Rozdział 1

11 0 0
                                    


– John, połóż ten wieszak na miejsce... John... – Brunetka kolejny raz zwróciła się do chłopca, aby był grzeczny i nie przeszkadzał jej w czasie pracy. Mimo tego, za każdym razem, gdy udało się jej uspokoić go na kilkanaście minut, szybko się nudził i wracał do poprzednich – mniej sugestywnych – zajęć.

– Mamo... – Spojrzała na niego litościwie, wiedząc jak bardzo musiało mu się nudzić, nie mogła jednak opuścić stanowiska pracy dopóki, dopóty nie znajdzie zastępstwa na swoje miejsce.

– Gdzie jest ciocia, jak myślisz? – zapytała synka, choć i tak nie spodziewała się od niego wyszukanej odpowiedzi. Ba! Byłoby dobrze, gdyby w ogóle zechciał się zainteresować tym, co do niego mówiła. Zamiast tego biegał między sklepowymi półkami z wieszakiem bez haka w ręce, jaki imitował w tamtym czasie doskonale uzbrojony statek kosmiczny, którego zadaniem było zestrzelenie jak największej ilości nieprzyjaźnie nastawionych, wyimaginowanych kosmitów... Kochała jego wyobraźnię. Jej samej coraz rzadziej udawało się odpędzać realny bieg wydarzeń, zamieniając go na mniej ambitne myśli, przy których mogłaby choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości.

Ruszyła za chłopcem, który przez nieuwagę strącił z jednego blatu starannie poukładane, dżinsowe spodenki w rozmiarze L.

Oczywiście wpierw starał się sam zająć tą stertą, jednak wychodziło mu to z marnym skutkiem. Podeszła do kupki leżącej na wypastowanej, wyłożonej równo, jasnymi, gresowymi płytkami podłodze.

– Przepraszam – wyszeptał, sepleniąc. Uśmiechnęła się pobłażliwie. Ta wada wymowy była jeszcze akceptowalna u dziecka w jego wieku. Wyrośnie z tego, tak sobie powtarzała, gdy kilkukrotnie powtarzał jej to samo, a ta ciągle nie mogła poprawnie odgadnąć, o co ją konkretnie prosił. Z czasem przyzwyczaiła się do sposobu w jaki zaczynał swoją przygodę ze słowami, a wraz z mijającymi tygodniami zaczęło się to w miarę normować i sprowadzać go na właściwą ścieżkę rozwoju.

– Ciocia – rzucił po chwili. Kobieta przyjrzała mu się, jakby domyślała się, że dopiero teraz dotarło do niego, o co wcześniej pytała. Pokiwała przecząco głową, śmiejąc się do siebie, ale John powtórzył ten jeden wyraz, tym samym wyrywając ją z zamyślenia. Spojrzała uważnie w stronę synka, a potem w kierunku w jakim wskazywał paluszkiem, w której aktualnie trzymał „skrzydło" swojej zabawki.

Na zewnątrz, na chodniku, stała jej siostra. Towarzyszył jej wysoki mężczyzna – rozmawiali i wyglądało na to, że naprawdę miło spędzają czas w swoim towarzystwie. Co kilka słów padających to od niej, to z jego strony, śmiali się do siebie. Niewątpliwie trudno było im się rozstać. Blondyn trzymał ją za rękę, co Angela zauważyła z lekkim opóźnieniem, bo ten gest umykał jej za sporą, bordową naklejką „-60%", goszczącej na szybie butiku od początku wiosennych wyprzedaży.

W końcu pożegnali się ze sobą. Odważył się i pocałował ją w policzek, co bezsprzecznie zawyżyło poziom ich relacji, chyba że za każdym razem podchodził do tego tak nieśmiało.

Brunetka widziała w tym pewne podobieństwo do chłopaka jakiego miała przyjemność znać dawno temu. A właściwie, nie były to wcale tak odległe czasy. Zaledwie cztery, czy pięć lat. Ile, to już John miał... zamyśliła się, ale jak na złość nie mogła przypomnieć sobie daty jego urodzin, o której zawsze pamiętała. Nagle poczuła się jeszcze bardziej przytłoczona. 

Ale ten mężczyzna... Jej mężczyzna... Nazywał się John i był miłością jej, jak sądziła, życia. Ktoś powiedziałby „szczeniackie uczucie", jednak dla niej to było czymś z goła innym, silniejszym niż przelotne zauroczenie, a i takie przeżyła. Z nim, to było coś więcej. Coś magicznego, co pozwalało jej oderwać stopy od podłoża i bujać w obłokach, a jednocześnie miała tę świadomość, że kiedy otworzy oczy żadna z tych cudowności nie zniknie. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 12, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Pozwól deszczowi padaćWhere stories live. Discover now