><><Harry><><
Następnego dnia Louis spóźnił się na śniadanie. Nie narzekałem, ponieważ mogłem normalnie pogadać z Niallem, który skupiał się tylko na mnie. Za szatynem wszedł Dan. Uśmiechnął się szeroko i przywitał ze wszystkimi. Potem każdy wznowił swoje rozmowy. Zmierzyłem Louis spojrzeniem. Wyglądał inaczej niż zwykle. Na jego twarzy nie gościł uśmiech, a grymas bólu. Ostrożnie przeszedł na swoje miejsce. Wydawało mi się, że utykał. Szybko jednak wyrzuciłem to spostrzeżenie z głowy. Zajął krzesło naprzeciwko mnie i Nialla, tylko to było wolne. Wzrok wbijał w pusty talerz, ale nie rwał się do jedzenia.
- Cześć, Lou. - zagadał go blondyn.
Szatyn jednak nie odpowiedział. Wydawał się myślami być gdzie indziej. To było chyba jeszcze bardziej irytujące niż ten jego szeroki uśmiech, którym darzył wszystkich. Na sobie miał kapelusz, nawet go nie zdjął. Sięgnąłem po grzankę i ugryzłem kawałek, wpatrując w niebieskookiego. Liczyłem, że to zauważy i się ogarnie.
- Louis, zdejmij kapelusz i jedz. - odezwał się mój wuj.
Chłopak na jego słowa drgnął wystraszony i posłusznie ściągnął nakrycie głowy, kładąc na swoje kolana. Nawet nie pofatygował się aby odwiesić go na wieszak. Sięgnął po pieczywo i zauważyłem, jak drżą mu ręce. Przecież wczoraj się aż tak nie narobił...
- Wybierzesz się z nami na sprawdzanie pastwisk? - zapytał Niall. - Podobno trzeba naprawić ogrodzenia.
- Nie. - odparł krótko.
Do końca śniadania nic się nie odzywał. Blondyn próbował zagadać, ale nie otrzymywał odpowiedzi. Szatyn nic nie zjadł. Nie tknął nawet tego pieczywa, które położył na talerz. Gdy mężczyźni zaczęli się zbierać, on również wstał. Nałożył kapelusz na głowę i zaczekał, aż opuszczą dom. Do niego podszedł Zayn. Jego zmartwiony wyraz twarzy nie umknął mi uwadze. Razem wyszli na zewnątrz.
- Co mu się stało? - zapytał blondyn. - Zrobiłeś mu coś?
- Zgłupiałeś? - popatrzyłem na niego z urazą. - Nawet bym go nie tknął kijem. Nie wiadomo skąd ta przybłęda przyszła.
- Jesteś okropny. - mruknął i mnie wyminął.
Ruszyłem za nim na dwór. Usiedliśmy na werandzie i przyglądaliśmy się pracownikom, którzy zajęli się swoimi pracami. Zauważyłem szatyna, który zwijał lasso. Obok niego stał Zayn i coś do niego mówił. Chłopak jedynie kiwał głową, ale nic się nie odzywał.
- Za tydzień jest impreza w barze u Mike'a, idziesz? - zagadnął Niall.
- Pewnie. - odparłem. - Będzie Amy, do której zawsze wzdychasz?
- Nieprawda! - zawołał. - Jest ładna i miła... i bardzo ją lubię. Będzie z koleżankami.
- Mały Nialler się zakochał. - zaśmiałem się. - Wiedziałem już od dawna.
- Ty też byś sobie jakąś znalazł. - wytknął mi. - Pamiętasz Pamele? Chyba dobrze się dogadywaliście.
- Nie wyszło. - wzruszyłem ramionami. - Ciągle gadała o swoim ulubionym indyku, który na święta trafił na stół. Słyszałem tę opowieść chyba z milion razy.
- Może teraz sobie kogoś znajdziesz. Do miasta wprowadziło się kilka osób, może ci się poszczęści.
- Wątpię. - westchnąłem. - Jakoś żadna nigdy nie była wystarczająco dobra.
- Za bardzo wybredny jesteś. - stwierdził.
Podniósł się i przeciągnął. Poprawił swój kapelusz i zszedł z werandy. Zaczął iść w tylko sobie znanym kierunku. Machnął do mnie, abym za nim szedł.
- Gdzie idziesz? - zapytałem.
- Mówiłem to już przy śniadaniu. Trzeba naprawiać ogrodzenie, a to dobry pretekst do przejażdżki, idziesz?
- Czemu nie. - zaśmiałem się, mijając pracowników.
Weszliśmy do stajni. Kilku mężczyzn przygotowywało konie do jazdy. Większość kończyło siodłać i już je wyprowadzali. Przechodziłem obok Blacka, gdy zauważyłem znajomego szatyna. Stał przy moim wierzchowcu. To bardzo mnie wkurzyło. Przez chwilę obserwowałem jak głaskał zwierzę po szyi i coś szeptał. Stał do mnie tyłem, więc nawet mnie nie widział. Niall od razu poszedł osiodłać gniadą klacz, na której przeważnie jeździł.
- Co ty tu robisz?! - warknąłem, wchodząc do boksu.
Chłopak drgnął wystraszony, aż mu upadła szczotka na ściółkę. Podniósł ją po chwili i spojrzał na mnie. Szybko jednak odwrócił wzrok. Tchórz nawet nie miał na tyle odwagi, by spojrzeć mi w oczy.
- Miałem wyszczotkować wszystkie konie. - wyjaśnił.
- Wszystkie, oprócz tego. - mruknąłem. - To moje zwierzę i sam o nie dbam. Nie chcę więcej widzieć, że się przy nim kręcisz.
- Jak chcesz. - westchnął i wyminął mnie, wychodzą z boksu.
Przeszedł do następnego, gdzie najpierw przywitał się z koniem. Siwa klacz trąciła go łbem w dłoń, domagając się uwagi. Chłopak uśmiechnął się lekko i delikatnie zaczął gładzić jej sierść. Zwierzę cicho parsknęło i uniosło głowę, wyciągają szyję jak żyrafa, gdy szatyn drapał je po szyi. Przeszedłem za Blacka i udając, że go szczotkuję, przyglądałem się rozgrywanej scenie. Indianka, bo tak nazywał się koń, łbem strąciła jego kapelusz. Zaczęła wargami łapać mu włosy i językiem lizać po głowie. Louis uśmiechnął się jeszcze szerzej i próbował się od niej uwolnić.
- Gotowy? - usłyszałem głos Nialla.
- Daj mi chwilę. - powiedziałem, odrywając spojrzenie od szatyna.
Wyszedłem z boksu i ruszyłem po pad i siodło wraz z ogłowiem. Szybko osiodłałem karego wałacha i wyprowadziłem zwierzę przed budynek, gdzie czekał już Niall. Siedział w siodle i leniwie przyglądał się pracującym ludziom.
- Widzieliście Tomlinsona? - zapytał mój wuj.
- Jest w stajni. - odparłem. - Jedziesz z nami na północne pastwiska?
- Nie, ktoś musi dopilnować pracowników. - uśmiechnął się. - Miłej zabawy, chłopcy.
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje!
Dziękuję za dużą ilość komentarzy, uwielbiam je czytać i aż motywują do dalszego pisania <3
Dziś napisałam jeszcze dwa rozdziały ^^
W końcu było więcej Larry'ego, ale nie będę nic zdradzać :D
Co sądzicie o Harrym w tym ff (możecie się rozpisać)?
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><><><><><
CZYTASZ
Lonely Cowboy ~Larry ❌
Fanfiction#7|| Tego dnia padało. Krople spływały po kapeluszach, kiedy szliśmy go pożegnać. Był dobrym człowiekiem. Jego śmierć była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Gdy żegnaliśmy się z nim po raz ostatni, zobaczyłem go. Stał z dala od nas i wpatrywał się w t...