Zacząłem niepokoić się o przyjaciela. Było już grubo po północy, ale on oczywiście nie wracał. Zerknąłem na wyświetlacz komórki, którą ciągle trzymałem w ręce. John miał tylko pojechać na zakupy, a nie ma go już około siedem godzin i dwadzieścia siedem minut. Nagle rozległ się dźwięk sygnalizujący połączenie przychodzące. Dotknąłem zieloną słuchawkę, odbierając telefon. Chwilę później usłyszałem w głośniku zdenerwowany głos Grahama, i zamarłem, słysząc jego pierwsze słowo. "John".
- Sherlocku, ja... John, on... - jąkał się policjant. - John został porwany. - mężczyźnie wreszcie udało się sklecić jakieś sensowne zdanie. - Dostaliśmy... A właściwie ja dostałem SMSa, w którym porywacz napisał, że John zginie, jeżeli nie dostarczymy mu okupu... - zacząłem się zastanawiać, dlaczego SMS przyszedł do niego, a nie do mnie, ale stwierdziłem, że odłożę tę kwestię na później.
- Podaj mi natychmiast kwotę, zadzwonię do Mycrofta - przerwałem dzwoniącemu, który westchnął cicho.
- Sherlocku... Nie chodzi o pieniądze... Ale o... O hasło do twojego konta bankowego i skrzynki mailowej. Ona musi wiedzieć, co ci przysłał... Starszy Holmes. - Geoffrey zawachał się przed wypowiedzeniem ostatnich dwóch słów. - Mamy duży problem. Musimy uratować Johna, ale ona zamknęła go w tej taksówce, a pod nią podłożyła materiały wybuchowe. Sherlock, do cholery, wymyśl coś. - wybuchnął gniewem Lestrade. Cholera, pomyślałem. Konto bankowe... Nie było przezcież tylko moje, ale też mojego brata. A na mailu miałem plany wojenne Anglii. Wszystkie strategie i nazwiska wpływowych osób w Londynie, a także wielu żołnieży, wraz z ich adresami zamieszkania i numerami telefonów. Nie wolno tego ujawniać, a te pieniądze to wszystko, co mam. Nie miałem bladego pojęcia, jak się z tego wszystkiego wyplątać.
- Greg... Namierz tą taksówkę i przyślij mi na Baker Street oddział złożony z piętnastu najlepszych antyterrorystów w całym Londynie. Masz na to dwadzieścia minut, a z każdą upływającą minutą, z każdą sekundą Johnowi grozi coraz większe niebezpieczeństwo. Jasne? - próbowałem warknąć, ale pod koniec wypowiedzi głos mi się załamał i nie byłem w stanie wypowiedzieć już ani jednego słowa. Byłem przerażony, że blondynowi nie uda się ujść z życiem, że zginie, nie pożegnawszy się ze mną, że nie będzie miał żony ani dzieci, że... Nie, nie mogłem o tym myśleć, musiałem skupić się nad przeprowadzeniem odpowiednio akcji ratowniczej. Poszedłem do sypialni współlokatora z zamiarem wyciągnięcia z szuflady w komodzie jego pistoletu. Jednak jego tam nie było, a niebieskooki obiecał nie przekładać nigdzie broni na wszelki wypadek. Zacząłem się zastanawiać, czy może nie wziął jej ze sobą.
- Lestrade? John... On ma pistolet. - uśmiechnąłem się na tyle, na ile było to w moim położeniu możliwe. Jeśli ma naboje, to ma szansę sam się wydostać.
- Co? Dobra, saperzy wysłani, a taksówka stoi... Według monitoringu twojego brata... Pod Baker Street. - dokończył mężczyzna z przerażeniem. - Odwołuję moich ludzi, musicie poradzić sobie sami. - westchnął policjant i rozłączył się bez słowa pożegnania. Jakaś część mojego umysłu zainteresowała się tym, co śledczy robi u Mycrofta, ale natychmiast ta cząstka zajęła się obmyślaniem planu, a część ta była tak mała, że nawet nie myśląc wypadłem na zewnątrz z moim Browningiem w ręce. Owszem, stała tam czarna taksówka, a w środku siedział mój przyjaciel, ale, niestety, był nieprzytomny, a obok niego siedziała pani Hudson, w dokładnie tym samym stanie. Zaskoczyło mnie to, ale bez wachania strzeliłem w przednią szybę, wybijając ją, po czym sięgnąłem do przycisku otwierającego wszystkie drzwi. Zegar na desce rozdzielczej wskazywał pięćdziesiąt sekund... Prawdopodobnie do wybuchu. Otworzyłem tylne drzwi i wyciągnąłem najpierw Johna, siedzącego bliżej, i zawlokłem go nieco dalej, a potem panią H., i zacząłem odciągać ich coraz dalej. Kiedy byliśmy ponad pięćdziesiąt metrów od czarnego auta, usłyszałem huk wybuchu. Rozejrzałem się i z ulgą stwierdziłem, że ulica była pusta. Wyciągnąłem komórkę z kieszeni spodni i wybrałem numer do szpitala. W międzyczsie sprawdziłem, czy moi przyjaciele oddychają, ale lekko uspokojony wyczułem bicie serca i u jednego, i u drugiego z nich. Kiedy się rozłączyłem, upadłem na kolana, a z moich oczu popłynęły słone łzy. Chwilę później poczułem, że tracę przytomność.
~John~
Obudziłem się we własnym łóżku, nie pamiętając, co się stało. Wiem, że coś z panią Hudson... I Lucy... Ale nic więcej. Wstałem powoli, próbując utrzymać równowagę, co, na szczęście, mi się udało. Otworzyłem drzwi do mojego pokoju i powoli zszedłem na dół. W salonie zobaczyłem Grega i Mycrofta, siedzących na kanapie, i Sherlocka w swoim ulubionym fotelu. Gdy tylko mnie zobaczyli, natychmiast ucichli, a ja na tej podstawie wydedukowałem, że na sto procent rozmawiali o mnie. W tym przekonaniu utwierdziły mnie znaczące spojrzenia posłane w moją stronę przez obu braci Holmes. Uśmiechnąłem się lekko, uświadamiając sobie, że "ktoś" powiesił na oparciu mojego fotela niebieski szlafrok detektywa. Podszedłem do miejsca, gdzie siedzę zawsze, no prawie, podczas gdy przychodzi do nas kolejny klient.
- Cześć. - powiedziałem niepewnie, widząc nietęgie miny przyjaciół. - Co jest? - zapytałem zdecydowanie pewniej.
- John, nie wiemy, kto... Kto TO zrobił. Masz jakiś pomysł? Pamiętasz coś, nie wiem, cokolwiek, wygląd, płeć porywacza? - na słowa Lestrade'a wszystko sobie przypomniałem.
- Tak... - westchnąłem. - To... Lucy Rowell, moja była dziewczyna. Tak, Mycroft, to ta, która włamała się do ciebie do domu, uprzedzając twoje pytanie. - uciszyłem gestem brata mojego współlokatora. Usiadłem, nie mając siły do dalszej dyskusji. Zadrżałem lekko, czując chłód w mieszkaniu moim i młodszego Holmesa, który głośno wypuścił z ust powietrze.
- John, jak ci zimno, to załóż ten niebieski szlafrok. - powiedział cicho brunet, patrząc prosto na mnie. Niepewnie sięgnąłem za siebie i załorzyłem na siebie cienkie nakrycie. Pochyliłem do tyłu głowę i przymknąłem oczy. Nie miałem ochoty przysłuchiwać się rozmowie mężczyzn zebranych w naszym mieszkaniu. Wyłączyłem się na chwilę.
~Sherlock~
John chyba znowu zasnął, bo od godziny siedzi w tej samej pozycji. Mycroft i Graham wyszli ponad dwadzieścia siedem minut temu, a ja siedzę i czekam na telefon ze szpitala. Pani Hudson nie miała tyle szczęścia, co blondyn, bo w wyniku zatrucia niestety trafiła na izbę przyjęć. Odzyskała już przytomność i nalega, aby ją wypuścili, ale nie jest to jeszcze możliwe, ze względu na jej wiek. W momencie, kiedy zamierzałem podnieść się z fotela i pójść do kuchni, aby zrobić jakieś kanapki, John otworzył oczy i zmienił pozycję na zdecydowanie wygodniejszą.
- Sherlock? Przyniesiesz mi proszę szklankę wody? - zapytał niebieskooki, rozglądając się po pokoju. Kiwnąłem lekko głową na "tak" i podszedłem do szafki z kubkami. Wyciągnąłem z niej pierwszą lepszą szkalankę i nalałem do niej wody z butelki sitjącej na parapecie, wcześniej upewniając się, że na pewno jest to coś zdatnego do picia, czy to kolejny mój eksperyment. Podałem Watsonowi naczynie, po czym usiadłem z powrotem. Odchrząknąłem cicho, chcąc zwrócić na siebie uwagę przyjaciela.
- John? Ile... Ile pamiętasz? - zapytałem, niepewny reakcji byłego wojskowego.
- Dużo. Myślę, że nawet większość, od wyjścia z domu do... Do momentu, kiedy mnie uśpiła. - odpowiedział mi blogger.
- John... Czyli słusznie zakładałem, że nie chcesz mi o tym opowiedzieć? - zadałem kolejne pytanie, chociaż już dawno znałem odpowiedź. Po prostu musiałem usłyszeć odpowiedź z jego ust.
~~~
1114 słów. Wow. Zamierzam zrobić w ten weekend maraton, dodać po dwa lub trzy rozdziały dziennie, co wy na to ;)? Ugh... Dziękuję za te wszystkie gwiazdki i komentarze ;)
CZYTASZ
Upojne dni (ZAWIESZONE)
FanfictionFanfiction do mojego ulubionego serialu - Sherlock. Johnlock, Mystrade i te sprawy. Jest to moje dopiero pierwsze opowiadanie, więc mam nadzieję, że jest znośne. Za motywację i okładkę dziękuję _IceCat_ , moją najlepszą przyjaciółkę.