18:00

36 6 0
                                    

Pukanie do drzwi zagłuszyło kolejne sześć uderzeń zegara. Lekko poddenerwowany brunet otarł dłonie o ścierkę i wyszedł z kuchni. Z chwilą, gdy stanął tuż przed drzwiami, przełknął nerwowo ślinę i przewrócił oczami, po czym zacisnął dłoń na pozłacanej klamce. Szarpnął przymarzniętymi do framugi drzwiami tak mocno, że kilka małych sopelków spadło na ziemię, bardzo strasząc przy tym nowo przybyłego gościa. Zasłonił się on obronnie rękoma i stał w takiej pozie przez parę kolejnych sekund. Gospodarz zmarszczył brwi i zlustrował istotkę od głowy aż po same stopy, przy których siedział malutki, kudłaty piesek. Ku jego zdziwieniu, na ganku starej kamienicy stał kompletnie nieznany mu chłopak. Dopiero po kilku chwilach opuścił on ramiona i spojrzał niepewnym wzrokiem na bruneta. Widząc, że soplowe zagrożenie minęło, odchrząknął zaległą w jego gardle ślinę, stanął na baczność i zaczął ni stąd ni zowąd śpiewać. 


  Nocz ticha, nocz swjata,

 W njebje swjet, krasota.  

Sławit radostnyj Angjelow chor,

Daljeko ogłaszaja prostor,

Nad usnuwszjej zjemljoj.


Dźwięk wydobywający się z jego sinych ust był cichy i nieśmiały, jednak czysty i miękki, niczym głos anioła. Cały wyglądał jak anioł. Anioł zahipnotyzowany słowami kolędy, którą wykonywał. Czas jakby zwolnił. Samochody wolniej jeździły, ludzie wolniej spacerowali. Nawet płatki śniegu opadały wolniej. Mimo, że stojący w otwartych drzwiach słuchacz zupełnie nie wiedział, co się właściwie działo i czuł się co najmniej niezręcznie, nie potrafił przerwać chłopcu. Dopiero, gdy delikatny głosik umilkł, dusza mężczyzny, która jeszcze przed chwilą wirowała w grudniowym powietrzu, zdawała się powrócić na swoje miejsce. Jako że nie wiedział, jak powinien się zachować, wydukał oschłe, bezsensowne "dziękuję" i osunął się wgłąb mieszkania. Już miał zamykać drzwi, kiedy towarzyszący kolędnikowi bury szczeniak zaszczekał wesoło i przebiegł między nogami bruneta. Popędził do salonu, zostawiając na zapastowanej podłodze wilgotne ślady. 

-Mucha, wracaj! 

Chłopak krzyknął za swoim pupilem i również rzucił się biegiem do środka, odpychając przy tym oszołomionego domownika. Z każdym następnym krokiem od butów chłopaka odrywały się kolejne zlepki śniegu i błota. Mężczyzna podążył za intruzami, nie domykając nawet drzwi. Rozglądał się we wszystkie strony, szukając nieproszonych gości. Zatrzymał się wreszcie w salonie. Biegł tak szybko, że z trudem wyhamował na śliskim parkiecie.

-Nie możesz tak robić! Zły pies! Bardzo niegrzeczny pies!

Chłopiec karcił swojego towarzysza, patrząc mu groźnie w oczy. Stary, ciemnobrązowy płaszcz za kostki i sięgający ziemi szalik wisiały na jego chudym ciele. Sznurowadła skórkowych trzewików leżały luźno na podłodze, rozwiązane, a jego kasztanowe, lekko rudawe włosy wystawały pojedynczymi pasmami spod czarnego kaszkietu. Wziął swojego szczeniaka na ręce i spojrzał zawiedzionym wzrokiem na plamy błota i wody, ciągnące się przez cały korytarz i salon.

-Widzisz co narobiłeś? Nie wolno tak brudzić!

Stał tak i upominał swojego psa, co z kolejnymi chwilami przerodziło się w zabawę i pieszczoty. Nie zauważył nawet zbliżającego się do nich wściekłego, o głowę wyższego mężczyzny. Gdy w końcu spojrzał w jego stronę, podskoczył nerwowo i nisko się ukłonił. 

-Przepraszam za to zajście. Zaraz posprzątam cały ten bałagan, który zrobił mój pies. 

-Obejdzie się. -Mężczyzna podrapał się po szyi i spojrzał na zegar. -Po prostu wyjdź. 

Wziął chłopaka pod ramię i zaczął prowadzić go w stronę wyjścia.

-Tak, oczywiście...już się robi, tylko...pierniczki! 

Kasztanowłosy wyrwał się z objęcia i pobiegł do kuchni, w najmniejszym stopniu nie przejmując się jakimikolwiek manierami. Stanął na środku pomieszczenia i zmrużył oczy, wypatrując upragnionych łakoci. Gdy tylko piękne, barwne, nie do końca ozdobione jeszcze wypieki znalazły się w jego polu widzenia, ruszył w ich stronę pewnym krokiem. Już miał je w zasięgu ręki, kiedy czyjaś stalowa dłoń chwyciła go za nadgarstek.

-Co wy właściwie wyprawiacie?! 

Coraz bardziej zirytowany brunet patrzył na niego groźnym wzrokiem, wciąż nie rozluźniając uścisku.

-Przepraszam! Nie mogłem się powstrzymać...-Mówiąc to, rozejrzał się po wielkiej, świątecznie ozdobionej kuchni, w której mnogość zapachów i smaków przewyższała najpiękniejsze wyobrażenia kolędnika. Słodka, ciepła woń unosiła się w powietrzu. Dźwięki smażącej się ryby i gotującej zupy otuliły zaczerwienione uszy chłopca, aż się zatrzęsły. W jego brzuchu okropnie zaburczało. Spojrzał smutnym wzrokiem na gospodarza, robiąc przy tym minę niemal identyczną do tej swojego równie głodnego szczeniaka. -Na dworze jest tak zimno...

-W takim razie zostań. Z chęcią ugoszczę się w moich ciepłych progach. 

-Ależ dziękuję! Po stokroć dziękuję!

-Rozgrzejesz się, na nowo pastując parkiet. Zabierz stąd ten szczekający pompon i zabieraj się do roboty. 

The Carols of 1928 [chanbaek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz