Chłopak wtulił twarz w bawełniany, czerwony szalik i z rękami w kieszeniach przebiegł przez jezdnię. Podeszwy rozbryzgiwały wodę z kałuż, powodując ciche chlupotanie. Ostatnie liście na drzewach nie wyschły jeszcze po porannym deszczu i na czapki przechodniów co jakiś czas spadały ciężkie krople. Rześkie powietrze porywało parę z ust, a w przypadku Wonpila - parę z jednorazowego kubka na kawę. Co prawda znajdowała się w nim czarna, gorzka herbata, ale zwykły, szary obserwator nie zauważał różnicy. Szczególnie, jeśli chłopak po każdym łyku krzywił się i mlaskał językiem.
Jednak Wonpil dostrzegał jedną, fundamentalną - herbata bardziej ogrzewała ścianki kubka, a jednocześnie czerwone z zimna dłonie jej właściciela. Mimo, że nienawidził czarnej herbaty, codziennie kupował ją ze względu na przyjemne uczucie rozchodzącego się ciepła. Wolał to, niż rękawiczki. I wychodził z założenia, że może kiedyś polubi jej smak.
Nie słodził napojów ze względu na mamę. Miała obsesję na punkcie cukru, laktozy, glutenu i wszystkich innych, szatańskich (jej zdaniem) tworów. Jadła jedynie nieprzetworzoną żywność, piekła ciasta z mąki żytniej, codziennie wciskała swojemu synowi śniadanie w postaci worka warzyw i owoców. Nie musiała wiedzieć, że oddawał wszystko chętnym w szkole i kupował w sklepiku zwykłą kanapkę. Potrafił postępować wbrew mamie, ale herbaty - z przyzwyczjenia - nigdy nie słodził. Może gdyby o tym wiedziała, mogłaby być dumna ze swojego syna. Chociaż ten jeden raz powiedziałaby jak bardzo jest szczęśliwa, że go ma, a nie narzekała na zupełne jego podobieństwo do ojca.
Bo ojciec nie jadł zdrowo, nie wracał na noc, miał dziwnych przyjaciół i kupował ubrania szyte w Bangladeszu. Wonpil bronił się jak mógł przed porównywaniem do taty, ale czasem nie miał już siły. Słuchał wyrzutów, siedząc na kanapie i wpatrując się jak najdalej w przestrzeń. Starał się wyłączać zmysł słuchu - niewykonalne. A jednak, trafiały do niego tylko niektóre słowa ("nieodpowiedzialny" , "zastanów się nad sobą" , "jak ty mnie traktujesz"), a resztę zastępował innymi dźwiękami. Lubił zamieniać je na"Jesień" Vivaldiego. Najczęściej wychodziło to dosyć śmiesznie ("co się tak szczerzysz"), każde słowo rozbijał na jak najmniejsze części, wyobrażając sobie, że wodzi palcami po klawiszach. Kiedy matka kazała mu iść do pokoju, siadał do pianina i grał wszystkie jej słowa. Te ostrzejsze - staccato i fortissimo, te spokojniejsze, wykrzyczane przez łzy - piano.
Wjechanie autobusu na przystanek zwiastowało głośniejszy niż zazwyczaj chlupot kałuż. Tenisówki Wonpila pokryły się wodą z błotem. Powinien wreszcie zacząć nosić nowe buty z syntetycznej skóry i ze sztucznym futrem w środku. Ale one podobały się bardziej jego mamie, niż jemu samemu. Prawdę mówiąc, w ogóle mu się nie podobały. Prawdopodobnie zostaną zastąpione trzyletnimi glanami, które kupił sobie na piętnaste urodziny za alimenty od ojca.
Autobusowe światło było tak słabe, że Wonpil nie widział liter na kartce. Z rezygnacją schował książkę do plecaka, spoglądając za okno. Niedługo miało wschodzić słońce. Pewnie będzie już wtedy dopijał herbatę, opierając się o ciepły kaloryfer. Może właśnie wtedy poczyta?
Nauczyciel muzyki, z którym rozpoczynali każdy poniedziałek, był na tyle wyluzowany, żeby pozwolić klasie zająć się sobą. Większość spała. Albo rozmawiała.
To nie tak, że Wonpil nie miał z kim rozmawiać. Bardziej nie miał ochoty. Generalnie mało mówił. Przyjaźnił się z grupką klasowych "muzyków", więc najczęściej rozmawiał z nimi - grając. Wiedział, jak to żałośnie brzmi, ale jeszcze gorzej wyglądało. Zbierał grupę i prowadził ich do sali z instrumentami w piwnicy szkoły. Siadał do pianina, a ludzie wokół niego kiwali głowami ze zrozumieniem i szczerze współczuli, chwytając za resztę instrumentów. Wtedy wychodziły smutne melodie, ale kiedy ktoś z "muzyków" chciał przekazać coś radosnego, oddawali się rozrywkowym brzmieniom jazzu. Wyglądało to trochę jak sesja terapeutyczna w psychiatryku. I chyba o to chodziło.
CZYTASZ
Red Scarf || dopil
FanfictionVivaldi to ulubiony kompozytor Wonpila, podczas gdy Dowoon preferuje raczej Rammsteina. jesienny fluff; dopil; two shot