Rozdział 3

2K 130 4
                                    

Magia Czasu, Piątek

Dzisiaj o dziwo nie męczyły mnie koszmary. Wyspałam się jak kiedyś, stałam się pełna energii, która nie ma gdzie ujść. Z samego rana wyjęłam z odmętów mej szafy purpurowy kufer, gdzie znajdował się mój strój do walki i dwie ukochane bronie - para sztyletów oraz mieczy samurajskich. Owszem, mogłam sobie wyczarować broń, ale prawdziwej nawet magia nie zastąpi. Pstryknięciem palców moja zbroja szybko znalazła się na mnie. Intensywne, fioletowe i lśniące fragmenty zbroi idealnie pasowały do czarnego, jedwabnego materiału, wypełniającego pustki między metalem. Jedynie część rąk między łokciem, a nadgarstkiem była odsłonięta, pokazując moją bladą skórę. Buty sięgały mi nad kostki, a ich barwa była taka sama jak włókno w mym stroju. To wszystko dopełniała długa, fioletowa peleryna, połyskująca pod wpływem padającego na nią światła i odporna na wodę.

Rękojeść moich sztyletów była tradycyjnie czarna z fioletowymi kamyczkami, a ich ostrza miały wygrawerowane moje prawdziwe imię, Shar. Podobnie wyglądały katany, jedynie były dłuższe, bo w końcu są to miecze.

Ostatni raz widziałam to wszystko jakiś rok temu. Było to w trakcie nagrywania filmu, w którym grałyśmy główne role. Niby jesteśmy aktorkami, ale brałyśmy udział w jednym filmie, tak dla przykrywki i to miałyśmy na sobie iluzję. Używamy jej cały czas. Jako aktorka mam brązowe włosy i oczy, na twarzy mam piegi, a moja cera ma kolor letniej opalenizny. Z kolei jako zwykła mieszkanka Londynu mam blond włosy, błękitne oczy, a cerę zwykłą, niby blada, ale jednak trochę wymieszana z brązem. No i oczywiście mój tradycyjny wygląd powinniście znać. Blada cera, kruczoczarne włosy i fioletowe oczy. 

Wyszłam z pokoju i skierowałam się korytarzem ku schodom. Na parterze jest kuchnia, jadalnia, łazienka i wielki salon, a wszystkie te pomieszczenia są połączone korytarzem prowadzącym do schodów na kolejne poziomy. Pokoje gościnne i nasze prywatne mamy na pierwszym piętrze, oczywiście każdy ma osobną łazienkę, a na drugim jest tylko jedne pomieszczenie - sala treningowa. Tutaj też dawno nie byłam. Przychodziłam tutaj zawsze z samego rana poćwiczyć walkę wręcz, bronią białą i moje moce, ale od kąt mnie zaczęły nękać koszmary nie miałam na to siły. Dzisiaj - o dziwo - ich nie miałam, więc oczywiste się stało, że tam poszłam. 

Weszłam na górę. Moim oczom ukazało się wielkie pomieszczenie w biało szarych kolorach. Po lewej był tak jakby składzik. Znajdowały się tam rozmaite bronie białe, łuki, różnego rodzaju miecze, sztylety, noże i wiele innych ostrzy. Obok była strzelnica, a na jej przeciw worki treningowe, manekiny i materace. Jedna ze ścian była obklejona lustrami, a konkretniej ta po linii prostej od wejścia. Środek był pusty, a podłoga była wyłożona drewnianym parkietem. 

Podeszłam do składzika i na początek wzięłam sztylety. Zaczęłam nimi rzucać w tarczę, nie szło mi najlepiej. Co się dziwić. Nie byłam tutaj od dobrych paru miesięcy.

Mój strój do walki trochę utrudniał mi sprawę, ale to tylko dlatego, iż go nie nosiłam od roku i się odzwyczaiłam. Zanim zaczęły mnie męczyć koszmary przychodziłam tutaj w zwykłych ubraniach dla zabicia czasu, dzisiaj jednak postanowiłam ubrać zbroję. Nigdy nie wiadomo kiedy mi przyjdzie w niej walczyć.

Nie wiem ile czasu tak ćwiczyłam. Po sztyletach, wzięłam kolejną broń i kolejną, a później przeszłam do walki wręcz. W tle leciała jakaś midgardzka muzyka, ale nie za bardzo zwracałam na nią uwagę, waliłam w worek w zamyśleniu. Przerwał je dopiero głos Alex.

- Szukałam cię wszędzie, ale tutaj się ciebie nie spodziewałam - powiedziała krzyżując ręce na klatce piersiowej i opierając o ścianę, tak żebym ją widziała.

- Nie miałam dzisiaj koszmarów. Postanowiłam to wykorzystać, tym bardziej przed wyjazdem. Nie wiadomo co nas tam spotka - odpowiedziałam jej między kolejnymi ciosami wymierzonymi na twardy worek. 

- A ty jak zawsze masz najgorszy scenariusz - westchnęła.

- Po prostu chcę być gotowa - wzruszyłam ramionami. 

- Jesteś już spakowana? - zmieniła temat. Spojrzałam na nią, kończąc swoją do tych czasową czynność.

- Nie - usiadłam na materacu i napiłam się wody.

- Masz zamiar w ogóle to robić? - zachichotała.

- Hmm... Nie - odpowiedziałam po zastanowieniu się.

- Tak myślałam - położyła się obok mnie. - Widzę, że masz dobry humor.

- Dlatego nie mam zamiaru go sobie psuć pakowaniem się. Zrobię to za pomocą magii - skwitowałam.

- A ty jak zwykle magia i magia. Jesteś od niej uzależniona! - zaczęła się śmiać pod nosem.

- Nie prawda. Po prostu ułatwia wiele rzeczy - powiedziałam z wyczuwalną pretensją w głosie.

- Ta jasne, wmawiaj sobie. Byle będziesz gotowa na 13, bo wtedy lecimy. 

-A która jest?

- Chwilka - spojrzała na zegarek na ręce - dochodzi 12.

- Co?! To ja idę się pakować! - krzyknęłam do niej w połowie drogi do schodów. Ta tylko się zaczęła śmiać, ale nie miałam czasu się tym przejmować. Mam tylko godzinę!

Wparowałam do swojego pokoju, rzuciłam na łóżko walizkę i otworzyłam szafę. Pomyślałam o ubraniach, które chcę zabrać ze sobą, a te po chwili były w bagażu. Machnęłam ręką i to samo stało się z innymi drobiazgami. Bez użycia magii włożyłam jeszcze książki i zapięłam walizkę. 

Weszłam do łazienki się odświeżyć po treningu. Po krótkim prysznicu założyłam wybrane przez magię ubrania i zrobiłam fryzurę. Może Lovi miała rację, chyba jestem uzależniona on tej nieokiełznanej mocy. Przemknęłam przez pokój, zabierając swój bagaż i torebkę zeszłam na dół gdzie czekała na mnie przyjaciółka. Zanim zdążyłam się do niej odezwać, usłyszałam dzwonek do drzwi. Założyłam odpowiednią iluzję wraz z Loviatar i otworzyłam białe drzwi. 

- Dzień dobry, jestem Virginia Potts, osobista asystentka pana Starka - powiedziała kobieta o rudych włosach.

- Miło mi, Victoria Peter - przedstawiłam się mimo, że wiedziałam, iż mnie zna.

- Odrzutowiec już czeka - powiedziała, a ja dopiero teraz zauważyłam wspomnianą maszynę na wielkim podjeździe z logiem firmy Starka. Kiwnęłam głową i dałam znać swojej "bliźniaczce", że idziemy. 

- Alex Peter, mi również miło - przywitała się i w trójkę ruszyłyśmy do odrzutowca, wcześniej zamykając dom. 

Po chwili mogłyśmy się wygodnie rozsiąść w środku. Były tu kremowe siedzenia i stoliki, a całe wnętrze było obite brązową skórą. Na ziemi z kolei była czerwona wykładzina, która dodawała temu miejscu przytulności. 

Potts zaproponowała nam kawę, przy której zaczęłyśmy ciekawą rozmowę. Opowiadała nam o Nowym Jorku i o balu, gdzie miałyśmy zostać głównymi gośćmi. 

Stracone Wspomnienia |Loki|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz