*z punktu widzenia Adama*
Przebrawszy się z pokoju założyłem buty i wyszedłem z domu. Skierowałem się do pobliskiego lasku, gdzie zwykle biegam. Na mieście z każdą minuta było coraz mniej ludzi. Ciemne uliczki, które za dnia wydawały się dość straszne, teraz były jeszcze bardziej przerażające. W każdej chwili z jednej z nich mogli wyjść ludzie chcący odebrać mi telefon czy nawet życie. Gdy dotarłem na miejsce, główna ścieżka była oświetlona zaledwie paroma lampami. Wokoło mnie panowała głucha cisza. Włożyłem więc słuchawki do uszu, aby zająć czymś swój umysł. Zrobiłem to by nie myśleć o tym, że w każdej chwili ktoś lub coś może wybiec z krzaków i mnie zaatakować.
Trening skończyłem pomyślnie. Przebiegłem więcej niż się spodziewałem, pomimo tak długiej przerwy. Wracając do domu wstąpiłem do sklepu, aby kupić wodę. Pod sklepem stało parę podejrzanych "typków". Jeden większy od drugiego. No ale przecież nie tylko ja chodzę do sklepu.Wyszedłem bez obaw ze sklepu i kontynuowałem drogę do mieszkania. Za mną ktoś nieustannie szedł. Postanowiłem przyśpieszyć . Kroki za mną także przyspieszyły. Na co ja zacząłem biec. Tamci z tyłu również, czułem ich oddechy na swoim karku, kiedy jeden z nich wybiegł z jednej z tych ciemnych uliczek, wprost na mnie. Przewróciłem się . Oni podbiegli i zaczęli mnie okładać pięściami lub kopać. Zasłaniałem się jak mogłem, mimo moich starań dostawałem coraz mocniejsze ciosy i kopnięcia w tułów i głowę. Nagle jeden z nich kazał zaprzestać reszcie swoich działań. Nachylił się i zwrócił się do mnie mściwym tonem.
- No i co chłoptasiu myślałeś że ci się uda... hmm? Z nami się nie zadziera.- jedyne co miałem odwagę zrobić to, spojrzeć się w te oczy przepełnione nienawiścią. W ten mężczyzna sięgną do kieszeni moich spodni i wyciągną telefon. - Następnym razem nie wstaniesz już wcale.- zagroził, po czym wyprostował się i kopną mnie z całych sił w żebra. Poczułem silne ukłucie, ale i pewną ulgę gdy zauważyłem iż banda rosłych mężczyzn oddala się. Resztką sił przesunąłem się pod mur i oparłem się o niego, chcąc dojść do siebie po tym zajściu i kontynuować powrót do domu, który był całkiem blisko.
*z punktu widzenia Kuby*
Dochodziła już 23.00 a Adama nie było. Możliwe, że po prostu przedłużyło mu się. Chociaż nigdy nie spóźniał się aż tyle. Zresztą sam powiedział, iż nie chce wracać tak późno. Podszedłem do okna, aby zobaczyć czy czasem nie idzie z kimś bo się zagadał lub tym podobne. Odsunąłem firankę, na ulicy było całkowicie ciemno. Tylko w niektórych miejscach było dobre oświetlenie. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się już do panującej na ulicy ciemności, zauważyłem postać idącą chwiejnym krokiem. W pierwszej chwili myślę, że to jakaś osoba, która mocno zabalowała. Lecz gdy przyglądam się bardziej dostrzegam dobrze znana mi postać Adama. Jego krok jest coraz to wymuszany siłą. Chwyciwszy za bluzę, zbiegłem na dół. Szybko znalazłem się obok chłopaka trzymającego się za żebra po prawej stronie. Widząc to jak krew leci z jego łuku brwiowego oraz nosa i dolnej wargi, przeraziłem się.
- Co się do cholery stało? - nie omieszkałem zapytać w stresie.
- Przytulałem się z dresami nie widać?- próbował sobie żartować, ale jednak ból wygrał z nim definitywnie, na co ja chwyciłem go pod lewy bok i powoli zmierzaliśmy do naszego mieszkania.
Prosiłem aby zasiadł na swoim łóżku, a ja pójdę po apteczkę. Ten z wielkim trudem i łzami w oczach wykonał moje polecenie. Jak najprędzej chwyciłem za apteczkę, umieszczoną w jednej z kuchennych szafek. Pobiegłem do pokoju Adama, gdzie ten położył się na swoim łóżku, co dawało mu trochę więcej ukojenia, niż gdyby siedział. Wyjąłem z apteczki gazy i wodę utlenioną i zacząłem przemywać jego łuk brwiowy rozciętą wargę, oraz wycierać zakrwawioną twarz. Do jego oczu napłynęła kolejna porcja łez, gdy ponownie polałem rozcięte miejsca. Strasznie mi go było szkoda. Po opatrzeniu ran na twarzy, chłopak nie wyglądał o wiele lepiej.
-Gdzie cię jeszcze boli? - spytałem widząc jak Adam roni kolejne łzy z bólu. Nie usłyszałem od niego odpowiedzi. Jedynie uniósł drżącą rękę i dotkną swojego brzucha. Nie wahałem się ani chwili i rozdarłem jego zakrwawiona koszulkę, aby ten nie musiał już się podnosić. Moim oczom ukazały się wielkie siniaki na jego bokach. Na żebrach po prawej stronie miał lekkiego guzka, o kolorze bordowym. W jednej chwili wstałem i skierowałem się po lód do zamrażalnika. Pokruszyłem parę kostek, włożyłem w foliówkę i zawinąłem w ściekę, po czym wróciłem do pokoju. Przyłożyłem pakunek na jeden z siniaków i poczułem jak jego obolałe mięśnie spinają się gwałtownie, gdy poczuły zimno. Z jego oczu raz po raz wypływały pojedyncze łzy. Nie mogłem na to patrzeć tak bezsilnie. Nachyliłem się nad jego twarzą i otarłem wierzchem dłoni łzy. Jego mięśnie jeszcze bardziej się spięły na ten gest. Położył swą dłoń na mojej, która nadal tkwiła na jego policzku. Przybliżyłem bardziej swoją twarz, muskając swoimi ustami jego słone od łez wargi. Delikatne muśnięcie stawało się coraz to mocniejszym pocałunkiem. Jego usta nadal były takie miękkie, pomimo tego co dziś wycierpiały. Oderwałem się nagle od niego i wstałem stanowczo za szybko. Nie wiem, czy sam się speszyłem tym co zrobiłem, czy to przez to jak działały na mnie jego łzy. Chcąc jak najszybciej opuścić pokój wymyśliłem na prędce jakąś wymówkę.
- Powinieneś teraz odpoczywać... a jeżeli ból nie minie to jutro jedziemy na SOR. - w jego oczach było wyraźnie widać zdezoriętowanie tą sytuacją. a co ja opuściłem pokój aby wrócić tam za 20 minut i sprawdzić czy z nim wszystko w porządku.
***
Dział dłuższy aby wynagrodzić to czekanie oraz żeby obudzić w niektórych żądze (miejmy nadzieję) kolejnych rozdziałów :)