21:00

31 7 1
                                    

Kobieta odchrząknęła i uderzyła srebrną łyżeczką w kieliszek. Wstała, wyprostowała się, spojrzała po zgromadzonych z niezwykle dostojnym uśmiechem i rozpoczęła swoją mowę.

-Kochani, jestem niezwykle rada, że tegoroczną wigilię możemy spędzać wspólnie, w rodzinnym gronie. Oczywiście, jeszcze lepiej byłoby gdybyśmy spędzali ją w naszej pięknej Moskwie, w domu prawdziwym, a nie tej nędznej ruderze-

-Mamo... - Chanyeol spojrzał na kobietę błagalnym wzrokiem i schował twarz w dłoniach.

-Nie przerywaj mi -Kobieta spojrzała na niego groźnie, po czym ponownie uśmiechnęła się do gości. -Moskwa to wspaniałe miasto i jestem pewna, że za rok spotkamy się właśnie tam, kiedy mój syn rzuci wreszcie tę ordynarną pracę. Musicie wiedzieć, że nigdy nie spodziewałam się po nim cudów. Nigdy jednak do głowy by mi nie przyszło, że mój własny potomek splami honor swojej rodziny zatrudniając się jako fabryczny robotnik. 

-Jak pani może!?

Z kąta pokoju rozległ się roztrzęsiony, lecz stanowczy głos. Baekhyun, trzymając w dłoni butelkę wytrawnego czerwonego wina, podszedł do stołu. Kipiał z oburzenia. Jego twarz zaszła purpurą, a w oczach pojawiły się łzy. Kiedy spojrzał na skulonego, zawstydzonego Chanyeola, jego serce podeszło mu do gardła.

-Pani syn jest najbardziej utalentowanym człowiekiem, jakiego było mi dane poznać. Jak pani może mówić tak okropne rzeczy w jego towarzystwie? Proszę go natychmiast przeprosić!

Kobieta spojrzała na chłopca z politowaniem, po czym zaczęła się perliście śmiać, a za nią i reszta rodziny. Kiedy ochłonęła, wlepiła w twarz chłopca wzrok tak jadowity, jak najgorsza trucizna i odezwała się niskim głosem.

-Kim jesteście, by mnie pouczać? Zwykłym wieśniakiem. 

-Wieśniakiem, który umie rozpoznać krowę. 

Nastała cisza. Goście patrzyli po sobie, jak gdyby chcąc sprawdzić, czy to, co usłyszeli, było prawdą. 

-Dosyć tego. Synu, masz natychmiast wyprowadzić stąd swojego służącego!

-Przykro mi, mamo, ale Baekhyun nie jest moim służącym. Jest moim przyjacielem, a przyjaciół nie wyrzuca się za próg. Mogę natomiast wyrzucić ludzi, którzy mnie obrażają. Dlatego też uprzejmie proszę ciebie, wszystkie ciocie i wujków o opuszczenie mojego domu. 

-Z chwilą, gdy wyjechałeś z Moskwy, przestałeś być moim synem. -Kobieta mówiła przygaszonym głosem, zgrzytając zębami. -Teraz nie jesteś nawet godzien by być moim szoferem. A ty, oddaj mi to wino. Ja je kupiłam.

Spojrzała na Baekhyuna lodowatym wzrokiem. Chanyeol po usłyszanych słowach spuścił głowę i nerwowo przełknął ślinę. Odwaga jakby z niego uszła. Potrzebował nowego punktu zwrotnego, który pomógłby mu na nowo odzyskać siły. A o lepszy nie musiał prosić. Kasztanowłosy odezwał się bowiem głosem zawadiackim i psotnym.

-Gdybym był tym, kim nie jestem, a nie był tym, kim jestem, z chęcią oddałbym Pani tę butelkę -Mówiąc to wyciągnął rękę ze szklanym naczyniem i zbliżył się do kobiety. -Ale jako że jestem tym, kim jestem, a nie jestem tym, kim nie jestem, zrobię coś innego.

W ułamku sekundy wyjął korek z szyjki butelki i uniósł ją ponad swoją głowę. Czerwona ciecz chlusnęła prosto na elegancką, bogato zdobioną suknię kobiety. Ta zdawała się być sparaliżowana. Stała w jednym punkcie, z rękoma oderwanymi od korpusu i szeroko rozstawionymi nogami. Podniosła mokrą twarz. Syczała ze złości. Jej suche, cienkie wargi ułożyły się tak, jakby zaraz miała powiedzieć coś niezwykle bluźnierczego. Powstrzymała się jednak i dumnie skierowała w stronę wyjścia. Za nią pognali inni goście, wpół oburzeni, wpół przestraszeni. Z chwilą, gdy Chanyeol podawał jej futro, spojrzała na niego po raz ostatni.

-Jeśli teraz wyjdę, moja noga więcej tu nie postanie. 

Brunet milczał. Kobieta prychnęła butnie i zatrzasnęła za sobą drzwi, zostawiając po sobie grobową ciszę.

-Chanyeol, przepraszam. Przeze mnie pokłóciłeś się z matką. -Baekhyun podszedł niepewnie do chłopaka ze spuszczoną głową. 

-Przejdzie jej. Z doświadczenia wiem, że ta kobieta i tak nigdy nie da mi spokoju. 

Odwrócił się twarzą do kasztanowłosego i uśmiechnął się wesoło. Wtem podszedł do niego, schylił się, po czym mocno go przytulił. 

-Dziękuję, że mnie broniłeś. 

Trwali tak w uścisku, rozkoszując się ciepłem swych ciał. Wełniany sweter Chanyeola łaskotał Baekhyuna po policzku. Mucha przybiegł do swojego pana i pociągnął go za nogawkę spodni. Spojrzał na niego smętnie, po czym przeniósł owe spojrzenie na drzwi. 

-Racja. Pora na nas. 

-Co powiesz na spacer? -Chanyeol zaproponował nagle, nie ukrywając swojego zapału. Schylił się do szczeniaka i pogłaskał go po burej głowie. 

Wkrótce wybijała dziesiąta w nocy. Ulice były już puste, całe pokryte śniegiem. Wiatr ustał, a wiecznie jasne niebo rozpromieniło się tysiącami barw. Idealna była to chwila na spacer. Spacer we dwoje. 

The Carols of 1928 [chanbaek]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz