Jesteś moim Światłem

1.1K 58 17
                                    

Jest godzina druga w nocy, a Stiles nadal siedzi nad książkami uzupełniając zaległości ze szkoły z ostatniego tygodnia. Oczy już go piekły tak mocno, że był zmuszony założyć okulary. Tak, Stiles miał okulary ale rzadko ich używał i nikt o tym nie wiedział. Postanowił zrobić sobie chwilę przerwy i udał się do kuchni po kawę. Szeryfa nie było w domu. Miał nocną zmianę, ale to w pewnym sensie cieszyło szatyna, bo ojciec kazał by mu iść spać, a musiał dużo do zrobienia. Nagle usłyszał jakiś hałas ze swojego pokoju szybko złapał za kij baseballowy i wbiegł, by sprawdzić co to było. Wszedł niepewnie do pomieszczenia, a to co tam zobaczył wprawiło go w stan osłupienia. Na środku stał ledwo żywy Derek. Był blady, na czole pojawiły się krople potu, był cały we krwi, miał poszarpane ubranie i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.

- Co ty tu robisz? I co ci się stało? - przeraził się Stiles. Stał się blady jak papier, już miał odlecieć, lecz niemal zwierzęcy głos bruneta go powstrzymał.

- Jeśli zaraz odlecisz do krainy błogiej nieprzytomności to obiecuje, że wyrwę ci serce i dam je Peterowi na tacy. - groził Derek.

Stiles resztkami dobrej woli powstrzymał nagły stan resetu swojego mózgu.

- Łowcy mnie dopadli... a potem natknąłem się na Kali i ... - nie skończył, bo nogi odmówiły mu posłuszeństwa i upadłby na podłogę, ale jakimś cudem szatyn zdążył zareagować.

Stiles pomógł Derekowi położyć się na łóżku. Zaczął panikować, nie wiedział kompletnie co robić, a nie miał kto mu pomóc. Petera gdzieś wywiało, Allison i Scott'a  też nie było w mieście, do Deatona nie miał numeru. Został sam z umierającym wilkołakiem. Z każdą chwilą Beta tracił dużo krwi, nie kontrolował swojego wilka i co chwila pojawiały się kły albo błyskał na Stilesa niebieskimi tęczówkami, a na domiar złego rany w żadnym stopniu się nie goiły. Chłopak rozumiał, że obrażenia zadane przez Kali będą goić się dłużej bo jest Alfą, lecz te zadane przez łowców powinny się chociaż zmniejszyć, a to się nie działo.

- Czemu się nie leczysz? - zapytał zmartwiony syn szeryfa.

- Tojad. - wycharczał jakby była to odpowiedz na wszystko, bo w sumie była. - Mam... kule z... tojadem w... prawym barku... musisz ją... wyjąć... a potem... wypalić to... ogniem... chociaż ... część ... - mówił z trudem.

- Że co?! A jeśli zrobię coś nie tak?! Jeśli cie zabije?! - krzyczał chłopak.

- Stiles i tak umieram...

- Nie jestem do tego przekonany, ale zgoda. Daj mi chwilę.

Po tych słowach chłopak pobiegł do łazienki i zaczął intensywnie czegoś szukać. Derek słyszał jak Stiles nerwowo krąży pomiędzy różnymi częściami domu, ale jego stan nie pozwalał zarejestrować, gdzie był młodszy. Niecałe pięć minut później szatyn wrócił do pokoju, żeby zabrać wilkołaka do łazienki. Gdzie wszystko było przygotowane. Na podłodze leżały koce, obok nich leżały kolejno skalpele, pęsety, gaziki, setony, gdy Derek zobaczył całe zaopatrzenie jakie posiadał młodszy nie wiedział czy się bać, czy cieszyć, bo szczerze mówiąc jaki nastolatek trzymałby w domu takie zaplecze medyczne.

- Normalnie przerażałoby mnie to..., że masz takie rzeczy w domu..., ale teraz się ciesze. - rzekł Derek, z niemałym kłopotem.

- Oszczędzaj siły będziesz teraz ich na prawdę dużo potrzebował. - pouczył go Stiles, pomagając starszemu położyć się na kocach w łazience.

Szatyn wziął nożyczki i ostrożnie rozciął bluzkę Bety, aby uzyskać lepszy widok na rany Dereka, a jednocześnie na umięśniony tors wilkołaka.

- Nie wygląda to dobrze... - stwierdził syn szeryfa. - ale masz szczęście, że ta krew nie jest czarna, bo wtedy naprawdę byłby z tobą źle.

Jesteś moim Światłem | SterekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz