Rozdział 1

135 8 12
                                    


     — Cat, może jeszcze mogłoby coś między nami być?
     — Tak. Drut kolczasty.

     To powiedziawszy podjęłam próbę ucieczki poza zasięg wzroku tego przygłupiego gbura. Oczywiście złudne były me nadzieje i dogonił mnie po kilkunastu krokach. Ech... a mamusia powtarzała, żebym ruszała swoje cztery litery, bo w końcu spotkam jakiegoś gwałciciela i co? Nie dogonię go.
     — Cat, powiedz mi, co mają inni, czego nie mam ja? — mrugnął i zrobił obleśną minę pedofila przechodzącego obok przedszkola, która w założeniu miała być zaproszeniem do gry wstępnej. Albo wycieczki wózkiem widłowym. Kto wie?
     — Pomyślmy... Urok, seksapil, poczucie humoru, mózg... Mam wymieniać dalej?
Popatrzył na mnie jak na Hulka w stroju Elsy, ale czego mogę się spodziewać po facecie z ilorazem inteligencji pudełka do butów? I to pustego?
     — Powiem Ci jeszcze, co masz w sobie takiego, czego nie mają inni... — błysnął białymi zębiskami, czekając na komplement. — Lepkie ręce, które zbyt często lądują nie na tej talii, na której powinny. —tym razem mnie nie zatrzymywał.
     No cóż, Eric może nie był najgorszym chłopakiem, zdarzały się miłe chwile, choć nie wiem czy spowodowane jego towarzystwem, czy dużą ilością alkoholu, która odwiedziła moje gardło, ale nie lubię dzielić się facetem. Gdy przyłapałam go na wzajemnym wymienianiu pewnych płynów ustrojowych z innym organizmem, byłam dość... poirytowana. W zasadzie wyciągałam już z torebki tę siekierę na specjalne okazje, ale po minutce zastanowienia stwierdziłam, że podaruję sobie i pomyślę o zemście bardziej rozłożonej w czasie. Urządzenie z życia piekła, patrzenie na jego agonalne podrygi, gdy już będzie nikim i takie tam. No jak to kobieta.
     Z drugiej strony po naradzie z przyjaciółką, dwóch litrach lodów i takiej samej ilości wina doszłam do wniosku, że to chyba nie ma sensu. Może i patrzenie na to, jak ten patologiczny przypadek powolutku stacza się na samo dno ludzkiej egzystencji byłoby satysfakcjonujące, ale zajęłoby sporo czasu. Musiałam więc wziąć się za siebie i dokonać czegoś niemożliwego. Wyjść poza wszelkie ramy. Przekroczyć własne granice.
    Wyszłam więc pobiegać.
    A może bardziej wybiegłam pochodzić. Niestety uprawianie tego sportu nigdy nie było moją mocną stroną. Oczywiście wydałam majątek na superinteligentne buty z kosmiczną amortyzacją, żłobioną podeszwą, przewiewną cholewką z siatki układanej warstwami i wzmocnieniami we wszystkich częściach, ale niestety mają one jedną, okrutnie poważną wadę.      Nie chcą same biegać.
    Po całych ośmiu minutach morderczego treningu, podczas którego pokonałam odległość od swojego mieszkania do najbliższego przystanku autobusowego, mogłam wrócić do siebie i ułożyć swe umęczone ciało na kanapie. Oczywiście sobotni wieczór nie sprzyja relaksowi. W ciągu kolejnej godziny odebrałam pięć telefonów z zaproszeniami na wyjście do klubu. Echem, poprawka. "Zaproszeniami". Ciężko bowiem nazwać kulturalnym zaproszeniem wiadomość o treści, cytuję: "Cat, kurwa, ze mną się nie napijesz?". No i się zmobilizuj człowieku i odmów.
   
    Po trzydziestu minutach byłam gotowa do wyjścia. Cóż, znajomi potrafią być przekonujący.
    Pod mój maleńki blok, o ile tak można nazwać ten dwupiętrowy budynek, zajechał nie pierwszej już jakości mercedes Toma. Mógłby go zmienić na coś nowszego, ale zawsze mawia, że dobrego samochodu się nie zmienia. Jak papieża.
Wyszłam więc z mieszkania w biegu zbierając z biurka klucze i telefon.
     — Cześć maleńka! Już myślałem, że nie przyjdziesz, bo cierpisz na głęboką depresję w związku z Twoim... eee... brakiem związku.
    — Dzięki Tom, potrafisz być subtelny jak ruski czołg pomalowany w kwiatki. — zapiszczała mu do ucha Agatha, jednocześnie dając kuksańca w bok. Oczywiście "kuksaniec" to nazwa umowna. To dziewczę od siedmiu lat trenuje boks, więc takiego uderzenia nawet Thor nie mógłby się powstydzić.
     — Było, minęło. Jedźmy się zabawić!
     Sama jestem zadziwiona, że moje rozstanie przeszło bez większego echa. Myślałam, że przez miesiąc będę się zalewać łzami w kąciku mojego mieszkania, robiąc sobie tylko króciutkie wycieczki do łazienki na otarcie gila, a tu nic. Zero pustki, zero żalu. Zawsze sądziłam, że w wieku dwudziestu jeden lat będę szczęśliwie zakochana w cudownym facecie, który będzie mnie kochał, lubił i szanował. Będziemy chodzić na romantyczne spacery przy świetle księżyca i kraść sobie pocałunki w miejscach publicznych. Zasypiać i budzić się razem. Jednak rzeczywistość była inna. Na romantyczne spacery mogłam z nim chodzić jedynie do monopolowego, a budzić się razem tylko na kacu, gdy już nie miał siły wracać do swojego mieszkania. Ot cały Eric.
    Od tej pory będę jednak silną i niezależną kobietą, która nie bierze się za byle co! Zresztą po co komu facet? Póki nie będę musiała wnosić lodówki na drugie piętro, nie muszę się przejmować jego brakiem. Fakt, czasem przydają się jeszcze do innych rzeczy, ale ostatecznie po co mi dożywocie z męczącym kredytem, skoro mogę iść na imprezę i zaciągnąć ekspresową pożyczkę, hm?
     Wbijam do klubu z Tomem i Agathą rozglądając się za wolnym miejscem. Oczywiście pozostały jedynie zawszone kontuary i zapaćkane Bóg wie czym stoliki z nie bardziej zachęcającymi krzesłami, których okres świetności upłynął gdzieś w okolicy mezozoiku. W końcu zajmujemy miejsce przy samych głośnikach. Nie da się tu za bardzo rozmawiać, ale komu chciałoby się gadać. Przyszliśmy pić i tańczyć, więc imprezę czas zacząć! Dobra, takie teksty brzmią dobrze tylko w filmach. Chociaż nie, nawet tam wzbudzają zażenowanie.
    Zamawiam pierwszego drinka - poprosiłam kelnera o coś jak najmniej kalorycznego, bo wolałabym, żeby kiecka, którą mam na sobie, przestała się kurczyć w tak zastraszającym tempie. Do ciężkiej cholery, moje mieszkanie odwiedza w nocy jakiś złośliwy krawiec i zmniejsza mi ubrania, czy co? Chociaż swój udział w tym procederze może mieć też ta taczka czekolady, którą ostatnio przytuliłam. No cóż, na coś muszę umrzeć, bo ze starości to aż głupio.
   
    Po czwartym niskokalorycznym drinku (trudno, kupię nową sukienkę) zaczynam zwiad. Jak zwykle przyszli ci sami ludzie. Chociaż... Przy barze dostrzegam całkiem intrygującego bruneta w T-shircie kolorze khaki, tudzież zielonym na chłopski rozum i brązowych spodniach (cześć Ci i chwała nieznajomy, że nie ekstremalnie opinające rurki). Dobra, ale chrzanić ubranie, dawaj twarz, kochanieńki.
    Dopijam mojego drinka, próbuję wstać z krzesła jednocześnie obciągając — nie,  zły dobór słów— wygładzając sukienkę i chwiejnym krokiem kieruję się w kierunku nieznajomego. Po co? Tego nie wiedzą nawet najstarsi Indianie. Siadam (w założeniu) seksownie obok bruneta i krzyczę:
    —  Barman! Jeszcze jedną Margherejretjke.... Mathekirhete.... Tego takiego zielonego drinka, co śmierdzi perfumami!
    W tym samym czasie mój obiekt zainteresowania bezgłośnie prosi o dolewkę szkockiej. Uuuu, coś mi tu śmierdzi, że to nie jego pierwsza tego wieczoru.
    —  Zły dzień? —pytam z zainteresowaniem.
    —  Raczej rok.
    No dobra, będzie ciężko.
    —  Mogę jakoś pomóc? —palnęłam jak głupia, a w tym samym czasie zdałam sobie sprawę jaką robię z siebie kretynkę. Jasne, koleś ma wielkie problemy, które próbuje zapić, a tu nagle wpada jakiś oszołomon w fioletowej kiecce i pyta, czy może jakoś pomóc. W końcu życie jest takie proste, no nie?
    Pan Nieszczęśliwy również chyba doszedł do tego wniosku, bo uśmiechnął się kpiąco. Trzeba przyznać, że gdy nie ma umęczonego wyrazu twarzy, jest całkiem przystojny. Nie jest to typowy łamacz niewieścich serc, który jednym spojrzeniem sprawia, że laski ściągają majtki przez głowę, ale raczej uroczy chłopak z odrobinką drapieżności. Doktor Cat wam to mówi. Domorosły znawca ludzkiej psychiki.
    —  Dzięki, ale chyba nie. —niby wiedziałam, że taka będzie odpowiedź, ale i tak powietrze uszło ze mnie jak ze starego sflaczałego materaca.
    Próbując uratować resztki godności chwyciłam za drinka, uśmiechnęłam się pokrzepiająco do bruneta i ruszyłam ku swojemu stolikowi. Niespodziewanie poczułam czyjąś nogę na łydce. Tak! Nogę! Stanęłam jak wryta i zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę chcę wiedzieć, co dzieje się za mną, czy może lepiej zacząć spieprzać stąd w trybie ekspresowym. Z doświadczenia wiem, że tego typu zaloty uskuteczniają mężczyźni subtelni jak rewolucja październikowa, a w tym momencie mam na nich taką ochotę jak na zarażenie malarią.
    Jako że twarda ze mnie kobieta (bądź głupia, różnie ludzie gadają), odwróciłam się, niepewnie kierując swój wzrok na obcą nogę, która chwilowo utraciła kontakt z podłogą i zawędrowała w niebezpieczne rejony. Na początku zauważyłam czarny sportowy but, po czym zaczęłam kierować swój wzrok ku górze. Moim pięknym oczom ukazał się ogromny pniak. W końcu ciężko nazwać coś nogą, skoro w obwodzie ma tyle, co ja w talii. Z pniaka wyrastała ogromna sylwetka łysego faceta, na twarzy którego błąkał się obleśny uśmiech. No pięknie! Tego mi brakowało! Boże! Poproszę tu jeszcze deszcz meteorytów i ograniczenie sprzedaży alkoholu, wtedy spadną na mnie już wszystkie najgorsze plagi znane ludzkości.
    —  Cześć kwiatuszku, chcesz się zabawić? - i uniósł swoją krzaczastą brew. Jedną. Biegnącą przez praktycznie całe czoło. No cóż, co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Czy jakoś tak.
    —Jasne, muszę najpierw wypić cały ten alkohol... —wskazałam palcem na obszerny bar. —i umrzeć od zatrucia.
    Bystrzak chyba nie załapał ironii, ale domyślił się, że się z niego naigrywam, więc zrobił krok do przodu, przycisnął mnie do swojego wielgachnego cielska i syknął do ucha:
    —Nie rób ze mnie kretyna....
    —Skarbie, po co wyważać otwarte drzwi... —wymsknęło mi się i już myślałam, że będą to ostatnie głupie słowa, jakie wydobyły się z mojej niewyparzonej jadaczki, gdy łysol odwrócił się gwałtownie.
    Za jego plecami ujrzałam brunecika ze szklanką w ręce, który szepnął coś klocowi, po czym znów wylądowałam stopami na ziemi, a mój prześladowca odszedł. Moment. To ja byłam w górze? Koniec na dziś z drinkami.
    Szok musiał odmalować się na mojej twarzy i Pan Nieszczęśliwy w ramach zadośćuczynienia postanowił postawić mi kolejkę. Coś mówiłam o alkoholu? Nieee.
    —Co mu powiedziałeś?
    —Żeby cię puścił.
    —Aha... —odparłam elokwentnie. Istna rakieta erudycji. Zapowiada się wieczór z paradą atrakcji w osobie Catherine Gadam Jak Potłuczona.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Dec 22, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Nieszczęścia chodzą parami... Choć najczęściej całą ekipąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz