><><Harry><><
Przez resztę dnia siedziałem w pokoju. Nie chciałem nigdzie wychodzić. Śmierć Dana była ogromnym szokiem. Nigdy na nic się nie uskarżał. Był zdrowy jak ryba. Pamiętam jeszcze jak ostatnio rozmawialiśmy. Nie wyglądał, jakby źle się czuł.
Rodzice byli teraz w salonie. Des pocieszał moją siostrę i matkę. Sam zapewne też to przeżywał, szczególnie, że Dan był jego bratem. Starałem się nie płakać i nie okazywać uczuć przy rodzinie. Jak znalazłem się w pokoju, pierwsze łzy zaczęły wydobywać się z moich oczu. Płakałem długo i głośno, lecz nikt nie słyszał. Czułem się źle. Chyba wciąż do mnie nie docierało to, co się stało.
Wieczorem mój ojciec przyniósł mi talerz z kanapkami, lecz nie byłem głody. Porozmawialiśmy przez chwilę. Rozmowa nieco mi pomogła, ale wciąż czułem żal i smutek. Przez kilka godzin przeleżałem na łóżku. Gdy postanowiłem wstać, podszedłem do okna. Pracownicy już dawno zakończyli swoje obowiązki i mogli odpocząć. Liczyłem, że zobaczę Louisa na schodach. Był codziennie o tej samej porze, lecz nie dziś. Widziałem tylko zapalone światło w domku w którym mieszkał razem z Danem. Zastanawiałem się, czy szatyn również przeżywa śmierć mojego wuja. W końcu mieszkali razem i starszy wydawał się być dla niego jak ojciec.
Nie miałem siły się nawet umyć, więc ponownie opadłem na materac. Chciałem zniknąć. Schowałem twarz w poduszce, która była już mokra od moich łez. Miałem już prawie siedemnaście lat, a mazgaiłem się jak jakiś dzieciak... jak Louis. - pomyślałem. On ciągle płakał. Niestety nigdy nie poznałem przyczyny dlaczego to robił. Przez kilka minut o tym myślałem, dopóki nie usnąłem.
*****
Tego dnia padało. Krople spływały po kapeluszach, kiedy szliśmy go pożegnać.
Był dobrym człowiekiem. Jego śmierć była dla nas ogromnym zaskoczeniem.
Gdy żegnaliśmy się z nim po raz ostatni, zobaczyłem go. Stał z dala od nas i wpatrywał się w trumnę w milczeniu. Kobiety płakały, a mężczyźni mieli kamienne twarze, ale nie On.
Nawet nie zdjął kapelusza. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, który z czasem się powiększał. Wszyscy cierpieli, a on wyglądał, jakby wreszcie odzyskał wolność. Powiedział coś pod nosem tak, aby nikt nie usłyszał. Patrzyłem się na niego przez dłuższy czas, ale nie zwracał na nikogo uwagi.
Tylko się uśmiechał.
Zacisnąłem mocno zęby i obserwowałem, jak trumna z moim wujem ląduje w ziemi. Na pogrzebie zebrało się sporo osób. Głównie była to rodzina i przyjaciele. Dan był powszechnie lubiany i szanowany. Moi rodzice słuchali kondolencji, które i tak nie zmienia tego, co się stało. Nabrałem w garść ziemi i rzuciłem ją na jeszcze niezasypaną trumnę tak, jak zrobiła to moja rodzina.
- Bardzo mi przykro, Harry. - odezwał się Niall.
Wyglądał na zmęczonego. Czarna koszula kontrastowała z jego blada twarzą. Deszcz zmoczył nas wszystkich. Czułem jak włosy przylepiły mi się do czoła, ale nie zawracałem sobie tym głowy. Starałem się lekko uśmiechnąć czy cokolwiek powiedzieć, ale nic nie chciało mi przejść przez gardło. Horan chyba to rozumiał, ponieważ o nic nie pytał.
Spojrzałem w stronę Louisa. Nie było go tam. Rozejrzałem się po otoczeniu, lecz nigdzie go nie znalazłem. Zapewne postanowił wrócić na ranczo z Zaynem, którego również nie było. Sam chętnie znalazłbym się w domu. Miałem dość tego dnia.
Po kilkunastu minutach opuściliśmy cmentarz. Rodzice zostali w mieście, ponieważ wyprawiali stypę, ja nie chciałem zostać. Zabrałem się z rodzicami Nialla. Podwieźli mnie do domu, za co szczerze im podziękowałem. Blondyn chciał zostać, lecz powiedziałem, że potrzebuję sobie to wszystko przemyśleć i ułożyć w głowie. Nie naciskał i obiecał, że przyjdzie jutro. Pożegnałem się z nim i wysiałem z samochodu. Zaczekałem aż odjadą.
Skierowałem się w stronę domu. Gdy szedłem ścieżką, zauważyłem Louisa. Siedział na schodkach przed budynkiem. Trzymał kapelusz w dłoniach i patrzył na swoje buty. Podszedłem do niego cicho. Nawet mnie nie zauważył. Nie wyglądał na smutnego czy przygnębionego. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Dlaczego tutaj jesteś? - zapytałem. - Nie zostałeś nawet do końca pogrzebu.
- Nie znałem dobrze twojego wuja i moja obecność tam była zbędna. - powiedział to z taką lekkością, że aż we mnie zawrzało.
- Znałeś go odkąd tu przyjechałeś, czyli od ponad roku. - mruknąłem.
- Dobrze o tym wiem, ponieważ liczyłem każdy dzień. - odpowiedział spokojnie. - Bardzo mi przykro Harry z powodu twojej straty.
- Jak możesz to mówić z takim spokojem? - warknąłem. - Jego śmierć w ogóle cię nie ruszyła?
- Wyobraź sobie, że jego śmierć zmieniła dosłownie wszystko w moim życiu. - odparł, próbując powstrzymać uśmiech na swojej twarzy.
- Uśmiechałeś się, tam, na pogrzebie. - kontynuowałem. - Czy ciebie to bawiło?
- Śmierć nie jest niczym zabawnym. - przyznał. - Ale ty niczego nie rozumiesz i niczego nie spróbowałeś zrozumieć...
Poniósł się ze schodów i założył na siebie kapelusz. Zaczął powoli kierować się w stronę zagród, mijając mnie. Zapewne miał dużo obowiązków na dziś, jak zresztą codziennie.
- Czego, Tomlinson?! - krzyknąłem za nim. - Czego nie zrozumiem?!
- Nie uwierzyłbyś. - odparł tylko i odszedł.
><><><><><><><><><><><><><><><><
Witajcie kadeci/wilki/nietoperze/dzieciaki/żołnierze/kowboje/wilczki!
Jak tam mija wam niedziela?
Porucznik wieczorem wybiera się na wigilię z pracy, chociaż tak bardzo nie chce mi się iść...
Przypominam o swoim drugim ff ,,Proud Until Death", na który serdecznie zapraszam!
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego XxX
><><><><><><><><><><><><><><><><
CZYTASZ
Lonely Cowboy ~Larry ❌
Fanfic#7|| Tego dnia padało. Krople spływały po kapeluszach, kiedy szliśmy go pożegnać. Był dobrym człowiekiem. Jego śmierć była dla nas ogromnym zaskoczeniem. Gdy żegnaliśmy się z nim po raz ostatni, zobaczyłem go. Stał z dala od nas i wpatrywał się w t...