Rozdział I

114 10 10
                                    


- Wal się, Mark... - warknęłam, gdy dostałam poduszką w twarz od mojego przyjaciela.

- Wstawaj - potrząsnął mną za ramiona.

- Która godzina? – wyłoniłam lekko głowę spod kołdry, ale ku mojemu zdziwieniu, nie oślepiło mnie światło. Było ciemno.

- W pół do trzeciej.

- Co?! – podniosłam się. – Po cholerę mnie budzisz o tej godzinie?!

- Mieliśmy zwinąć się dzisiaj do lasu.

Na jego słowa, wszystko sobie przypomniałam. Dzisiaj mój najlepszy przyjaciel Mark, nocował u mnie. Ustaliliśmy, że w środku nocy wybierzemy się po kryjomu do pobliskiego lasu. Mamy 16 lat, więc potrzebujemy trochę adrenaliny.

- Cholera, zapomniałam! – zerwałam się z łóżka i podbiegłam do szafy.

Mark zaśmiał się z mojej reakcji. Wyciągnęłam czarne getry i tego samego koloru bluzę. Wygrzebałam jeszcze pierwszy lepszy stanik, majtki i jakieś wygodne skarpetki. Nie fatygowałam się, by lecieć do łazienki, albo wypraszać mojego przyjaciela z pokoju. Jeszcze byśmy obudzili moich rodziców. I tak jest ciemno, a poza tym Marco jest gejem, więc widok mnie nagiej, nie robi na nim większego wrażenia.

- Jesteś dziewczyną, a nie umiesz zapiąć stanika? – spytał, patrząc z rozbawieniem na moje akrobacje przy próbie zapięcia tego cholerstwa.

- Budzisz mnie bezlitośnie w środku nocy i oczekujesz, że będę w pełni świadoma swoich ruchów? – mruknęłam. – A poza tym, ty nie masz tego problemu.

- I całe szczęście nie będę miał. – odetchnął teatralnie.

Zaśmiałam się i skończyłam ubierać. Wygramoliłam z szafy mały, czarny plecak.

- Idziesz na pogrzeb? – zakpił, Marco.

- Jeśli twój to chętnie. – pokazałam mu język.

- O nie, ciebie pochowają razem ze mną.

Zaśmiałam się i wrzuciłam do plecaka kilka rzeczy. Latarkę, telefon, scyzoryk, ładowarkę bezprzewodową i małą paczkę chipsów, które trzymałam schowane na czarną godzinę.

- Chipsy? – spytał i podszedł do mnie.

- E-e! – odepchnęłam go. – Zjemy je potem.

- Jesteś okrutna, mówił ci to ktoś? – zajęczał.

- Jeśli zaliczasz się do „ktosiów" to tak. – dałam mu całusa w policzek i otworzyłam drzwi. – Idziemy?

- Nie, no wiesz? Zostańmy to i zjedzmy te chipsy.

- Jesteś niemożliwy. – pokręciłam głową i zaśmiałam się.

Zamknęłam od wewnątrz drzwi na klucz i odetchnęłam, gdy oddaliliśmy się od mojego domu. Rodzice się nie obudzili, więc jest dobrze. Chociaż mogłam jeszcze wziąć kurtkę... Jest środek kwietnia, więc temperatura o tej porze nie przekracza 10 stopni. Udaliśmy się ulicą w stronę lasu. Za jakieś 15 minut powinniśmy dojść do odbicia w lewo, między domami. Latarnie, rozstawione co kilkanaście metrów, lekko oświetlały opustoszałą ulicę.

- Mark, wiesz, że wpakujemy się w niezłe kłopoty, jeśli ktoś nas nakryje, prawda?

- Aj tam, kłopoty. – prychnął. – Co my niby złego robimy?

- N-no... Wymknęliśmy się o trzeciej w nocy z mojego domu i leziemy do lasu? No dobra... Dramatyzuję.

- Widzę. – zaśmiał się, na co trąciłam go łokciem.

To miejsceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz