-Rye, synku spokojnie wszystko będzie dobrze.-uśmiechała się do mnie moja mamusia.
-Wiem mamo, oni są ze mną i mnie bronią.-spojrzałem na wysokiego smukłego, z niezwykle długimi rękami i palcami stworka stojącego tuż przy mnie, a za nim jeszcze paru podobnych.
-Dobrze.-uśmiechnęła się przez łzy.
-Mamusiu jesteś smutna?-spojrzałem na nią smutno.
-Nie kochanie.-***
Od tego momentu minęło dziewięć lat, został tylko jeden z nich.
-Dlaczego mnie tam wieziesz?-zapytałem zły.
-Synku zrozum, musisz iść do lekarza.-łzy spływały jej po policzkach.
-Bo co? Nie wypuszczasz mnie z domu, nie pozwalasz widywać z ludźmi i to niby moja wina, że jestem dziwny?! To ty powinnaś się leczyć!-zatrzymała się gwałtownie, oblizała suche usta i spojrzała na mnie, ścierając łzy z policzków.
-To ci pomoże.-pokiwałem głową i odwróciłem się obrażony. Zajechaliśmy pod budynek, wielki budynek z masą okien z karatami. Moja matka ciągnęła mnie za ramię aż pod samą recepcję, posadziła na jednym z plastikowych krzeseł i podeszłą do kobiety za biurkiem.
-I co na to powiesz?-spojrzałem na mojego przyjaciela. -Tak wiem, też myślę, że jest to do dupy.-westchnąłem.
-Dzień Dobry. Mogę prosić o twoją torbę?-podszedł do mnie facet w średnim wieku.
-Nie?-spojrzałem na niego z kpiną, a mój przyjaciel zaczął się śmiać.
-Dobrze to chodź za mną.-odwrócił się i ruszył, a ja spojrzałem na swoją matkę.
"-Idź.-"powiedziała bezgłośnie i zasłoniła usta dłonią, powstrzymując szloch. Zdziwiłem się, że ani nie podeszła się pożegnać ani nic, tak jak by się mnie pozbyła. Posłusznie wstałem z krzesła i ruszyłem za tym facetem w białym fartuchu i aż doszliśmy do drzwi z napisem "Oddział psychiatryczny dla nastolatków."
-Rye, mogę cię o coś prosić?-zwrócił się do mnie.
-O co?-zapytałem obojętnie.
-O to by twój przyjaciel został po tej stronie drzwi.-zastanowiłem się chwilę, patrząc na mojego przyjaciela.
-Dobrze, ale nie na długo.-mężczyzna skinął głową i wpuścił mnie do środka, zobaczyłem dużo osób w moim wieku. Nie mieli na sobie koszul szpitalnych, tylko zwykłe ubrania. Drzwi za nami się zamknęły, a ja poczułem się dziwnie bez mojego przyjaciela. -Przepraszam. Ja bym jednak wolał, żeby on tu wszedł ze mną.-mężczyzna uśmiechnął się przerażająco i powiedział.
-On nie istnieje świrze.-złapał mnie mocno za ramię i prowadził przed siebie. Gdy doszliśmy do połowy korytarza, wyciągnął pęk kluczy, odnalazł właściwy i otworzył drzwi po mojej prawej z numerem 685. Otworzył je i wepchnął do środka z taką siłą, że upadłem na podłogę.
-Ty jesteś ten nowy?-usłyszałem jakiś głos. Spojrzałem zdezorientowany w górę tak szybkim pytaniem od nieznajomego i zobaczyłem chłopaka w blond włosach.
-Ta.-usiadłem z grymasem bólu na twarzy. Usłyszałem przekręcający się klucz w drzwiach.-Co?! Nie! Wypuść mnie! Tam został mój przyjaciel!-wstałem gwałtownie i zacząłem uderzać w drzwi.
-Już tego próbowałem, tylko dostałem kolejny dzień.-zmarszczyłem brwi.
-To ile już tu siedzisz?-zapytałem, mierząc go wzrokiem.
-Dwa tygodnie, jutro wychodzę i będę mógł chodzić po korytarzu.-spuścił wzrok na podłogę.-Ale jak będziesz się tak tłukł to zostanę dłużej.-odsunąłem się od drzwi.
-Przepraszam.-wymamrotałem zmieszany.
-Spoko, jeśli masz zapałki.-zacząłem przeszukiwać kieszenie.
-Mam tylko zapalniczkę.-wyrwał mi ją z dłoni, spojrzał na ilość płynu w niej i rzucił mi się na szyję. Stałem jak wryty w ziemię i nie wiedziałem co robić.
-Dziękuję.-oderwał się ode mnie po chwili.-Jestem Andy.-uśmiechnął się.
-Rye...-rozejrzałem się po małym pokoiku.
-To łóżko jest twoje i ta szafa, i ta półka.-pokazywał palcem pojedyncze meble.
-Mogę cię o coś zapytać?-spojrzał na mnie tymi swoimi dużymi gałkami.
-O co zechcesz współlokatorze.-westchnąłem.
-Jak długo tu jesteś?-chłopak przekrzywił głowę w prawo.
-Tak około...od poniedziałku to dwa dni...tak z pół roku.-pokazał rządek białych zębów.
-Ile?-zakrztusiłem się powietrzem.
-No pół...-przerwałem mu.
-Za co tu siedzisz?-zmierzyłem go wzrokiem.
-Boję się ciemności...-zamrugałem kilkakrotnie oczami.
-Okej, pozwól, że się rozpakuję.-odwróciłem się i położyłem swoją torbę na łóżku.
-A ty?-wyłonił się za mojego ramienia.
-Nie wiem.-chłopak usiadł obok mojej torby.
-Musi ci coś dolegać.-on mnie coraz bardziej denerwował.
-Słuchaj, możesz się zamknąć?-chłopak spojrzał na swoje buty.
-Mój ostatni współlokator popełnił samobójstwo...-spojrzałem na niego wystraszony.-Lekarze powiedzieli mi, że to moja wina. Mówili, że z nim nie rozmawiałem i to przez to.-w jego oczach pojawiły się łzy.-Gdy się rano obudziłem, wisiał na pasku tuż nade mną.-parę wielkich kropel łez spłynęło mu po policzkach, tworząc mokre ślady.
-Andy, ja nic takiego nie zrobię. Tylko daj mi się rozpakować.-spojrzał mi w oczy tymi swoimi dużymi niebieskim załzawionymi oczami.
-Naprawdę?-uśmiechnął się.
-Tak naprawdę.-pokazał swoje ząbki i poszedł na swoje łóżko.-Ile masz lat?-zapytałem i spojrzałem na niego przez ramię.
-Dziewiętnaście, a ty?-mierzył mnie wzrokiem.
-Siedemnaście.-schyliłem się i dalej przegrzebywałem swoją torbę w poszukiwaniu ciepłej bluzy.-Cholera.-mruknąłem, zdając sobie sprawę z tego, że jej nie mam.
- Stało się coś?-zapytał mój nowy znajomy.
-Nie mam bluzy...-wtedy dostałem czymś w głowę.
-Teraz już masz.-wyszczerzył się i wtedy zobaczyłem w jego dłoniach zapalniczkę.
-Po co ci jest ta zapalniczka?-założyłem ciepłą bluzę.
-Po to, by zasnąć w nocy.-skinąłem głową, że rozumiem.
-A ten twój przyjaciel...-wtrąciłem mu się w zdanie.
-Kazali mu czekać przy drzwiach.-powiedziałem niezadowolony.
-A twój przyjaciel nic nie zauważył, że jest coś nie tak?-usiadłem na łóżku i oparłem się o ścianę.
-On nic nie mówi.-spuściłem wzrok na podłogę.-On jest inny.-
-Jaki?-dopytywał.
-Nie wygląda jak ty czy ja.-Andy zacisnął mocno szczękę.
-Czyli...?-zapytał niepewnie.
-Wyższy i czarny...-wtedy go zobaczyłem, stał obok łóżka Andy'ego.
-Co jest? Co widzisz?-zapytał wystraszony.
-On tu jest.-wstałem szybko i podszedłem do niego.
-Rye...nie chcę cię niepokoić, ale nikogo tu nie ma.-zmarszczyłem brwi.
-No przecież tu stoi.-pokazałem na niego dłonią.
-Nie Rye...tylko ty go widzisz, dlatego tu jesteś.-Andy zaczął się odsuwać ode mnie.
-No nie żartuj, on tu jest! Stoi tu!-byłem już do granic wytrzymałości roztrzęsiony tym, że każdy chce zrobić ze mnie wariata.
-Proszę, nie rób tak, zaczynam się bać. Rye robi się ciemno, przestań tak mówić.-zobaczyłem w jego oczach łzy, zdążył już stanąć pod ścianą lekko skulony i z dłońmi wyciągniętymi w geście obronnym. Spojrzałem ponownie na mojego przyjaciela, nie było go.
-Andy, wszystko dobrze?-podszedłem do niego. Siedział na ziemi skulony, a łzy powoi spływały po jego policzkach.
-Nie rób tak więcej.-wymamrotał.
-Ale...-przerwał mi.
-Nie rób! Ja chcę żyć, a ten pieprzony strach mnie zabija!-wrzasnął.
-Dobrze przepraszam.-blond chłopak wstał, ominął mnie i położył się, przykrywając po sam nos. Też się położyłem, lecz nie mogłem przestać skanować ruchów Andy'ego. Dłonie mu się trzęsły, a zapalniczka co chwilę gasła.-Andy...-wyszeptałem.-Jeśli się boisz...możesz położyć się ze mną.-zaproponowałem. Jeśli jest seryjnym mordercą, to nich mnie zabije, czuje się winny tego, że jest teraz przerażony. Andy bez słowa położył się obok mnie, był cały spięty i zimny. Niepewnie objąłem go, a ten skulił się, dając się objąć całkiem, zamknął oczy. Ja za to trzymałem w bezpiecznej odległości od naszych ciał zapalniczkę, która paliła się ciepłym ogniem. Po dziesięciu minutach przestał drzeć, a jego mięśnie się rozluźniły. Zasnął. Czułem się bardzo dziwnie, leżąc z nieznajomym mi chłopakiem w ramionach. Nigdy nie miałem tak bliskiego kontaktu z osobą w podobnym wieku do mnie. Zacząłem myśleć o tym, kiedy wyjdę, co będzie następnego dnia. Obym był tu nie dłużej niż trzy dni. W końcu to mają być tylko głupie badania, jutro je zrobią, dzień na obserwacje i do domu. Z głową pełną myśli zasnąłem.
Witajcie w mojej nowej książce, mam nadzieję, że was zainteresowała i zostaniecie ze mną do końca tej opowieści. Rozdziały będą dodawane raz lub dwa razy tygodniowo. Liczę na waszą aktywność.
Rozdział dedykuję ZuzOfficial
CZYTASZ
Painkiller-*Randy*
Genç KurguRye-widzi to, czego inni nie widzą. Andy-boi się tego, co czai się w ciemności. Brooklyn-nie chce zostać sam. Mickey-nigdy nie poszedł spać spokojnie. Jack-w każdym widzi diabła. Chłopcy poznają się w szpitalu psychiatrycznym. Czy takie sposoby lecz...