Rozdział XX - Porwanie

970 77 34
                                    

Szybkie tempo marszu sprawiło, że po dotarciu na naszą ulicę byłam już nieźle zmachana. Ignorując szybkie bicie serca wbiegłam po schodach, przeskakując po dwa stopnie. Przed drzwiami mieszkania zatrzymałam się i pochyliłam z rękami na kolanach, żeby choć trochę uspokoić oddech. Podniosłam rękę z zamiarem zapukania i... zawahałam się. Bałam się tej rozmowy. Zamierzałam przecież powiedzieć osobom, które pokochałam, że okłamywałam ich odkąd się poznaliśmy. Obawiałam się zwłaszcza reakcji Thomasa. Gdyby mnie opuścił... Nie przeżyłabym tego.

Ku mojemu zaskoczeniu, drzwi były otwarte. Pchnęłam je lekko i pozbyłam się płaszcza i butów. Weszłam do salonu, a pierwszym, co zobaczyłam, był zwrócony do mnie plecami Thomas. Widziałam jego spięte mięśnie i zaciśnięte nerwowo pięści. Kątem oka zauważyłam zmartwioną Tashę, wtuloną w nią, zapłakaną Avę i zmarszczone brwi Marka, ale mogłam się skupić wyłącznie na chłopaku, którego kochałam.

- Tommy, chciałabym pogadać - zaczęłam cicho. Nie odezwał się, nawet się nie poruszył. Miałam wrażenie, że pełna napięcia cisza zaraz rozsadzi mi mózg. - Nie okłamałam tego dziecka...

- Wiem - przerwał mi gwałtownie i odwrócił się do mnie. W jego czekoladowych oczach widziałam złość, smutek, ale przede wszystkim ogromny ból, który odebrał mi dech. - Okłamałaś nas. Okłamałaś... mnie...

Spuściłam głowę. To nie tak miało wyglądać. Miałam mu wszystko opowiedzieć, miał się dowiedzieć ode mnie. Ale w takim razie kto...?

- Nie oceniałbym jej tak surowo - odezwał się po mojej prawej aż nazbyt dobrze znany głos. Wzdrygnęłam się, jakby mnie ktoś uderzył i powoli odwróciłam się w tamtą stronę, żeby stanąć twarzą w twarz z moim najgorszym koszmarem. Chciałam zareagować, uciec i się schować, ale własny krzyk stanął mi w gardle, dławiąc mnie.

- Trudno mi to przyznać, nawet przed tak nielicznym audytorium - kontynuował Rupert z fałszywym smutkiem w głosie. - Ale Gloria choruje niestety na pewną przypadłość... psychiczną. To wszystko wina stresu, nakładanej na nią presji, zbyt wysokich oczekiwań... - podszedł do mnie i pogładził mnie po policzku. Jego dotyk palił mnie jak ogień, a oskarżenie o słabość zabolało jak kopniak w brzuch. - Otóż z biegiem czasu wytworzyła drugą tożsamość, niejaką Elisabeth Brooks, którą znacie. Oczywiście to smutne, ale niestety prawdziwe.

Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, z wypisanym w nich nieskończonym niedowierzaniem. Jego historyjka brzmiała tak prawdopodobnie i została opowiedziana tak sugestywnie, że prawie w nią uwierzyłam.

- Momencik - odezwał się drżący, ale mimo to mocny głos. Odwróciłam się i spojrzałam prosto w zapłakane oczy Avy. - Skąd mamy wiedzieć, kto mówi prawdę? Dlaczego miałabym wierzyć tobie, a nie mojej przyjaciółce? - wstała i założyła wojowniczo ręce na piersi. Posłałam jej wdzięczne spojrzenie, a ból, który nie pozwalał mi wydobyć z gardła nawet sł, odrobinę zelżał.

Oczekiwałam, że Rupert się wścieknie, w jakikolwiek sposób okaże emocje, ale jego twarz pozostała spokojną, lekko uśmiechniętą maską.

- Cóż, spodziewałem się takiego pytania - odwrócił się lekko i skinął ręką. Z cienia wysunął się niski, rudy mężczyzna w beżowym płaszczu. Pod pachą ściskał jakieś teczki, z których wysypywały się ogromne ilości papierów. Nerwowym ruchem poprawił okulary w drucianych oprawkach i wręczył Rupertowi cienki plik kartek.

- Państwo pozwolą, że się przedstawię - zaczął. Miał irytujący, wysoki głos. - Nazywam się Rick Yancey, jestem psychologiem, opiekuję się panią Evans.

Rupert posłał mi zwycięski uśmieszek i spojrzał przelotnie na Marka.

- Jest pan lekarzem, prawda? Proszę przejrzeć diagnozy - wyciągnął rękę w jego kierunku.

Celebrity Crush || Thomas SangsterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz