Rozdział drugi

61 4 5
                                    

Pamiętaj , że aby przetrwać trzeba wierzyć !

Pamiętaj , że aby zdobyć należy działać !

Pamiętaj , że należy walczyć o rzeczy niezbędne !

Pamiętaj , że miłość stoi na wysokości wiary i nadziei !

Pamiętaj …

Pierwszy dzień w nowym miejscu nie został zaliczony do tych najlepszych. Już wczesnym rankiem , wyglądając przez okno pokryte lekkimi smugami wiedziałam , że muszę zasięgnąć po ubrania , których nie używałam w słonecznym Madrycie. Wychyliłam się bardziej , aby zerknąć na termometr zawieszony tuż za oknem mojego pokoju. Od starości już lekko zardzewiały wskazywał czternaście stopni na słońcu. Gdyby chociaż takie istniało. Z zawodem na twarzy cofnęłam się od okna i udałam się do szafy , aby zasięgnąć z niego siwy sweter i jeansy. Włosy zebrałam w niechlujny kok i zeszłam na dół. Przy stole w kuchni siedziała moja mama , która pogrążona zawartością dzisiejszej gazety , popijała mocno kofeinową kawę. Nigdy nie mogłam przekonać się do takiego rodzaju trunków. Potrząsnęłam delikatnie głową , aby myśli powróciły do świata rzeczywistego i żwawym krokiem weszłam do kuchni. Gdy przekroczyłam jej próg , Marie oderwała się od lektury i uśmiechnęła się uprzejmie.

- Cześć , Ellisa. Jak się spało?

- Dobrze , dziękuję.

Mój wzrok trafił na kanapki leżące na dużym talerzu na stole.

- Będziesz to kończyła? - zapytałam.

- Nie , nie. To dla Ciebie. - odpowiedziała , uchylając głowę znad gazety – Jestem typowym rannym ptaszkiem , więc pomyślałam , że przygotuję Ci śniadanie.

 - Dziękuję , ale mogłam zrobić to sama.

Nigdy nie byłam dziewczyną, która pochłaniała ogromne ilości jedzenia. Miałam słabą przemianę materii, więc nie mogłam siebie zmieścić więcej niż 3 kanapki. Podziękowałam za śniadanie , wstawiłam talerz do zlewu z zamiarem późniejszego go umycia i powolnym krokiem udałam się do pokoju gościnnego , w którym znajdowały się jeszcze moje niektóre walizki. Na lekko ugiętych kolanach przeniosłam je na piętro i postawiłam tuż obok zapełnionej już szafy.

Marie pracuje w tutejszym barze pod nazwą Ice Castle. Jest to typowa kafejka dla młodzieży. Przychodzą tam po szkole lub wieczorami , aby porozmawiać i cieszyć się dobrym towarzystwem. Gdy przyjeżdżałam tutaj na parę tygodni , często pomagałam mamie w prowadzeniu kafejki, co nie było łatwym zadaniem. Mnóstwo natrętnych nastolatków , niezdecydowane zamówienia i straszny hałas. Lgnęłam do miejsc cichych gdzie mogłam znaleźć swój własny kącik i pomyśleć , w zaciszu i spokoju. Sądziłam, że zbytnio się tam nie zmieniło. W jak wielkim byłam błędzie...

Z braku bardziej interesujących zajęć udałam się wraz z Marie do Ice Castle. Gdy przekroczyłam próg budynku , przystanęłam. Moje oczy nieco się powiększyły ze zdziwienia. Miejsce gier maszynowych zajęły stoły bilardowe , a niewygodne drewniane krzesła zamieniły się w duże sofy z sporą ilością poduch. Światło nie raziło już w oczy , wręcz przeciwnie w pomieszczeniu panował przyjemny półmrok. Mama oznajmiła , że musi mnie opuścić , bo za parę minut rozpoczyna swoją zmianę. Kiwnęłam głową na znak , że zrozumiałam. Wolnym krokiem udałam się w najbardziej odległy zakątek kafejki. Dużych rozmiarów szyba zastępująca okno ukazywała widok na całe miasto. Tuż przy niej znajdowała się czerwona sofa , która idealnie komponowała się z wystrojem pomieszczenia. Na małym kawowym stoliczku leżały stare książki ze zniszczonymi okładkami. Usiadłam na sofie i rozkoszując się błogą ciszą , przymknęłam oczy.

Puk, puk, puk .

Puk...

Puk...

Koniec.

Podniosłam się gwałtownie i spojrzałam na osobę , która przeszkadzała mi w moim odpoczynku. Wysoki i dość dobrze zbudowany chłopak , który siedział parę stolików dalej, wpatrzony w panoramę Londynu wystukiwał o drewniany blat znaną melodię Johna Mayera – Free Fallin'. Ubrany był w czarne jeansy i siwą bluzę , której kaptur miał zaciągnięty na głowę. Poruszyłam się niespokojnie na sofie co najwyraźniej nie uszło uwadze nieznajomemu chłopakowi. Jego głowa natychmiast odwróciła się w moją stronę i zobaczyłam wtedy tylko jego oczy.

 Czekolada...

31 sierpień to nie jest jeden z lepszych dni. Sam fakt , że jest on ostatnim dniem tego miesiąca , jakże i wakacji nie jest zbytnio pocieszający dla młodzieży i dzieci. Pogoda nie ulegała zmianie. Deszcz spadał dużymi kroplami z nieba . Siedziałam na tarasie na hamaku , który zamontowała mi Marie. Przez moje ręce przewijała się książka autorstwa Josepha Badiera „ Dzieje Tristana i Izoldy”. Przymknęłam ją , trzymając palec na stronie , na której się zatrzymałam. Spojrzałam w dal , na zachodzące słońce. Wielkie „pomarańczowe koło” chowało się tuż za horyzontem , aby już za kilkanaście godzin ponownie nas powitać. Zerwał się lekki wiatr , który igrając z listkami drzew poruszył je mocno , tak , że niektóre opadły na ziemię. Wróciłam do pokoju i odłożyłam książkę na półkę . Zgasiłam nocną lampkę , która oświetlała część pokoju i położyłam się do łóżka. Po niespełna kilku minutach zasnęłam , czekając na lepsze jutro.

Przepraszam, że nie dodawałam. Ostatnio nie za dobrze z moim zdrowiem. Postaram sie dodawać częsciej. :) Mam nadzieje , że się spodoba ;)

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 14, 2014 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

This (not)strangerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz