Część 2

17 6 3
                                    

Po odjeździe ambulansu z Kirtsin oraz samochodu policyjnego z mało usatysfakcjonowanymi zeznaniami świadków funkcjonariuszami o minach tak znudzonych, jakie potrafią mieć tylko policjanci z małych miasteczek w Kansas, gdzie przeważnie nie dzieje się nic poważniejszego od pijaka rozrabiającego przed monopolowym, czy grupki nastolatków mażących sprayem po ścianach, do parku w Coffeyville powrócił spokój pięknego, jesiennego dnia. Jednak Miranda była tak roztrzęsiona, że po zmyciu z kontuaru ślady krwi, nie wspominając o wyrzuceniu zbezczeszczonych talerzyków z szarlotką, wywiesiła na kafejce karteczkę z napisem „nieczynne", zamierzając zamknąć ją na cztery spusty i odjechać w siną dal, to jest na podwórze niewielkiego domu przy Moon Street. Gdy tylko się pozbiera. Kiedyś. Za chwilę. Za momencik. Kiedy przestanie się trząść jak osika na wietrze, na co się w najbliższym czasie nie zanosiło.

Dean, czyli zielonooki przystojniak we flanelowej koszuli stwierdził autorytatywnie, że aby w ogóle myśleć o jeździe na rowerze, w dodatku popychającym ciężką budkę z ekspresem i przyległościami, dziewczyna musi najpierw dojść do siebie. Po czym posadził ją przy stole piknikowym i oddał własną kawę, hojnie dolewając do niej whisky z piersiówki. W przypływie rozsądku Miranda pomyślała, że po wzmocnieniu czymś mocniejszym, tym bardziej nie powinna wsiadać na rower, ale nie zaprotestowała, gdy wciskał jej kubek w dłonie. Dobrze, że nałożył wieczko, bo ręce jej się trzęsły i wylałaby wszystko na miodowy sweter i krótką spódniczkę w szkocką kratę.

Drugi z braci chciał ją okryć własną koszulą, ale zreflektował się, że jest cała we krwi, więc tylko wymownie spojrzał na Deana, który przewrócił oczyma i ściągnął swoją. Mirandzie zrobiło się cieplej, a braciom chłodniej, bo znad jeziora zerwał się silniejszy wiatr, sypiąc w oczy piaskiem z brzegu i wirując wśród stert podeschłych liści. Czerwone, rozcapierzone liście z pobliskiego klonu litościwie zakryły rozbryzg krwi na trawniku przed „StrixCoffee", ale i tak trzęsąca się dziewczyna nie mogła oderwać od niego wzroku.

Gapie, którzy zawsze pojawiają się tam, gdzie coś się dzieje – a migające światła karetki i radiowozu przyciągnęły ich jak pszczoły do miodu, zdążyli już rozejść się po parku, utyskując, że niewiele zdołali zobaczyć. Szczęściarze. Miranda zdecydowanie wolałaby być na ich miejscu i nie widzieć, jak ktoś wyszarpuje sobie oko plastikowym widelcem, ale co się zobaczy, nie da się odzobaczyć.

- Myślicie, że wszystko będzie dobrze? – spytała drżącym, nieswoim głosem, doskonale wiedząc, że to mało prawdopodobne i dla ukojenia nerwów upiła spory łyk wzmocnionej kawy. Uch, wciąż była gorąca jak lawa – hurtowo zakupione przez nią kubki termiczne nieźle trzymały ciepło.

- O tyle, o ile – odpowiedział Dean dyplomatycznie, rozcierając prawe ramię, bo zaczynało mu się robić chłodno. – Dziewczyna przeżyje, jeśli o to pytasz, ale oka raczej nie odzyska. Z kolei jak nie odzyska rozumu, znowu będzie próbowała się zabić.

- Może odzyska – bąknął Sam, nie uściślając, czy ma na myśli oko, czy rozum. Podał bratu swój kubek z kawą latte z przyprawami, by ten się trochę rozgrzał w porywistych podmuchach wiatru, chociaż i on czuł, że na odsłoniętych ramionach pojawia mu się gęsia skórka. Słońce chwilowo skryło się za smużystymi chmurami przypominającymi duże kleksy śmietany rozmazane na niebie, chociaż dzielnie usiłowało się zza nich wydostać.

- Może – prychnął zielonooki, próbując kawy brata i krzywiąc się nieznacznie. Tyle dobrego, że przynajmniej była gorąca. – Ja jej specjalnie nie rokuję.

- To rokuj – poradził Sam, ruchem podbródka wskazując nadal dosyć roztrzęsioną Mirandę i piorunując Deana wzrokiem. Więcej empatii, do cholery, mówił zniesmaczony wyraz jego twarzy.

Przerwa na kawęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz