Czułam się niemal jak dziecko, gdy mogłam rzucać się śniegiem, robić aniołki w białym puchu i wrzucić go trochę Bradleyowi za kołnierz. Ten w odwecie zaczął mnie gonić i skończyło się to tak, że oboje leżeliśmy w zaspie śmiejąc się z nie wiadomo czego i przypuszczałam, że nikt nie pomyślałby, że ten dom przed nami mógłby należeć do nas.
Wreszcie się podniosłam i otrzepałam ze śniegu. Od razu też zauważyłam, że nasz sąsiad z naprzeciwka zaskoczony przygląda nam się ze swojego okna. Pan Tanner był już pod siedemdziesiątkę i chyba nienawidził wszystkiego co młode, bo zawsze przeganiał małe dzieci z chodnika przed swoim domem i nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, gdy powiedzieliśmy, że się wprowadzamy tuż obok.
-Musi być zadowolony- stwierdził Brad odwracając głowę w tym samym kierunku co ja
-Nikt nie jest bardziej zadowolony niż ja!
Chwyciłam w ręce odrobinę białego puchu i dmuchnęłam tak, że drobniutkie płatki zaczęły powoli opadać na wietrze i błyszczały od słońca, które przejawiało się zza chmur.
Było pięknie.
Nastał drugi dzień świąt, w niewyjaśniony sposób przez noc napadało tyle śniegu, że można było spokojnie ulepić bałwana, a ja bawiłam się jak dziecko z miłością mojego życia przed naszym własnym domem. Czy mogło być lepiej?
-Jesteś pewna?- spytał przyglądając mi się bacznie, a ja próbowałam odgadnąć co ma na myśli
Od poranka wydawał mi się jakiś niepewny i nie miałam pojęcia z jakiego powodu. Spojrzałam na niego i zaczęłam się zastanawiać, czy faktycznie nie ma dość moich wariacji na punkcie świąt, a w tym samym także mnie.
-Tak- kiwnęłam głową- Ty nie?
-Cóż...
Brad zaczął swoją odpowiedź, na którą czekałam niecierpliwie, ale w tym samym momencie poczułam mocne uderzenie w okolicy łopatek i przewróciłam oczami.
Carrie stawała się przewidywalna po tych wszystkich latach. Zawsze nasze spotkania zaczynały się tak samo.
Momentalnie odwróciłam się i zauważyłam, że oprócz niej, stała za mną cała nasza paczka przyjaciół, a ja nie mogłam być bardziej zdziwiona. Byłam pewna, że spotkamy się dopiero następnego dnia, kiedy skończą się święta, jak to zwykle bywało.
-Co wy tu robicie?- zapytałam, chociaż pewnie powinnam ich powitać nieco inaczej
- Słyszałem, że macie jedzenie i darmową saunę- odparł Tristan
I jakby nigdy nic, podszedł do mnie, poczochrał moje włosy, wrzucił Brada w zaspę i zmierzył w stronę drzwi naszego domu.
Zmarszczyłam brwi.
To było jednocześnie w jego stylu i też nie.
-EVANS!- wrzasnął Brad podnosząc się z ziemi i otrzepując ze śniegu
-Powiedziałeś mu, że mamy dla niego prezent, co?- spytałam patrząc na niego spod ukosa
-No... Tak, jakby... Bo wiesz....
-Hej, Sparks, chcesz zrobić mi jakieś urocze śniadanko? Ten tu nie kazał mi wyjść zanim tosty zdążyły się dopiec.
Carrie natychmiast złapała mnie pod rękę i uśmiechnęła się do mnie w ten sam sposób, jak gdy chciała przepisywać ode mnie pracę domową z chemii. Była w tym naprawdę niesamowita. Oczy zaczynały jej świecić, jakby zaraz miała się rozpłakać, a dołeczki w policzkach sprawiały, że wyglądała jakby miała w dalszym ciągu piętnaście lat.