Wjechaliśmy na parkur. Był wiosenny, deszczowy dzień. Wokół nas był tłum ludzi. Galopowaliśmy wokół przeszkód. Pedros był cały sztywny. Miał na sobie granatowy czaprak z eskadrona, ochraniacze oraz nauszniki do kompletu, siodło błyszczało po wypastowaniu a pedros w tych miejscach zalewał się potem. Myślałam, że zaraz spadnę z konia. Usłyszałam gwizdek do startu jak przez ścianę. Ruszyliśmy w stronę pierwszej przeszkody. Pedros odbił się od ziemi i przeleciał nad przeszkodą strącając poprzeczkę. Ja prawie spadłam jednak złapałam się grzywy i jechałam dalej. Skierowałam go na drugą przeszkodę. W ułamku sekundy leżałam za nią a Pedros stał nademną i patrzył się przepraszającym wzrokiem. To była jego ostatnia szansa. A my ją zmarnowaliśmy.