Cejlon 13 lipca
-Ajit, napewno nie chcesz pojechać do lekarza, to tylko 15 kilometrów stąd, damy radę wrócić przed zmrokiem.
-Nie Dela, nie wierzę tym pijawkom. Jak kiedyś do jednego poszedłem, a potem przez pięć dni nie mogłem wstać cholernego łóżka, tak mnie ten jego specyfik przygwoździł.
W tym momencie Ajit przewrócił się i zajął się strasznym kaszlem i chwilę później leżał na ziemi, tocząc krew z ust, wzdrygany konwulsjami. Jego żona rzuciła się do niego ze szmatą próbując zatrzymać posokę. Wiedziała, że już za późno i cicho zapłakała, kiedy jej ukochany wyzionął ostatni dech.
Trzymała go w ramionach jeszcze kilka chwil, ale słońce było już wysoko, a ona musiała zrobić pogrzeb przed zmrokiem, albo jego duch nigdy nie opuści tego świata. Zostawiła go ja podłodze w głównym pokoju i poszła poszukać kogoś, żeby jej pomógł. Przez godzinę nie znalazła żadnej żywej duszy, zrezygnowana wróciła do domu, spróbować wykopać chociaż płytki grób. Ale kiedy wróciła, podłoga była
pusta, a ślady krwi szły do pokoju ich dzieci.
Na jej twarzy malowała się wielka radość- Dzięki ci Buddo za sprowadzenie mego męża z powrotem do rodziny.- Z miejsca ruszyła za posoką, ale w momencie w którym otworzyła drzwi, jej oczom ukazała się scena żywcem wyjęta z horroru. Dziecięce łóżeczka były całe w drzazgach, a jedno maleństwo charczało cichutko na posadzce. Dela szybko rozejrzałam się po pomieszczeniu i kiedy nikogo nie zobaczyła uklęknęła przy swoim synu starając się go uratować przewróciła go na brzuch w poszukiwaniu ran i wtedy to zobaczyła, ugryzienie na karku. Szybko ściągnęła z siebie koszulę i podarła ją w paski na bandaże. Już przymierzała się do opatrzenia, kiedy dziecko zaczęło toczyć pianę z ust i wstrząsnęły nim konwulsje. Z przerażenia aż odskoczyła od rannego, który zaczął wydawać z siebie nieludzkie piski.Chciała odwrócić się i uciec, ale coś wpadło na nią od tyłu przewracając ją prosto na pogryzionego. Próbowała wstać, ale jej ukochany syn uczepił się jej szyi, a na plecach napierał na nią ogromny ciężar. Przez chwilę szamotała się i próbowała walczyć, dopóki jej maleństwo nie zatopiło swoich zębów prosto w jej szyi. Zdezorientowana straciła równowagę i z kolan runęła brzuch, kolejne ugryzienie poczuła w łopatce. Ostatkiem sił odwróciła się na plecy i zobaczyła jej Ajit z twarzą całą we krwi i szarej skórze oraz pustych zimnych oczach. Kiedy to zobaczyła opuściły ją już resztki nadziei, jej ciało zwiotczało i dała pogryźć się swoim ukochanym.
2 dni później
W całym okręgu rozbrzmiewały strzały i okropne wrzaski ludzi zjadanych żywcem. Na ulicach stały porzucone w pośpiechu samochody i leżały trupy tych którym zdążono udzielić łaski. Internet i telefony nie działały, szpitale były pełne zarażonych pobliska baza wojskowa padła jeszcze przed ogłoszeniem alarmu. Jeden z żołnierzy został ugryziony podczas patrolu i zabrany do środka. Zanim ktokolwiek zorientował się co się dzieje było już za późno. Kilku dało radę przedrzeć do składu amunicji, ale nie dali rady go wysadzić. Brama stała otworem przez strażników uciekających wojskowymi jeepami. Większość policji po otrzymaniu zgłoszeń o dziwnych ugryzienia i napadach agresji u ofiar pojechała do szpitali pilnować chorych, a zespół antyterrorystyczny pojechał na interwencję do banku gdzie każdy został zarażony, tylko kilku posterunkowych dało radę zabarykadować się w budynku sądu, a sam posterunek został stracony przez ugryzionego więźnia.
Pierwszej nocy wszystko było jeszcze normalnie, ale później w ciągu dnia wybuchła panika. Sklepy i apteki zostały zszabrowane, ludzie zaczęli dobierać się w grupy, które się nawzajem wyżynały.
Drugiej nocy zakażeni wchodzili do domów z ocalałymi, większość zdrowych zginęła nie potrafiąc stawić im zorganizowanego oporu. Wielu z nich to przerosło, woleli strzelić sobie w łeb niż dalej walczyć i zamienić się w to coś.
W dzień było dużo spokojniej niż w nocy, pogryzieni byli mniej aktywni i jacyś dziwnie osowiali, jakby słońce źle na nich wpływało. Ci którzy przeżyli próbowali wydostać się z miasta i okolic. Po jakichś pięćdziesięciu kilometrach za przedmieściami zauważyli rozbitą blokadę wojskową. Już na sto metrów przed nią ścieliły się trupy, a czuć je było na ponad kilometr. Na samej blokadzie leżało kilka ciał żołnierzy w całości zjedzonych, lub z oderwanymi głowami i wygryzionymi wnętrznościami.Oddział sealsów już od kilku godzin siedział w Herkulesie, żołnierze zerkali po sobie ze zdenerwowaniem. Każdy z nich miał na sobie CBRN* i nikt nie powiedział im jeszcze dlaczego, muszą je nosić, ani z czym będą walczyć. Już godzinę po starcie zakazano wszystkich rozmów jakby ktoś mógł ich tu usłyszeć pomimo ogłuszającego ryku silników. Gdyby nie ta cała tajność operacji myśleli by ze lecą walczyć z ebolą w Afryce, ale skoro nikt miał o tym nie wiedzieć to pewnie mieli odzyskać lub zniszczyć broń biologiczną innego państwa, które nie jest sojusznikiem Stanów Zjednoczonych.
Po dobrych kilkunastu godzinach w powietrzu kazano im założyć spadochrony znajdujące się w skrzyni z przodu pokładu oraz wyposażyć się w broń boczną znajdującą się w środku, mieli także przygotować do zrzutu kapsułę z całym cięższym ekwipunkiem. W kontenerze znajdowały się też początkowe rozkazy-Likwidować każdy kontakt po ładowaniu połączyć się przez radio w zrzucie z dowództwem i czekać na dalsze rozkazy. Strzelać w głowę. Dobijać bez litości.- Kiedy kapitan Marks to zobaczył, oblał się zimnym potem.- Czy mamy eliminować zarażonych? Dobijać ich? To nie może być Zaire, nawet wtedy nie zabijaliśmy zakażonych, to musi być coś gorszego.- Pomyślał po przeczytaniu dyrektyw, ale mimo obaw zdecydowanym i pewnym siebie głosem wydał polecenia, aby przygotować się do skoku i sprawdzić szczelność kombinezonów.Po chwili usłyszeli charakterystyczne piszczenie i rampa zaczęła się otwierać, a światło zmieniło się z czerwonego na zielone. Pierwsza para dała kilka kroków w przód i natychmiast zniknęła w dole, a za nimi druga ciągnąca pakunek z zaopatrzeniem i trzecia w której był nasz kapitan. Gdyby nie CBRN poczułby na twarzy uderzenie wiatru, ale zamiast tego słyszał tylko gwizd przelatującego powietrza. Odwrócił się przodem do swojego partnera i złapali się za ręce, aby nie oddalić się od siebie za bardzo i w razie potrzeby pomoc sobie nawzajem gdyby, któryś ze spadochronów się nie otworzył. Spadali tak jeszcze chwilę, dopóki w ich wysokościomierzach nie uruchomił się alarm mówiący im, że znaleźli się na wysokości tysiąca metrów.
Łapiąc się w parach po kolei odpalali spadochrony i kierując się w stronę strefy zrzutu powoli opadali.
CZYTASZ
Kres ludzkości
Ciencia FicciónGrupa skorumpowanych naukowców pracuje nad nową bronią biologiczną, co może pójść nie tak?