Dla Steve'a.

27 3 0
                                    

                    Czerwona mgła powoli rozrastała się w jego umyśle, z każdą chwilą pochłaniając go coraz bardziej. Obejmując go mackami nacierała coraz mocniej, pochłaniając każdy racjonalny element, który mógł kryć się w mroku. Choć występowanie ich w tym momencie było dość wątpliwe, ale jeśli nawet, to zagarnęła je wszystkie, otulając czerwoną płachtą złości. Nieistniejący, wyimaginowany zegar, odliczający do wybuchu, tykał nieprzerwanie. Tick-tock, tick-tock, tick-tock... Nastąpił zapłon, mała iskierka, mknąca nieubłagalnie po loncie, wreszcie dosięgnęła upragnionego celu, aż w końcu doprowadziła do wybuchu.
                    Barnes gwałtownie poderwał się z krzesła, omal je nie przewracając. Rzucił gniewne, pełne niemego wyrzutu i dzikości spojrzenie na posiadacza niebieskich oczu, który poderwał głowę i wbił w niego wzrok na to nagłe poruszenie. Jeszcze chwilę temu zdawać by się mogło, że zasnął nad rozłożonymi przed nim kartkami, bądź pogrążył się w medytacji, teraz jednak, bystre, czujne spojrzenie spoczęło na stojącym mężczyźnie, lustrując go z rosnącym oczekiwaniem na to, co zrobi. Ten jednak tylko stał, choć oddychał zdecydowanie ciężej, niż jeszcze chwilę temu, ale nie wykonał żadnego innego ruchu, dopiero po chwili spuszczając wzrok na blat stołu i porozkładane na nim papiery. A później usiadł z powrotem na miejscu, wzdychając przy tym głośno. Steve Rogers odetchnął, choć jego wzrok jeszcze przez kilka sekund skupiony był na przyjacielu i dopiero po chwili postanowił się odezwać.
                    - Wiem, że to wszystko jest...
                    - Sukinsyny – przerwał mu Bucky, wyglądając, jakby resztkami woli powstrzymywał się od uderzenia pięścią w stół, co niechybnie skończyłoby się jego połamaniem; niezależnie zapewne, która z rąk wylądowałaby na blacie.
                    Obaj byli zmęczeni, choć nie miało to nic wspólnego z utratą sił fizycznych, Steve podejrzewał, że gdyby ten ktoś, przez którego właśnie tutaj siedzieli w tym momencie – kimkolwiek był, bo wciąż nie udało im się tego ustalić, co tylko potęgowało nieznośne uczucie irytacji, kłębiące się gdzieś pod skórą – stanął teraz przed nimi, to obaj rzuciliby się na niego bez najmniejszej chwili zawahania. Nie, to zdecydowanie nie miało nic wspólnego z takim zmęczeniem, to było o wiele gorsze, drążące dziurę w umyśle, było natarczywe, jak klakson w samochodzie, na którym spoczęła głowa trupa, na tyle daleko, by nie móc się do niego dostać i odciągnąć ciało, przerywając tym samym dźwięk, ale na tyle blisko, by nieustannie go słyszeć. Było tak wiele pytań, a odpowiedzi, choć obaj przekopali wszystkie informacje, każde dostępne, jak i mniej dostępne im źródło, nie było żadnej.
                    - Myślisz, że to Hydra? – Padło niepewne pytanie z ust Rogersa, pytanie, które od kilku godzin kotłowało się w ich głowach, chociaż dopiero teraz wypowiedziane zostało na głos.
                    Barnes wzruszył ramionami, po czym powoli, z wahaniem pokręcił głową na boki.
                    - Nie wydaje mi się. Za dużo roboty, zbyt wiele przygotowań. Musiało to zająć kilkanaście lat i chociaż to byłoby do nich podobne, to...
                    - Nie mogliby sobie na to pozwolić – dokończył za niego Steve, a Bucky skinął głową i nachylił się nad stołem, przysuwając do siebie jedno z leżących zdjęć. Przedstawiało ono Kapitana Amerykę, mierzącego z karabinu w stronę kobiety, która obejmowała dziewczynkę. Dziecko nie mogło mieć więcej, niż sześć, siedem lat. Na twarzy – zapewne – matki dostrzec można było mokre od łez policzki oraz wypisane przerażenie. Steve skrzywił się na ten widok, na ten wybór i, żeby choć na chwilę pozbyć się tego obrazu z umysłu, sięgnął po inne zdjęcie, przesuwając je na środek stołu, by obaj mogli je obejrzeć. Bucky zrozumiał aluzję i odsunął wcześniejszą fotografię na bok. Ta, którą podsunął Rogers przedstawiała Clinta, dzierżącego w dłoniach swój łuk z napiętą cięciwą i strzałą wycelowaną prosto w klęczącego kawałek dalej mężczyznę. Nie było widać jego twarzy, znajdował się tyłem do Bartona, ale zgarbione ramiona i opuszczona głowa jasno sugerowały, jakie emocje nim targały.
                    Tym razem obaj westchnęli, a wzrok Bucka mimowolnie powędrował do kolejnej fotografii. Steve podążył za jego spojrzeniem i z lekkim ociąganiem sięgnął po zdjęcie, automatycznie sprawdzając reakcję przyjaciela, ale z twarzy Barnesa trudno było wyczytać w tym momencie cokolwiek, dlatego skupił się na zdjęciu. Tym razem widniał na nim Bucky, zaciskając bioniczną dłoń na szyi kobiety. Tuż obok, na ziemi, bezwładnie, jak rzucona tam przez lalkarza zapomniana lub nieprzydatna kukiełka, leżało ciało mężczyzny. Ułożenie ciała, jak i mętne, nic niewidzące oczy jasno sugerowały, że był on martwy.
                    - Nie zrobiłeś tego. – Słowa Steve'a przerwały ciszę, jaka wokół nich zapadła.
                    - Nie mamy pewności. Hydra i te słowa, to wciąż...
                    - Nie zrobiłeś tego – przerwał mu Kapitan z większym naciskiem, a Barnes uniósł na niego spojrzenie, odrywając je wreszcie od fotografii. – Nikt z nas nic nie zrobił. Na pewno nic z tego, co jest na zdjęciach.
                    - A jednak nie są fałszywe. Jest też wielu świadków, którzy nas widzieli.
                    - Nie nas. Ich. Kimkolwiek są.

W pogoni za sobą samymWhere stories live. Discover now