Ronan śnił.
Śnił o tym co niemożliwe i co bał się uczynić możliwym. Śnił o tym co lękał się spełnić, a także o czymś co nie mogło się wydarzyć. I pewnego dnia, gdy jego sen stał się rzeczywisty, nie wiedział już czy był prawdą czy złudzeniem.
Ronan potrafił kraść rzeczy ze snów. Mógł je chwytać w swoje dłonie i sprawiać, że stawały się prawdziwe, namacalne. Żywe. Sprowadził ich w swoim życiu mnóstwo, oddychających i martwych, dużych i małych, jakie tylko mógł wyśnić. Potrafił wyciągnąć ze swoich snów wszystko cokolwiek zechciał - do czasu. Pewnego dnia zaczął śnić o czymś czego nie mógł mieć ani zdobyć takim sposobem.
Zaczął śnić o Adamie.
Nie chodziło tu o samą obecność Parrisha w jego głowie, raczej o to, że Ronan nie przywykł o nim śnić. Nie wiedział czy to dobrze czy źle, ale póki Adam pozostawał tylko cieniem lub widziadłem, nie musiał się martwić jego obecnością. To, że był z nim w jakiś sposób wydawało się nawet krzepiące.
Ale pewnego dni Adam zaczął do niego podchodzić, już nie chował się w cieniu drzew Cabeswater ani nie uciekał, gdy tylko Ronan na niego spojrzał. Po tym właśnie poznawał, że ten Adam nie jest jego Adamem, ponieważ jego Adam nigdy nie uciekał.
Ronan nie pamiętał już w którym momencie Adam zbliżył się do niego tak, by czuł jego oddech na swoim karku, delikatne muskanie opuszków jego palców na swoim ramieniu i jeszcze mniej wyczuwalne pociągnięcia za tył jego kurtki, gdy odchodził. Wtedy Ronan odwracał się, by sprawdzić czy to na pewno Adam - choć wiedział, że to on - ale widział jedynie szepczące drzewa Cabsewater.
Kiedy wracał do rzeczywistości, brakowało mu Parrisha ze snów, nieśmiałego i nikłego, a kiedy był we śnie, wiedział, że jego Adam, p r a w d z i w y Adam, nigdy nie trafi z nim do Cabeswater.
Tak więc był zawieszony pomiędzy dwóch Adamów Parrishów i kochał każdego z nich tak samo - i żadnego z nich tak naprawdę nie miał.
Ronan patrzył jak wyśniony przez niego strumień wije się pomiędzy czarno-białymi brzozami szepczącego lasu, którego głosy mieszały mu się w głowie. Nie wiedział już czy drzewa chciały mu coś powiedzieć czy ich liście po prostu szumiały, tak jak w prawdziwym świecie. Wyśnił widmo słońca, które zachodziło na horyzoncie, zanurzając las w miękkim mroku i ciszy. Ronan siedział na mchu pomiędzy drzewami, z łokciami podpartymi na zgiętych kolanach i luźno wiszącymi rękami, wsłuchując się w każdy odgłos brzóz. Szukał odpowiedzi. Szukał rady. Szukał pocieszenia. Szukał ukojenia.
Nie wiedział, czego szukał.
Chłodne palce dotknęły jego świeżo ogolonej głowy.
- Adam - powiedział Ronan bezgłośnie, a Cabeswater odszepnęło.
-Et ita, et non. - I tak, i nie.
Pokiwał głową, a piękne palce Adama, które znał, przesunęły się na jego kark.
- Ronanie - szepnął, a jego głos potoczył się wokół nich echem.
Promienie słońca zamigotały i załamały się, prawie gasnąc. Drzewa pochyliły się w stronę Ronana, jakby wyczuwając, że na końcu języka ma odpowiedź.
Ale on milczał. Palce Adama miały temperaturę lodu i miał wrażenie, że jego skóra je roztapia.
Jego sny były dziwne. Nierealne, czasem straszne i męczące. Od dawna nie zabierał z nich niczego, a Cabeswater najwyraźniej nie było gotowe na to, by przestał to robić. Ono też było dziwne, buntowało się, gdy kradł zbyt wiele i gdy nie kradł wcale. Było tak samo popieprzone jak sam Ronan.
CZYTASZ
𝐂𝐀𝐁𝐄𝐒𝐖𝐀𝐓𝐄𝐑 𝐃𝐑𝐄𝐀𝐌 ♕ 𝘵𝘩𝘦 𝘳𝘢𝘷𝘦𝘯 𝘤𝘺𝘤𝘭𝘦
Fanfiction❞Usta Adama zatrzymały się kilka milimetrów od ust Ronana. - Dlaczego twoje oczy są otwarte? - spytał przyciszonym tonem. Ronan spojrzał w jego oczy. Głos miał tak samo cichy. - Bo boję się, że śnie.❞