Rozdział 3

94 11 48
                                    

           Marie siedziała pod jedną ze ścian ogromnego muru odgradzającego ją oraz innych więźniów od wolności.

           I od dziury, która prawdopodobnie wykona za nią czarną robotę w postaci zabicia wszystkich dookoła. Bardzo przydatna katastrofa. Ze znudzenia zdrapywała sobie naskórek w okolicach paznokci i rozmazywała malutkie kropelki krwi po swoich palcach, rysując groteskowe wzorki. Kobieta stwierdziła, że to bardzo fajne zajęcie.

          -- Och, dziura, piękna dziura! Ma w sobie jednego trupa! Isifebe się nazywa, ważne nazwisko na akcie zgonu widać! -- podśpiewywał Altair, tańcząc jakiś szalenie dziwny taniec razem z zarumienioną Rebecą.

          Mad szczerze się zaśmiała, słysząc i widząc całą tę scenę. Chwilę potem dołączył do nich Selicjo. Jak zwykle był przygaszony i cichy, a teraz dodatkowo wyglądał na bardziej niż zwykle zamyślonego.

          Przez jakiś czas panowała jeszcze lekka atmosfera, podczas której Altair wygłupiał się, a cała reszta dogadywała mu i śmiała się z niego lub razem z nim, gdy nagle podszedł do nas strażnik (niestety lub stety nie Isifebe) i oznajmił życzliwym tonem, że pora na ich popołudniową pracę. Wszyscy zaczęli nieco marudzić, ale obrorzę na ich szyjach przypomniały im, że i tak stoją na straconej pozycji. Co nie jest oczywiście równoznaczne z tym że już przegrali. Mad wierzyła, że przedterminowe zwolnienie nadejdzie już niebawem.

***

           Peter Strouc z wielkim trudem przenosił worki wypełnione węglem. Im dzisiejsze zadanie polegało na oskrobaniu własnymi paznokciami bądź zębami mazistych skorupek, które utrzymywały się na sztucznie robionym węglu firmy, do której kiedyś należał Palacz. Mężczyzna z jakiegoś niewyjaśnionego powodu był upity i nagle bardzo wylewny. Peter przeniósł ostatni worek i pośpieszył do grupki osób słuchających opowieści Palacza. Sam był tego wszystkiego bardzo ciekawy.

          -- Pracowałem w firmie Odzyskiwania Surowców im. Matki Natury... -- tutaj język w obrzydliwy sposób wyślizgnął mu się z ust, ale zaraz do nich powrócił, żeby kontynuować swoją historię. -- Z tym węglem to było odkrycie moje i mojego ojca świętej pamięci! On mi opowiadał, że jak był bardzo mały, to nikt nie robił węgla! Tacy bogaci... -- język znów spróbował uciec, lecz został wciągnięty z powrotem. -- ludzie, jak moi dziadkowie mogli sobie pozwolić na kupno tego węgla! I nikt go nie obierał! Sam był obrany!

          -- A może jakieś zwierzęta zjadały tę maź? -- podsunął Altair, który siedział tuż obok Palacza. -- Tak, jak Kabel zjada własny kombinezon.

         Peter równocześnie z innymi więźniami wybuchł śmiechem. Kabel pracujący niedaleko ich jedynie prychnął, obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku dwóch rozmawiających strażników.

          -- Ej... -- zaczął Altair. -- Nie znam tego blondasa... -- powiedział, wskazując na jednego z granatowych mundurów.

         -- Jest pewnie nowy. -- splunął jakiś potężny mężczyzna z tatuażem smoka zamiast włosów na głowie. -- Dostał awans po tym, jak mnie złapał. Pewnie przenieśli go tu. -- nagle jego oczy zapłonęły gniewem, że Peter miał chęć się cofnąć. -- Jak ja bym się chciał na nich zemścić!

         Parę osób przytaknęło mu, lecz Strouc się zawahał i podrapał po tej części szyi, której nie przysłaniała obrorza. Strażnik Isifebe zabił Michaela za jedno zdanie, co dozwolone mogło dla niego być za "zemstę" czymkolwiek miała ona być?

         Nie ustalili jednak niczego, bo usłyszeli za sobą wesoły głos:

          -- Patrz, jak to się robi. -- polecił przez ramię do drugiego ochroniarza.

Władcy CzasuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz