Szum w głowie, ciężkie powieki, trudność w łączeniu faktów.
Za każdym razem przeżywam to samo, gdy otwieram oczy po długim i bezbolesnym śnie, który odnalazłem w lekach. Czuję się jak na kacu, jedynie pragnienie nie jest tak dokuczające. Jednak przesuwam językiem po wargach, są niemiłosiernie spierzchnięte. Zmiana otoczenia nie robi mi dobrze. Próbuję się podnieść choć trochę, jednak jestem przygwożdżony do łóżka. Tęsknym wzrokiem podążam w kierunku szyby. Śnieg przestał padać, przez chmury otulające nieboskłon nieśmiało przeciskają się promienie słońca. Może wiosna w końcu zdecyduje się do nas zawitać. Mrużę oczy i analizuję godziny tu spędzone, na których podstawie staram się przewidzieć to, jak będzie wyglądał mój powrót. Na Pewno przyjadą po mnie wszyscy razem, brat będzie starał się iść prosto, aby zatuszować pamiątki po kolejnej nocy nie naznaczonej gramem umiaru. Dodatkowo niezręczność sytuacji będzie go uwierać jak kamyk w bucie, więc postara się rzucić jakimś tekstem, czymś, co jego zdaniem będzie śmieszne, jednak takie nie będzie, on zaśmieje się ze swoich słów sam, krótko i sztywno. Popatrzy na nasze zniesmaczone miny, zrozumie, że znowu nie trafił w odpowiednią chwilę, ani odpowiednie słowa i umilknie, porzucając próbę rozładowania napięcia. Ojciec będzie pod krawatem, nie przyznając się do tego, że zanim osiągnął to wszystko, co ma teraz, był biedny jak mysz pod miotłą, godzinami kosił siano i wyrzucał obornik wszystkim posiadaczom bydła w jego wsi. Zupełnie, jakby zapomniał, że kiedyś tonął w gównie, teraz non stop pokazuje się tylko od tej lepszej strony. Bogatszej. Elegantszej.
Jednak dla mnie już na zawsze zostanie prostakiem, cudem wyłowionym z zagównionej wsi.
I będzie ona. Umalowana, z pokręconymi blond włosami, już tak dawno wyniszczonymi przez farby i wszlkiego rodzaju lokówki. Dobrze ubrana, oficjalnie, jakby zaraz miała wejść do biura na ważne spotkanie.
Oboje będą poważni, lecz wymuszą uśmiech, gdy dołączy do nas lekarz. Postarają się, aby ich utrapienie i zmęczenie nie było widoczne, stworzą pozory radosnych, że syn wraca do domu i są w stanie spędzić z nim każdą sekundę życia, byleby jego stan się poprawił. Ja się nie odezwę, wbiję wzrok w złożone dłonie, nie odpowiem na pytania. Na koniec podziękuję lekarzowi, zachowując resztki grzeczności i dam się posadzić na wózek, zawieźć i wsadzić do auta, jak na opuszczającego szpitala przystało.
Czuję, że ból głowy atakuje ze zdwojoną mocą.
Wzdycham ciężko i zdaję sobie sprawę, że muszę to przetrwać, bo to coś, na co nie mam najmniejszego wpływu. Jak wszystko od kilku miesięcy.
Szpital nadal wydaje się być pogrążony we śnie, gdy pielęgniarka otwiera drzwi i wita mnie uśmiechem.
- I jak? Udało się panu zasnąć? - dopytuje radośnie, nie zdając sobie sprawy, że jej ćwierkanie doprowadza mnie do szału.
- Tak, dziękuję za pomoc - odpowiadam jednak, bo faktycznie, gdyby nie ona, niewiele bym zyskał tej nocy, nie licząc załamania nerwowego.
Gdy podchodzi bliżej, rozsiewa dookoła zapach świeżej kawy, a mnie aż skręca, bo uświadamiam sobie, że bardzo potrzebuję tego napoju. Zagryzam wargę, przeklinając ją w duchu, kiedy wyciąga mi świeże ubrania i ręcznik z wózka, który przyciągnęła ze sobą. Uwalnia mnie z łóżka i nakazuje przesiąść się na siedzenie wózka, co stanowi niezbyt łatwe wyzwanie, po dwóch dniach bez ruchu. Dodatkowo sprawę utrudnia moja wegetacja z ostatnich miesięcy i to, że nie pozwalam moim mięśniom pracować, więc zdążyły zapomnieć, jak to jest.
Kobieta wprowadza mnie pod prysznic i powinno mnie krępować, gdy pomaga mi się umyć, a ja ledwo stoję i trzymam się barierek po obu stronach, lecz z tak nie jest. Wyzbyłem się uczuć jakiś czas temu, wraz ze wstydem. Również spoglądam na swoje ciało i dochodzę do wniosku, że mimo braku jakiejkolwiek aktywności w ostatnim czasie, nie licząc pojedynczym kroków w mieszkaniu, nadal wyglądam nie najgorzej. Choć odcień skóry mam szaro-biały, a nogi mam chude i widać na nich spadek mięśni, góra nie prezentuje się źle. Ciekawe tylko, jak długo.
Po powrocie na salę dostaję śniadanie i kubek herbaty. Nie tak źle, jednak na deser otrzymuję od pielęgniarki przemówienie, coś, co miałoby mnie zmotywować do zrobienia kroku w przód i pogodzeniu się z przeszłością i pisaniu nowej przyszłości.
Automatycznie przechodzi mi chęć na jedzenie.
Czasem życie bywa bólem.
Każdy dzień staje się wtedy pasmem smutku, chęci uciekają z naszych ciał niczym powietrze z przekłutego balonu. Zatapiamy się w nim i myślimy, że nikt już nie jest w stanie nam pomóc, skoro sami nie potrafimy tego zrobić. Jednak zapominamy, że wydarzenia często przerastają nasze oczekiwania, a pomoc i zmiana może nadejść z najmniej przewidywalnej strony.
YOU ARE READING
Begin to Live
RomanceOddech. Grunt osuwa ci się spod nóg, tracisz kontrolę. Jeden świat, dwa istnienia, dwie rzeczywistości. Toniesz w rozpaczy, ból pochłania twoją duszę, czerń zalewa oczy. Opanowanie jest jedynym ratunkiem, pomoc nadchodzi powoli. A teraz...