Rozdział XXV

580 63 7
                                    

OBECNIE

        Kilkunastu przeżartych do szpiku kości poważną chorobą strażników popycha mnie w stronę wielkiej windy swym wyglądem przypominającej gigantyczną klatkę na kurczaka... ku-ku-ryku... ku-ku-ryku...ku-ku-ryku... - mamroczę ze śmiechem przy akompaniamencie sprzeczających się głosów w moim ogarniętym błogim szaleństwem umyśle. Zdradziłaś się! Wszyscy wiedzą! Zawiodłaś go... - zrzędził jeden. Gdzie on jest? Gdzie jest mój ukochany tatuś?! - zawodził kolejny. Skąd ta powaga? Skąd ta powaga? Skąd ta powaga? - śmiał się w kółko i w kółko następny niczym zacięta pozytywka odtwarzająca wciąż tą samą melodię... W kółko i w kółko... W kółko i w kółko... W kółko i w kółko... Do tego jeszcze ten irytujący mechaniczny głos jakiejś doktor wciąż oznajmiał - Oddział intensywnej terapii. Uwaga! Wkraczasz na oddział intensywnej terapii. Zaleca się szczególną ostrożność.  

-Odział intensywnej terapii. Uwaga, uwaga! Wkraczasz na oddział intensywnej terapii. - parodiowałam ze śmiechem grzechotając łańcuchami, którymi te nudne kreatury skuły mi nadgarstki i kostki. Tak jakby piętnastu strażników uzbrojonych po zęby nie wystarczyło... Uśmiechnęłam się okrutnie rozkoszując się strachem jakim ich napawałam. Wepchnęli mnie do tej windo-klatki, a w mojej głowie zaświtał niewyraźny obraz prętów krat, oślepiających świateł ringu i szkarłatu... Mnóstwa szkarłatu... 

-Grzeczniej nie można? Mężczyźnie nie wypada popchnąć dziewczyny! - upomniałam ich ze śmiechem. Nie wiedzieć czemu cała ta sytuacja była dla mnie nieskończenie zabawna. Strażnicy spojrzeli na mnie z niemal namacalną nienawiścią. Cóż za symfonia niewypowiedzianych emocji! 

-Dziewczynie nie wypada wymordować prawie pół setki niewinnych ludzi! - warknął jeden z nich. Ten z lewej strony z piwnymi oczami i kwadratową szczęką. Roześmiałam się.

-Tylko tyle ich było? - spytałam z powątpiewaniem. Mężczyzna zacisnął kurczowo pięści na karabinie i zacisnął mocno szczękę. Znów zapadło głuche milczenie, a jedynym towarzyszącym nam dźwiękiem było skrzypienie windo-klatki i sprzeczające się w mojej głowie głosy. Stukałam nogą w rytm trawiącego mnie zniecierpliwienia i ogarniającej mnie nudy. Najwyraźniej nikt nie miał ochoty ze mną gadać co było niewiarygodnie niemiłe i nieuprzejme. Zdaniem mojego kochanego tatusia grzeczność to podstawa udanych relacji. Spojrzałam na mężczyznę za mną. Wysoki i barczysty o pociągłej twarzy i szarych oczach z wyrazem najwyższej obojętności celował we mnie z karabinu. Zmrużyłam oczy.

-Chcecie zagrać w grę? - spytałam z niewinnym uśmieszkiem na ustach. Wszyscy momentalnie odbezpieczyli karabiny. Westchnęłam unosząc ręce w górę w geście kapitulacji.

-Czyli nie? - upewniłam się. Mężczyźni nie spuszczali mnie z muszki.

-Nie będziemy grać w twoje gry wariatko. Mamy cię odstawić do celi, w której spędzisz resztę swojego porąbanego życia i pomachać ci środkowym palcem na do widzenia. - warknął blondyn z kilkudniowym zarostem głębokim chrapliwym głosem. Przewróciłam oczami.

-Dżentelmeni... - rzuciłam. Chwilę później rozległ się przydługi pisk, a windo-klatka zatrzymała się z głośnym sykiem. Po drugiej stronie krat czekał kolejny oddział uzbrojonych i nadzwyczaj nudnych i obojętnych strażników. Wyśmienicie! Kolejna banda poważnych nudziarzy nie znających się na żartach! Jednak moją uwagę przykuła kobieta w białym kitlu. Ta sama, która spoglądała na mnie z wyższością z wszechobecnych ekranów (mają tu coś takiego jak Arkham TV? Prowadzą wiadomości, w których podliczają samobójstwa i morderstwa? Jak uroczo!), a jej sztuczny głos parodiowałam. 

-O! To ty jesteś tą celebrytką z Arkham TV! - wykrzyknęłam do niej wesoło. Obróciła się w moją stronę jednocześnie naciskając przycisk otwierający windo-klatkę. Blondyn wepchnął lufę swojego karabinu w moje plecy zapewne mając mi za złe... cóż moje urodziny. Wypchnęli mnie z windo-klatki, która z pojękiwaniem ruszyła ponownie w górę. Tymczasem doktor jakaś tam mierzyła mnie spojrzeniem.

Lose your mind!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz