Rozdział 3

31 11 1
                                    

Gdy wyszłam z ceglanego domu Elizabeth, było po czternastej. Świeciło słońce, które sprawiało, że wszystko wyglądało pięknie, ale jednocześnie panował tak duży mróz, że natychmiast pożałowałam, że zapomniałam szalika, gdy w pośpiechu wychodziłam z domu. Ruszyłam w stronę domu dziecka, zastanawiając się, gdzie zabrać dzisiaj Lui. Zawsze staram się spotykać z nią co najmniej raz w tygodniu. Myśli o dziewczynce sprawiły, że zrobiło mi się cieplej na sercu, a niska temperatura przestała dokuczać tak bardzo.

Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi. Otworzyły się po niecałej minucie. Przywitałam się jedną ze starszych wychowanek, którą pobieżnie znałam.

- Dzień dobry - uśmiechnęłam  się, na co ona odpowiedziała tym samym - Lui może wyjść? - zawsze musiałam o to spytać. Nie mogłabym zabrać dziewczynki bez zgody opiekunki, bo często zdarzało się jej zrobić coś, przez co nie dostawała zgody na wyjście.
- Tak, właśnie się ubiera... - w chwili gdy starsza dziewczyna to mówiła, obok niej przepchnęła się Lui i przytuliła mnie - Albo już się ubrała. Miłej zabawy! - roześmiała się nastolatka i zamknęła za nami drzwi. Po przywitaniu z dziewczynką, zapytałam ją co chciałaby robić, na co aż zaświeciły się jej oczy.
- Możemy pójść na ten nowy świąteczny film o pieskach? - zawołała, na co od razu się zgodziłam. Nie tylko dlatego, że nie byłabym w stanie jej odmówić, ale też sama zapaliłam się do tego pomysłu i szłam do kina z radosnym uśmiechem na twarzy.
Kiedy już kupiłyśmy bilety na seans, który zaczynał się za 15 minut, poszłyśmy po niezbędne przekąski. Zaopatrzyłyśmy się w popcorn i kubek z figurką dla Lui a także ciepłą herbatą dla mnie, po czym zadowolone ruszyłyśmy w kierunku sali. Gdy już zajęłyśmy miejsca, dziewczynka opowiadała mi o tym, co spotkało ją w tym tygodniu, ale przede wszystkim co chwilę wspominała o Rodzinie, która zaprosiła ją na święta i o swoich obawach z nią związanych. Planowane jest, że poznają się w pierwszy weekend grudnia, czyli na koniec tego tygodnia. Rozmawiałyśmy do póki nie zaczął się seans, dopiero wtedy uciszyłam Lui i obie rozparłyśmy się na fotelach.

Wychodząc z kina miałam wypieki na twarzy.
- To było cudowne! Przecież te ostatnie sceny... To tak chwytało za serce, prawie się popłakałam, gdy one musiały rozstać się z tą kotką i wrócić do rodziny! - zawołałam, niemal nie mogąc się powstrzymać od wymachiwania rękami na wszystkie strony. Odwróciłam się do Lui, a ta patrzyła na mnie, jakby nagle zaczęła się zastanawiać kto tu jest dorosły.
- No nie wiem, to było dość przewidywalne - odparła wzruszając ramionami i łapiąc mnie za rękę - Kiedy się znowu spotkamy?
Najpierw potrząsnęłam głową, na jej obojętność wobec filmu, a potem uśmiechnęłam się.
- Nie wiem, ale postaram się oczywiście w przyszłym tygodniu. No i - dodałam, przypominając sobie wczorajszy dzień - na pewno widzimy się w poniedziałek na kolejnej próbie.
- Pomagasz pani Hay w organizacji występu? - zapytała, ściskając mocniej moją rękę, a ja przewróciłam oczami słysząc przezwisko kobiety z ust jej własnej wychowanki, ale ostatecznie przytaknęłam.

Gdy wróciłam do domu, było po piątej. Weszłam do mieszkania cała w nerwach, z zamiarem jak najszybszego podładowania telefonu i zadzwonienia do Cole'a, jednak moje nadzieje zaskakująco szybko się ulotniły. W środku było ciemno, przy świetle jednej marnej świeczki zobaczyłam Kerry i Olivera, leżących na kanapie
- Nie ma prądu, tak? - westchnęłam i zrezygnowana opadłam na kanapę obok przyjaciół. W słabym świetle zobaczyłam twarz Kerry, która wzruszyła ramionami i odchyliła głowę do tyłu. Wstałam i zdjęłam kurtkę oraz buty, rzucając je gdzie popadnie, po czym weszłam na schody, chcąc się przebrać, ale mój wzrok ponownie padł na płonącą świeczkę. Wtedy też dotarł do mnie unoszący się w powietrzu zapach, cynamon, jabłko i...
- Hej! To moja świeczka, prawda? - w odpowiedzi usłyszałam jedynie śmiech Kerry.

Gdy wyszłam z łazienki, ubrana już w spodnie, ciepły sweter ze świątecznym nadrukiem i grube skarpety, zastałam Kerry i Olivera w moim salonie, razem z moją świeczką.
- Zgodnie doszliśmy do wniosku, że u ciebie będzie nam lepiej - powiedział chłopak, na co ja się zaśmiałam i odszukałam zapałki.
- To był dobry wybór - pokiwałam głową i zaczęłam znosić oraz zapalać wszystkie świeczki jakie miałam. Włączyłam też lampki na baterie, zawieszone nad oknem, w moim pokoju i kuchni - A teraz, ruszać się! - zawołałam i zaczęłam ściągać przyjaciół z kanapy w akompaniamencie ich protestów - Robimy gorącą czekoladę! - Na te słowa Kerry szybko wstała z szerokim uśmiechem, a Oliver uniósł brwi, również się podnosząc, tylko z nieco mniejszym entuzjazmem.
- Wy nie umiecie robić gorącej czekolady - zauważył, idąc za nami do kuchni. Wymieniłyśmy z Kerry porozumiewawcze spojrzenia i odwróciłyśmy się do chłopaka z teatralnie zmartwionymi minami
- Masz rację. Kto ją teraz przygotuje? - zawołała Cherry podchodząc do niego. Ja w tym czasie wyjęłam z szafek mleko oraz czekoladę i zabrałam się za szukanie jak największej ilości słodkości - Och czekaj, mam pomysł. Ty! - Zakończyła dumnie blondynka i popchnęła Olivera w stronę przygotowanych na blacie produktów. Były tam między innymi pianki, miniaturowe cukrowe laseczki i bita śmietana. Chłopak roześmiał się i przewracając oczami wyciągnął garnek, na co ja i Kerry przybiłyśmy sobie piątki.

Jakiś czas później siedziałam na dywanie w dużym pokoju, plecami opierając się o kanapę, Oliver leżał trzymając głowę na moich kolanach, a Kerry właśnie rozrzucała planszę do Monopoly, ponieważ definitywnie przegrywała i stwierdziła, że my w takim razie też nie możemy wygrać. Kubki po czekoladzie już dawno zostały opróżnione i teraz stały puste gdzieś na podłodze. Zaczęłam bawić się ciemnymi włosami przyjaciela, ziewając ze zmęczenia
- Czemu dzisiaj po południu byłeś w domu? - zapytałam, mając na myśli ten czas gdy wybiegałam w pośpiechu na korepetycje. Chłopak powinien być wtedy na wykładach. Przewrócił oczami
- Jak już wstałem, to nie było warto w ogóle jechać na uczelnie. Muszę zainwestować w zegarek, bo jeśli to się zdarzy drugi raz, to wypadam z zajęć - jęknął, a potem posłał mi dziwne, nieco rozbawione spojrzenie - Kerry powiedziała mi o Cole'u. Gratulacje, wreszcie będziesz miała chłopaka, jeśli nie zdążyłaś zaprzepaścić już swojej szansy - rzucił i szybko uciekł z moich kolan będąc w polu rażenia mojej obrażonej dumy. Usiadł koło Kerry i zaczęli chichotać.
- Jesteście beznadziejni, podziękuję za takie wsparcie. Idę spać - wstałam i zostawiając przyjaciół w saloniku, poszłam się przebrać w ciepłą piżamę. Gdy zasypiałam przy świetle świeczki, w głowie miałam jedynie głos chłopaka pytającego mnie o wspólne wyjście.

Kolejny rozdział - 1 grudnia

Kawa o smaku piernika [nieskonczone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz