Pechowiec

12 1 0
                                    


Czułem ból w każdej komórce swojego ciała. Siedziałem w wylocie jednej z licznych bocznych uliczek w dużym mieście. Było już ciemno, ale ludzie chodzili jeszcze po ulicach. Nie wiedziałem w sumie, gdzie jestem. Chwile temu napadła na mnie para osiłków, która mnie okrutnie pobiła... heh, mogli mnie już w sumie dobić, do tego okradli mnie z telefonu, pieniędzy. Poczułem jak stróżka krwi, spłynęła mi na czoło. Starłem ją rękawem, by nie wpadła mi do oka. Nagle mój organizm owładnęło niewyobrażalne zmęczenie. Przyciągnąłem do siebie jeszcze ściślej nogi, w nadziej, że to pomorze mi chociaż trochę. Widziałem jak przez mgłę ludzi przechodzących obok mnie. Patrzących z pogardą. Niektórzy próbowali udawać, że mnie w ogóle nie widzą... znieczulica społeczna. Teraz rozumiem te wszystkie wdzięczne spojrzenia ludzi, którym pomagałem, zrozumiałem właśnie, że oni też poczuli ciepło, takie samo jak ja, kiedy mogłem, chociaż odrobine pomóc im w cierpieniu. Nigdy nie odmawiałem dania paru złotych nawet typowym menelom... nienawidzę tego określenia, bo oni też cierpieli bez tego alkoholu, to on nadawał im pozorny sens życia Oni bez procentów, duszą się jak ryba wyjęta z wody. Przytłaczający ból głowy, wziął się znikąd. Ile bym dał, by wrócić do domu, do rodziców. Kto by pomyślał, że od razu po zakończeniu studiów i wróceniu do rodzinnego miasta, prawdopodobnie umrę z wykrwawienia na chodniku... Noc była dość zimne, wiatr podwajał to wrażenie. Skuliłem się jeszcze bardziej, bo bolący dreszcz przeszedł przez moje ciało. Czułem jak moja świadomość lekko odpływa. Przymknąłem oczy i oparłem głowę na kolanach.

-Hej! - Usłyszałem głos. Był niski i jakby używany od niechcenia. Sporo wysiłku włożyłem w uniesienie głowy, by sprawdzić kto zwrócił na mnie uwagę. Był to mężczyzna... wysoki, był ubrany w dość długi szaro-czarny płaszcz i czarne spodnie, miał dość postawną posturę. - Nic ci nie jest? - Mówiąc to podszedł do mnie i uklęknął. Teraz mogłem przyjrzeć się jego twarzy, mimo to, że to była najmniej potrzebna mi w tym momencie rzecz, to w sumie chciałem wiedzieć kogo mam polecić Bogu, przy ewentualnej śmierci. Wiem, jestem przyszłościowy. Był koszmarnie blady, podkrążone oczy, lekko przymrużone... tęczówki miał szare, zimne, dwa kolczyki w dolnej wardze po prawej stronie... mocno zarysowana szczęka, prosty nos i burza czarnych włosów na głowie, te z przodu byłe o wiele dłuższe, niż z tyłu i opadały mu na czoło w nieładzie.

-Wykrwawiam, ale nie... wszystko w porządku. -Uśmiechnąłem się resztkami sił i poczułem, że już całkowicie odpływam, eh dobra... Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba...

***

Jest mi miękko, jestem przykryty, jest mi ciepło... umarłem? Otworzyłem oczy, zobaczyłem biały sufit, ale pomieszczenie nie pachniało jak szpital... ani tak nie brzmiało. Spojrzałem na ściany. Były ciemno brązowe, podchodzące pod mahoń, było na nich pełno plakatów zespołów muzycznych, sądząc po kolorystce i po grafikach, chyba rockowe albo metalowe, ale w sumie nie znałem się na tym. Spróbowałem usiąść prosto, lecz głowa bolała niemiłosiernie. Przetrzymałem pierwszy puls ciągłego, przeszywającego mi skroń bólu. Po czasie się trochę uspokoiło. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, wczesnojesienne światło sączyło się z okna, oświetlając trochę pokój. Nic nadzwyczajnego...bardziej podłużny niż szeroki pokój z biurkiem na ścianie z oknem, sporą szafą z lustrem i przesuwnymi drzwiami na drugiej naprzeciwko okna, jednoosobowym łóżkiem na trzeciej. Wszystko z polakierowanego, jasnego drewna. Usiadłem, spuszczając na podłogę stopy. Ciemne panele, na których znajdował się puchaty dywan koloru owsianki. Wszystko było ciepłe, patrząc na ten pokój ból głowy mi mijał. Przeleciałem wzrokiem po mniejszych dodatkowych rzeczach, zegar, wskazywał godzinę dziesiątą, z niewielkim zielonym kwiatkiem, stały na biurku, na szafie widziałem kilka ozdobnych pudeł i koszyków, w kącie koło drzwi stał futerał z... chyba gitarą, ale pewny nie jestem, zagapiłem się na krzesło przy biurku z czarną podkoszulką zobaczyłem na niej małą karteczkę. Wstałem z niemałym wysiłkiem, mięśnie nadal bolały, sięgnąłem po papier. Jak wstaniesz, ubierz koszulkę i zejdź na dół". Ten ktoś miał ładny charakter pisma, ale taki naprawdę ładny. Płynny, zamaszysty, ale przy tym czytelny. Heh, zawsze się zastanawiałem, dlaczego mając talent do dziedzin plastycznych, pisałem jak dzieciak z podstawówki, zaczynający swoją przygodę z wynalazkiem Sumerów... Wziąłem ubranie i podszedłem do szafy. Chciałem wybadać jak się sprawy mają i zobaczyć woje odbicie. Głowę, prawy bark z ramieniem i przedramieniem miałem zabandażowane, brzuch nie wyglądał lepiej, ale bandaże najwidoczniej były po to by podtrzymać okłady chłodzące. Teraz tak myślę to faktycznie, nad nim chyba się najbardziej pastwili. Gdzieniegdzie widziałem też pomniejsze zadrapania i siniaki w kolorach galaktyki. Nogi miałem zasłonięte moimi spodniami, ale raczej nie chciałem ich teraz widzieć. Westchnąłem, pech zawsze będzie mnie prześladować... Z wiekiem jest coraz gorzej. Dzieciństwo: siniaki, zadrapania, wybite palce. Dojrzewanie: dwa razy złamana ręka, jeden raz noga, pięć połamanych żeber, oczywiście w różnych odstępach czasu. Wczesna dorosłość: Woreczek robaczkowy i żółciowy do usunięcia, zdarzyło mi się też mieć kilka mniejszy urazów mechanicznych, a te wszystkie wypadki zawsze były z nie mojej winy. A to ktoś mnie popchnął, a to niefortunnie upadłem, dwa razy potrąciło mnie auto. Czasem się zastanawiam, dlaczego jeszcze żyję. Gdy się bliżej przyjrzałem mojej twarzy w lustrze, zauważyłem, że moje jasne, znacząco przydługie włosy, pod opatrunkiem są dość mocno posklejane krwią. Przetarłem lewą dłonią twarz, niebieskie oczy miałem przekrwione i opuchnięte. Z wielką ostrożnością założyłem podarowaną mi koszulkę. Okazała się mieć również logo jakiegoś zespołu, była przydługa i dość szeroka. Ta... jestem ciekaw jak wielki musi być jej właściciel, skoro sam miałem około stu siedemdziesięciu sześciu centymetrów wzrostu. Powoli, krok po kroku wyszedłem z pokoju, znalazłem się w korytarzyku o kremowych ścianach, były w nim dwie pary drzwi, jedne do pomieszczenia, z którego wyszedłem, a drugie byłe lekko uchylone i widziałem tam pełno pudeł, więc stwierdziłem, że musi być to jakiś schowek. Były też tutaj schody z drewna po których zszedłem powoli, kurczowo trzymając się poręczy. W końcu udało mi się dotrzeć na sam dół. Tutaj znów natrafiłem na bliźniaczy korytarzyk, co ten na górze. Tylko, że tutaj jedne drzwi miały dużą, matową szybą. Za nich dobiegły dźwięki rozmów i obijanie się o siebie szkła. Otworzyłem niepewnie te drzwi i owiał mnie łagodny zapach kawy. Pewniej przeszedłem przez próg i wylądowałem w długim przejściu, gdzie na końcu zobaczyłem okazałe pomieszczenie, które najwidoczniej to miejsce było kawiarnią. Potężny, drewniany bar, z niższym blatem do przyrządzania zamówień i wyższym, który był dostępny dla gości, kurzy, postanowili usiąść na wysokich barowych stołkach. Bar odgradzał część gastronomiczną, od miejsca z stolikami i krzesłami, przy ścianach były niższe stoliki z fotelami, wyjętymi niczym z domu babci, wszystko było w ciepłych, łagodnych barwach brązu. Na każdym stanowisku była lampka nocna z numerkiem. Przy blacie zauważyłem, tego samego chłopaka, co wczoraj do mnie podszedł. Przyjmował zamówienie od jakiejś dziewczyny. Nie zmienił się za bardzo od wczoraj, kolczyki, bałagan na głowie, ale miał na nosie okulary i był w zapewne w firmowym fartuchu w mleczno-kawowych odcieniach. Klientka odeszła, więc postanowiłem się odezwać

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Nov 25, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Oneshoty z autorskimi postaciamiWhere stories live. Discover now