Evan's prov
Dzień był brzydki, szary i pochmurny. Deszcz spływał strumieniami po zabłoconym już podwórzu, szybko niczym wodospad. Krople deszczu nieprzyjemnie dudniły w podłoże. Wytwarzały się coraz większe koleiny w ziemi, błoto, błoto, błoto. Niebo przypominało zawisłą, podziurawioną jak sito, czarną chmurę. Atmosfera śmierci i przygnębienia wisiała nieprzyjemnie w powietrzu, czuło się ciężar tego dnia.
Wyszedłem na zewnątrz, ciężkie i grube krople deszczu bombardowały moje ciało. Ruszyłem wzdłuż dziedzińca. Wszystko było albo pozalewane wodą, albo obklejone było błotem. Pod nogami dało się słyszeć nieprzyjemne chlupanie.
Gdy doszedłem do dziedzińca, spostrzegłem, że szubienica była wykańczana, mimo pogody uznałem że ten zdrajca musi zginąć jak najszybciej. Obojętnie obserwowałem, jak kat mocował gruby sznur na środku budowli. Niedługo się zacznie.
Wydawało mi się nawet, że gdzieś w oddali usłyszałem grzmot. Po chwili jednak zorientowałem się, że to tylko szczęk łańcuchów, prowadzili już tego zdrajcę.Był obdarty z ubrań, głowę miał spuszczoną, ledwo powłuczył nogami. Wyglądał na wychudłego, choć w areszcie siedział tylko dzień. Był wrakiem, cieniem wilkołaka. Widziałem jak srebro, którym był skuty wrzynało mu się w ręce i nogi tworząc krwawe otwarte rany, z których sączyła się krew, ciemna, brudna krew. Przez deszcz, dokładnie nie widziałem jego twarzy, choć dało widzieć się cierpienie jakie wyrażała jego twarz. Tak na prawdę, to ten jeden dzień zmienił jego twarz. Pokryta była bruzdami, pod jego oczami krył się wielkie wory, które świadczyły o wymęczeniu. W cale nie było mi go żal. Jak beta stada, może działać przeciwko alfie?
Wchodził właśnie leniwie po schodach, widać było po nim, że świadomy jest końca swojej marnej egzystencji.
Złapał ze mną kontakt wzrokowy i nawet się uśmiechnął. Miałem ochotę przywalić mu gdy spostrzegłem kpinę w jego oczach. Do końca swojego marnego żyćka był przekonany, że robił dobrze. Zastanawiałem się, co zniszczyło mózg tym wszystkim betom, przecież beta to jedna z najważniejszych osób w stadzie.
Kat zakładał mu pętle na szyję, a on wciąż się uśmiechał. Nikogo prócz mnie nie było. Stałem z nim oko w oko. Przeszywał mnie swoim szyderczym wyrazem twarzy.
Kat wyjął stołek spod jego nóg. Jego ciało targały spazmy, aż w końcu zawisło bezwładnie.
Mimo tego, że go nienawidziłem to zrobiło się mi przykro. Nawet nie było widać łzy, która spłynęła mi po policzku, dzięki deszczowi, który tylko przybrał na sile.
Skierowałem się w stronę domu, nie chciałem patrzeć na sprzątanie tego całego zamieszania. Czułem, że zrobiłem dobrze, mimo wszystko jednak, miałem mieszane uczucia.
Ogarnęła mnie pustka, potrzebowałem bliskości, ciepłości ciała Abigail. Szedłem w ten rzęsisty deszcz, widząc ją przed oczami. Myślałem, że jestem twardy, a jednak ta mała nieważna śmierć mnie ruszyła.
Czułem się przygnębiony było mi ciężko iść, nie przez to, że całkowicie przemokłem, a przez to, co działo się w moim wnętrzu.
Wchodząc do domu przykułem uwagę kilku wilkołaków, lecz żaden nie miał odwagi się odezwać, ja kierowałem się prosto w stronę mojej sypialni.Zastałem ją wtuloną w poduszkę, wyglądała ślicznie, tak niewinnie. Uśmiechała się przez sen. Szybko zdjąłem mokre ubrania i przebrałem się w suche rzeczy. Wsunąłem się delikatnie pod kołdrę i objąłem ją od tyłu. Ciepło buchające od jej ciała zaskakująco szybko mnie uspokoiło. Poczułem się lepiej, nie chciałem, żeby ta chwila się kończyła.
××××××××××××××××
CZYTASZ
Ty? Moją mate?
Loup-garou"-(...)To jakieś chore żarty. Przecież oni mnie zabiją i ciebie przy okazji też. To nie dzieje się na prawde....." Dowiesz się co dalej czytając te skromną opowiastkę ;3 Uwaga! Pojawiają się treści dla dorosłych oraz wulgaryzmy :) Okładkę wykonała f...