Zwykle, w ciepłe lipcowe wieczory Bátor siedział na dużym fotelu w szkarłatnym kolorze, obróconym o 90 lub 20 stopni, (w zależności od nastroju młodzieńca) do otwartego okna, z które padały ostatnie promienie słońca i jak długie języki ognia szybko przejmowały taboret który dzielnie odgrywał rolę powierzoną mu przez jego właściciela. Był stoliczkiem na którym zawsze, poza takowymi wieczorami i kilkoma wyjątkami leżała książka. Książki wymieniane były zwykle po okresie 12 dni. Po przeczytaniu, właściciel odkładał ją na biblioteczkę, lichą, bo zbitą tylko z 5 desek i kilku gwoździ, lecz nic na nic więcej nie mógł sobie pozwolić student ostatniego roku, z kilkoma forintami w kieszeni, które wyda na opłacenie maleńkiego mieszkanka w kamienicy na obrzeżach Budapesztu.
Czasem siadając na najcenniejszym meblu w jego mieszkaniu popijał herbatę, chyba że wcześniej potykając się o wystającą z podłogi deskę, zrzucają z nosa okulary i wylewając ciecz o bardzo jasnym w porównaniu do pierwowzoru napoju kolorze na podłogę która następnie on i jego perfekcjonizm dokładnie szorowali aby niedopóscić do utwożenia się żadnej plamy. Zawszę wtedy klął, kląl głośno i bardzo dużo, nie tylko po węgiersku, zdarzało mu sie przeklinać po hiszpańsku, rosyjsku, francusku i angielsku.
Często ta umiejętność we wcześniejszych latach uratowała go od rychłego obicia mordy przez kolegów którzy bardzo hojnie obiecywali zostawić go w jak to mówił "csendes szemlélődés zónája"* jeżeli nauczy ich kilku bluźnierstw po francusku, co żekomo miało pomóc w uwodzeniu grupki panienek widywanych na ulicy Andrássy w każdy czwartek.Mimo tego że i tym razem Bàtor miał takie plany, bardzo porywczo postanowił je zmienić.
○○○
*strefa cichej kontemplacji
a przynajmniej mam taką nadzieję, Google nie jest najbardziej zaufanym źródłem jakie znam, ale nie znam też niestety żadnego węgra.