciągam z niej karton mleka, po czym siadam na blacie. Niestety zauważa to moja kochana rodzicielka, która zabiera mi moją jedyną szansę ugaszenia pragnienia i łapie mnie za ramię, ściągając z blatu. To byłoby na tyle.
- Kiedy zamierzasz w końcu coś ze sobą zrobić? – mimo jej poważnego i surowego wyrazu twarzy w jej głosie da się usłyszeć smutną, wyczerpaną nutę. Jest mną rozczarowana, a ja dobrze o tym wiem.
Wzruszam tylko ramionami i wracam do siebie. Nie zamierzam w tym uczestniczyć. Nie to, że mam złą rodzinę, albo coś w ten deseń... To moja decyzja w pełni świadoma i poważna. Zamykam drzwi na klucz i siadam przy biurku. Wszędzie leżą książki i puszki po energetykach. Trzydziesta pierwsza godzina bez snu. Ciekaw jestem ile jeszcze wytrzymam. Podobno po amfetaminie ludzie dają radę wytrzymać pięćdziesiąt i więcej, jednak ja chyba nie chcę próbować. Minęły trzy lata. Trzy lata jestem. Mam wrażenie, że zacząłem uczyć się żyć od nowa. Bo chcę być dobry. Lepszy. Taki jaki powinienem być. Jednak nie w oczach tych wszystkich ludzi, a we własnych. Chcę nauczyć się akceptować to co zrobiłem. Staję na krześle i patrzę na ścianę przede mną. Pełna jest kartek, chusteczek i innych rzeczy, po których da się pisać. To wszystko są moje myśli i pomysły. Niezrealizowane i uśpione. Przeczesuję moje czarne włosy palcami tak, aby te nie wpadały mi w oczy. Wcale nie jest fajnie gdy coś takiego przysłania ci widok. Wiem co mówię. Moja ręka samoistnie wędruje w stronę karku, gdzie napotyka delikatną bliznę. Pamiątka po NIM. Do tej pory nie potrafię dojść do tego czy żałuję, czy też cieszę się. Owszem mam wyrzuty sumienia, które prześladują mnie dzień w dzień, siedem dni w tygodniu. Jednak... Tego nie jestem w stanie stwierdzić. Zeskakuję z krzesła i zakładam na siebie bluzę. Robi się dość chłodno, a nie chcę się przeziębić. Biorę do ręki kilka kartek z moim CV. I tak nie wierzę, że cokolwiek się dla mnie znajdzie. Moje prace są bezsensu, poza tym nie mam żadnego doświadczenia i szkoły. Sam zdecydowałem, że nie pójdę na studia, chociaż miałem taką możliwość, więc nie mam do nikogo pretensji. Gdy ponownie schodzę na dół w domu już nikogo nie ma. Każdy udał się we własną stronę, by żyć własnym życiem. Bez problemów z bratem, czy też synem. Uśmiechnąłem się nikło na tą myśl. Ubieram buty i wychodzę z domu z dala od całego tego bagna. W końcu mogę normalnie oddychać. Gdy tylko mijam zakręt, wyrzucam skrawki papieru do kosza i wkładam ręce do kieszeni. Nie zdziwią się, gdy znowu powiem im, że nikt mnie nie przyjął. Po prostu kiwną głową i wrócą do swoich zajęć. Przecież „Nathaniel już taki jest". Nogi niosą mnie nad pobliską rzekę. Podobno jest strasznie głęboka. Na początku chcę rzucić się w ubraniach do wody, tak jak teraz stoję, by się przekonać. Już biegnę, prawie dotykam stopami wody, gdy coś mnie powstrzymuje. Jakaś niewidzialna siła odciąga mnie od tego pomysłu. Siadam więc na brzegu zatopiony we własnych myślach. Człowiek w obliczu zagrożenia robi różne dziwne rzeczy. Nagle jego odwaga umyka, a on sam staje się bezbronnym, płochliwym zwierzęciem, które chce uciec.
YOU ARE READING
Jestem. Byłem. Nathaniel Scott.
Teen FictionZwykła, nudna opowieść o zwykłym, nudnym chłopaku. A dokładniej Nathanielu Scott. Duża dawka niczego ze szczyptą codzienności. Bez miłości i romansów. Tylko fakty oparte na bajce.