Dzisiaj zretuszowane wykopalisko jeszcze z "mrocznych czasów", kiedy oglądałam anime :D
FF z Ataku Tytanów/Shingeki no Kyojin, angst, spojlery dotyczące śmierci postaci, ogólnie smutno, i para Jean/Marco. Naprawdę nie jestem pewna, czy to się do czegoś nadaje, ale żal mi, że jeszcze nigdzie tego nie opublikowałam, bo jednak mi się podoba :DMam nadzieję, że Wam też przypadnie do gustu :D
-----
Kości płonęły. Płomienie unosiły się wysoko ponad stalowe konstrukcje. Jean stał najbliżej ognia. Czuł łzy spływające mu po policzkach. Nie chciał, by ktokolwiek je widział.
'Nie jesteś silny, Jean.
Jasnowłosy zacisnął mocniej powieki. Miał rację. Nie był silny. Śmierć Marco tak bardzo bolała... Jean nie miał już sił, by stać. Powoli osunął się na kolana. W głowie przewijały mu się wszystkie chwile spędzone z Marco...
- Jean, wszystko w porządku? - zaniepokojony głos czarnowłosego przebijał się przez zamgloną świadomość jasnowłosego. Jean przebudził się wreszcie ze snu i spojrzał na Marco z lekkim strachem. Bodt bez słowa objął go.
- To był tylko sen... Tylko sen - wyszeptał do niego.
- Marco... Obiecaj mi, że mnie nigdy nie zostawisz.
- Obiecuję, Jean...
Płomienie powoli dogasały. Im szybciej spalały się kości, na tym mniejsze kawałki pękało serce Jeana. Łzy nadal płynęły mu po policzkach i miał wrażenie, że już nie przestaną.
Przed oczami stanął mu obraz ostatniej nocy przed tą przeklętą obroną Trostu. Kiedy stali skryci w mroku najdalszego kąta koszar, a ich usta zetknęły się ze sobą po raz pierwszy. Cały świat, tytani, ludzie - to wszystko było nieistotne.
- Jean, obiecaj mi, że wrócisz... Że przeżyjesz - wyszeptał mu Marco nim po raz kolejny wpił się w jego usta niemal desperacko.
- Obiecuję, obiecuję. Ale przysięgnij mi to samo - niemal wychrypiał Jean.
Wtedy nie przywiązał do tego wagi, ale Marco popatrzył tylko na niego z miłością, całując go kolejny raz... Ostatni...
Płomienie zgasły. Tak jak nadzieja Jeana. Jego chęć do życia.
- Jean, chodź już - usłyszał za sobą głos Mikasy i poczuł jej dłoń na swoim ramieniu.
- Nigdzie nie idę. Zostaję tutaj - odparł nieco łamiącym się głosem. Zamknął oczy. I wtedy dostrzegł Marco, który wyglądał, jakby był utkany ze światła.
- Jean, słyszysz mnie? - zapytał, uśmiechając się tak, jak tylko on potrafił.
- Marco! Co ty tu robisz? Przecież... - Jean zamilkł, nie wiedząc, jak zakończyć to zdanie.
- Nie żyję? - Marco zaśmiał się cicho. - Tak, nie żyję. Ale musiałem się z tobą zobaczyć... I coś Ci powiedzieć. Musisz pozwolić mi odejść, Jean - powiedział cicho Bodt.
- Nie potrafię... - Kirchsteinowi załamał się głos. Marco popatrzył na niego z miłością, tak jak tamtej nocy w koszarach.
- Dasz sobie radę. Pamiętaj, może mnie nie być u twojego boku, ale zawsze będę obok, kiedy tylko będziesz mnie potrzebował. Tylko musisz pozwolić mi odejść.
Jean pokręcił głową, czując jak łzy płyną mu po policzkach.
- To moja wina, że to się stało. Powinienem być obok ciebie, bronić cię a ja...
- Nie mogłeś nic zrobić. Nie obwiniaj się o to, proszę. Gdybyś był przy mnie, oboje byśmy nie żyli.
- Nie byłbym wtedy sam, tak okropnie samotny...
- Jean, będę z tobą, zawsze. Nawet wtedy kiedy będziesz myślał, że jesteś sam. Kocham cię - ostatnie słowa czarnowłosy wypowiedział szeptem.
- Ja ciebie też, bardziej niż możesz sobie wyobrazić.
Marco uśmiechnął się do niego i wyciągnął dłoń w jego stronę.
- Muszę już iść, Jean. Ale pamiętaj, że zawsze jestem z tobą - powiedział, gładząc go lekko po policzku. Potem jego postać zaczęła się powoli rozmywać.
Jean otworzył oczy. Na pozór nic się nie zmieniło. Noc nadal była ciemna, a dym raził w oczy. Ale wreszcie pierwszy raz od śmierci Marco, w jego sercu zapanował spokój.
----
Tradycyjnie chętnie przyjmę opinie :D
Do następnego ^^
CZYTASZ
Multifandomowy Kalendarz Adwentowy 2017
FanfictionDruga edycja kalendarza adwentowego pełnego fanfiction, głównie z parami gejowskimi, więc jeśli ktoś ich nie lubi, to radzę uciekać :D Więcej informacji w pierwszym rozdziale.