Trzeci rozdział na dziś!
><><Harry><><
Liczyłem na spokojny i leniwy dzień, ale ojciec pokrzyżował moje plany. Powiedział, że mam pomóc pozostałym przy pędzeniu bydła. Nie było to interesujące zajęcie. Pomimo tego wyszedłem z domu i poszedłem przygotować Blacka do jazdy. Kilku mężczyzn już dawno siedziało na koniach i jechało w stronę pastwisk. Westchnąłem cicho i rozejrzałem po otoczeniu. Myślałem, że Niall znów pojawi się tutaj, ale widocznie byłem skazany na samotność.
W stajni kręciło się paru ludzi. Nie zwracając uwagi na pozostałych, zająłem się siodłaniem. Po kilku minutach byłem gotowy i jechałem obok ojca. Pod nogami koni plątały się dwa psy. Uśmiechnąłem się lekko i poprawiłem w siodle.
- Wyspałeś się? - zagadnął Des.
- Tak, chociaż Niall strasznie gadał i nie mogłem usnąć. - westchnąłem.
- Słyszałem go w swojej sypialni. - zaśmiał się mężczyzna. - Fajny chłopak, ale wygadany.
- Nie przeszkadza mi to zbytnio. - stwierdziłem. - Myślałem, aby wystartować w zawodach, co o tym sądzisz?
- W łapaniu cielaków? - zapytał.
- Nie... To jest dla mnie za trudne. - zaśmiałem się. - Myślałem raczej o beczkach, Black jest szybki i zwrotny i myślę, że moglibyśmy spróbować.
- Czemu nie. - podrapał się po karku. - Twój staruszek był całkiem dobry w tym.
- Wujek mówi zupełnie co innego.
- Nie zna się. - mruknął. - On jeździł na rodeo, a ja pozostałem przy koniach. Teraz praca na ranczu zajmuje mi cały mój czas.
Chyba od zawsze ta dwójka o wszystko konkurowała. W sumie nie ma się co dziwić, w końcu są braćmi. Uwielbiam oglądać jak się kłócą o to, kto jest w czym najlepszy. Przypominają wtedy małe dzieci.
- Zyski są całkiem dobre. Jednak dobrze, że Dan najął pięciu ludzi. - kontynuował. - Dzięki temu powiększyliśmy stada.
- Gdzie teraz jedziemy? - zapytałem.
- Przegonimy stado na kolejne pastwiska. - odparł.
- A potem utnę sobie drzemkę. - uśmiechnąłem się lekko.
- Jesteś strasznym leniem. - westchnął. - Jak masz przejąć po mnie ranczo, kiedy robiłbyś sobie drzemki w ciągu dnia? Weź przykład z Tomlinsona. Jest młodszy, a potrafi więcej od ciebie. - powiedział.
Spojrzałem na niego urażony. Wiedziałem, że próbuje wjechać mi na ambicje. Liczy zapewne, że teraz się przyłożę i będę częściej pomagać, aby nie być od kogoś gorszy. I tu się myli. Kiedyś się na to nabierałem, ale nie teraz.
- Od tego tu jest. - odparłem spokojnie.
- Co za syn mi się trafił. - jęknął.
- Co za ojciec mi się trafił. - przedrzeźniłem go.
Nie skomentował tego, tylko pokręcił głową. Naciągnął bardziej kapelusz i rozejrzał po otoczeniu. Do pastwisk dotarliśmy po chwili. Ktoś wypuścił zwierzęta i teraz rozstawiliśmy się wokół nich, kierując całą trzodę na inne łąki. Zmuszony byłem zająć prawą stronę. Mój ojciec ruszył na samym początku, a ja zmuszony byłem jechać za Louisem. Strasznie garbił się w siodle i kręcił. Irytowało mnie to bardzo. Ani razu nie odwrócił się do tyłu. Do niego dołączył Zayn. Porozmawiali chwilę i mulat odjechał.
Przez kilkadziesiąt metrów nudziłem się jak mops. Słońce świeciło za jasno, krowy ryczały za głośno i wszystko mi nie pasowało. Stwierdziłem, że to wszystko przez to, że się nie wyspałem. Wtedy byłem marudny jak teraz. Byłem pewien, że bez problemu poradziliby sobie beze mnie. Z nudów chwyciłem za lasso, które przytroczone było do siodła.
Zacząłem kręcić lassem, szukając zwierzęcia, które spróbuję złapać. Chwilę mi to zajęło. Gdy je upatrzyłem, zarzuciłem linę. Zanim zdążyłem drugi koniec okręcić wokół rożka, zostałem szarpnięty do przodu. Krowa ruszyła biegiem i próbowała się uwolnić. Spadłem z konia i zostałem przeciągnięty po ziemi. Wciąż mocno trzymałem linę. Kapelusz zdążył mi spaść z głowy.
Usłyszałem cichy śmiech. Po chwili krowa się zatrzymała. Na szyję miała zarzucone drugie lasso, należące do szatyna. Spojrzałem w górę i zauważyłem, jak jego kąciki ust wykrzywione były w uśmiechu. Wstałem z trawy i wytrzepałem ubranie. Podszedłem do krowy i uwolniłem ją z lin. Szatyn zwinął swoje lasso i przytroczył do siodła.
- Powinieneś przywiązać linę. - powiedział.
- Nie zdążyłem. - mruknąłem.
Nie będę mu przecież dziękować, nie ma za co. Odwróciłem się do niego tyłem i już bez żadnego słowa ruszyłem po kapelusz. Nałożyłem go na głowę i skierowałem się do konia. Black stał kilka metrów dalej. Wsiadłem w siodło i zostawiłem lasso w spokoju. Miałem na dziś dosyć upokorzenia. Naciągnąłem na oczy kapelusz i ignorowałem Tomlinsona, który stał w miejscu i mi się przyglądał.
Cieszyłem się, gdy dzień przeminął. Po kolacji mogłem w końcu odpocząć. Umyłem się i przebrałem w strój do spania. Zanim jednak położyłem się do łóżka, przeczytałem trochę stron książki. To mnie tak pochłonęło, że straciłem rachubę czasu. Musiałem również przysnąć, ponieważ obudziłem się z policzkiem przyciśniętym do kartki papieru. Westchnąłem i podniosłem się. Odłożyłem książkę na biurko przy oknie. Wyjrzałem przez szybę i chwilę zaczekałem. Myślałem, że tylko mi się wydawało, że ktoś siedzi na schodach prowadzących do drugiego domu. Jednak się nie myliłem. Blask księżyca dawał odrobinę światła, abym rozpoznał Tomlinsona. Siedział skulony na stopniach. Na sobie nie miał koszuli, chociaż noce były chłodne. Zastanawiałem się czemu nie śpi. Jutro zapewne znowu spóźni się na śniadanie. Co za idiota. - przemknęło mi przez myśl.
Nie chciałem tracić więcej czasu na wpatrywanie się, więc poszedłem spać. Byłem zmęczony po całym dniu i odpoczynek jak najbardziej mi się należał, prawda?
><><><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje!
Łapcie trzeci rozdział na dziś za taką aktywność :D
Teraz muszę napisać znów kilka rozdziałów, ponieważ zostały mi tylko cztery w zapasie.
W mediach na górze wstawiłam też filmik, jak ostatnio wam się spodobał ^^
Dobranoc!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><><><
CZYTASZ
Lonely Cowboy ~Larry ❌
Fanfiction#7|| Tego dnia padało. Krople spływały po kapeluszach, kiedy szliśmy go pożegnać. Był dobrym człowiekiem. Jego śmierć była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Gdy żegnaliśmy się z nim po raz ostatni, zobaczyłem go. Stał z dala od nas i wpatrywał się w t...