Zatrzymaliśmy się tu na dłużej. Codziennie towarzyszyliśmy panu Krzysztofowi przy pracy, a wieczorami zasiadaliśmy przy kominku i z cierpliwością czekaliśmy na pyszności, które pani Zosia przygotowywała w urządzeniu wytwarzającym ciepło, zwanym piekarnikiem.
Każdego dnia mówiłem sobie "To dzisiaj, musisz iść dalej", lecz nie potrafiłem. Po prostu nie mogłem. Dopiero co odzyskałem Bellę. Znowu mam ją stracić?
Tej nocy patrzyłem w gwiazdy i księżyc jaśniejący na niebie, którego co chwila zakrywały pędzące chmury. Przyjemny i chłodny wicher gładził moją skórę, rozwiewając futro w różne strony. Poczułem ogromną tęsknotę do dwóch istnień. Do człowieka i do psa. Zdałem sobie sprawę, że jeśli nie odejdę teraz, to z każdym kolejnym dniem będzie mi trudniej. Wszedłem do domu przez uchylone drzwi. Spojrzałem na moją mamę, śpiącą przy kominku. Ułożyła się na niedużym, okrągłym dywanie. Czubek nosa skierowała w stronę kuchni, w której krzątała się gospodyni. Jej ogon prawie niezauważalnie przesuwał się po podłodze, jak gdyby oczekiwała na wezwanie jej.
Przez ten tydzień przekonałem się do tych ludzi i wiem, że będzie jej tu dobrze, że będzie szczęśliwa. Cichutko podszedłem do niej, traciłem ją pyskiem i polizałem po nosie, na co odpowiedziała cichym westchnięciem. Stojąc u progu drzwi, obejrzałem się po raz ostatni i spojrzałem na suczkę. Patrzyła na mnie lekko przymrużonymi oczami, w których zauważyłem smutek i żal, wypełniający również mnie, lecz gdzieś w głębi widziałem również zrozumienie i szacunek. Zamachałem ogonem na pożegnanie i wbiegłem w otaczającą mnie ciemność.* * *
Rankiem dotarłem do obrzeży jakiegoś miasta. Nie było ono na pierwszy rzut oka duże, ale ilość, krętość i długość ulic wystarczała,abym zdąrzył się pogubić. Długo wędrowałem między starymi, szarymi domkami. W nocy skupiłem się na drodze. Na kierunku, w którym mam iść. Teraz, gdy słońce świeciło wysoko na niebie, pierwszy raz od tamtego wieczoru pomyślałem o Belli. Może teraz goniła kury, tak jak lubiła to robić, a może pilnowała swojego nowego pana przy pracy. Wówczas gdy ja błądziłem w labiryncie zadziwiająco podobnych budynków. Cisza wypełniająca otoczenie sprawiła, że sierść na moim karku najeżyła się. Czułem się jakby rzeczywistość rzucała mi jakieś wyzwanie, które mogę przyjąć tylko w jej milczeniu. Być może poddawała mnie próbie?
Czekała na moją decyzję: wrócić czy iść dalej?
Jakaś tajemnicza siła ciągnęła mnie z powrotem w stronę farmy. „Zawróć, zawróć, zawróć..." szeptała mi do ucha. Moje przednie łapy już przygotowały się do odwrotu, lecz usłyszałem delikatny, melodyjny dźwięk. Kos- mój wybawiciel. Czarny, niewielki, a zarazem niemały ptak o jaskrawo-pomarańczowym dziobie. Siedział na pobliskim drzewie i patrzył na mnie z aprobatą. Sprowadził mnie na prawidłową drogę, przypomniał o celu, o tym, że nie mogę zawrócić. Słuchają śpiewu ptaka, wspomniałem moje wieczory i poranki, budząc się lub zasypiając podczas wesołych ptasich koncertów.
Wróciłem do rzeczywistości i podążam dalej. Przechodzę przez kręte uliczki i skomplikowane skrzyżowania. Pragnę jak najprędzej stad uciec. Choć ostatnio nie darzyłem sympatią dużych miast i głównych ulic, to widok kolumn samochodów i zatłoczonych przez ludzi chodników rozładował by mnie najbardziej. Choć otacza mnie pełna napięcia cisza to słyszę stłumiony, ledwo słyszalny stukot. To miejsce widocznie chce odciąć się od zgiełku i tłoku. Próbuje oszukać wszystkich swoim spokojem, kryjąc hałasy dochodzące z każdej strony. Podrywam się do biegu. Skręcam kilka razy w prawo, a następnie w lewo i moim oczom ukazuje się szeroki pas usiany białymi kreskami i otoczony kolorowymi słupami. Tego szukałem.
Ludzi nie było wiele, samochody poruszały się płynnie po jezdni. Dzielnica, którą zostawiłem za sobą wydawała się innym światem. Tu kolorowe budynki, wieżowce, a nawet chodniki, wzdłuż których rosły kwiaty, nadawały temu miejscu inną aurę. Starając się nie wejść pod jakiś samochód, przeszedłem na drugą stronę ulicy. Zacząłem węszyć, chcąc określić dalszy kierunek wędrówki. Do mojego nosa trafiło miliony zapachów: woń przebiegającego tędy pół godziny temu mężczyzny, woń kwiatów rosnących obok, świeżo skoszonej trawy, benzyny, gazet, śmietnika nieopodal... i jedzenia! Mój żołądek jak na zawołanie przypomniał mi, że potrzebuję pożywienia. Ruszyłem ścieżką zagłębiającą się w park. Idąc cały czas pod górę staję się głodny coraz bardziej. Następne były schody. Gdy dostałem się na ich szczyt, stanąłem jak zamurowany. Ujrzałem miasto, całe miasto. Labirynt, który pokonałem był niczym w porównaniu z resztą budynków i ulic niemających końca. Prawdopodobieństwo, że dzisiaj się stąd wydostanę jest bardzo małe. Na samą myśl łapy mnie rozbolały. Może to tylko przez głód? Gdy przypominam sobie o mojej potrzebie, obróciłem się wreszcie przodem do miejsca, z którego wyczułem zapach. Od razu zapomniałem o problemie. Ruszyłem między stolikami ustawionymi przed restauracją. Jakaś para kończyła posiłek. Przyczaiłem się z boku i obserwowałem. Najwyraźniej nie umiem się kamuflować, bo dziewczyna przechodząc, uśmiechnęła się patrząc prosto na mnie. Upewniając się, że nikt nie patrzy podszedłem do stołu. Resztki ich obiadu pachniały smakowicie! Czyżby to był stek? Rozglądnąłem się jeszcze raz i ujrzałem idącą w moim kierunku kelnerkę. „No to zaraz będzie po moim jedzeniu"- pomyślałem. Prędko wskoczyłem na krzesło i chwyciłem w zęby interesującą mnie rzecz.
Tak, więc nauczyłem się jak radzić sobie bez miski podsuwanej nam codziennie pod nos.
* * *
Myślicie, że mały kawałek mięsa starczy dużemu psu, który podróżuje od miasta do miasta? Powtórzyłem tą „sztuczkę" kilka razy, tak abym napełnił żołądek. Poprzestałem gdy kelnerka zaczęła mnie gonić z menu w ręku. Wróciłem z powrotem na główną drogę. Tylko jak mam pokonać tak dużą odległość? Postanowiłem iść powoli oszczędzając siły. Przez czas, który spędziłem na poszukiwaniu jedzenia, na ulicy zrobiło się tłoczno. Autobusy i samochody stoją w korku, na skrzyżowaniu wyczuwam nerwy kierowców, trąbiących na siebie wzajemnie. Czuję, że wszyscy są zmęczeni i szybko podążają do swoich domów aby spotkać się z bliskimi, znajomymi czy odetchnąć od trudu ich pracy. Przyglądam się tym wszystkim ludziom, którzy teraz wydają się mnie nie zauważać. Każdy mknie ku swojemu celowi nie zważając na napotkane przeszkody. Kilka przecznic dalej widzę zbiorowisko ludzi, niecierpliwie na coś czekających. Może ich środek transportu utknął wśród zbiorowiska aut? Zauważam, że jeden pas jest wolny. Czemu tamtędy nikt nie jedzie? I nagle na wspomniany pas wjeżdża coś dziwnego. Wygląda jak pociąg, ale jest cichsze i jeździ po mieście. Czyżby ludzie wymyślili też pociągi jeżdżące po ulicach miasta?
Wpadł mi do głowy głupi pomysł. Ale czy mam inny wybór? Nie chcę iść przez całe to poplątane miasto. Bez namysłu wpycham się w tłum ludzi i wchodzę razem z nimi do „miejskiego pociągu".——————————————————
Hej,
Umarłam i wróciłam!
Z resztą kogo to obchodzi?
Rozdział jest.
Może ktoś zna to uczucie gdy myślicie ze już gorzej być nie może a nagle przychodzi jeszcze większa zguba? Jak tak to nic więcej pisać nie muszę.
No i nie obiecuję wstawianiem tego rozdziału, że następny będzie niedługo. Liceum a tym bardziej to co wybrałam nie oszczędza uczniów. (moje życie również mnie nie oszczędza)
Do następnego rozdziału 😙😉P.S. Piszcie co sądzicie i co tam u was.
~Amber 🐺
CZYTASZ
Trop- psia podróż do szczęścia
AvontuurHistoria pisana z perspektywy psa. Dwu letniego Magnuma, który całe swoje dotychczasowe życie spędził w schronisku. Nagle w jego życiu pojawia się ONA. Piętnastoletnia Julia. Podczas wakacji u kuzynki postanawia zacząć wolontariat w schronisku...