Obudziło mnie rano mocne uderzanie w drzwi. Otworzyłem niechętnie oczy i zobaczyłem tuż przy mojej twarzy twarz Andy'ego, a zaraz za ni resztę chłopców. Mikey stał przy drzwiach i uderzał w nie najwidoczniej znudzony.
-No nareszcie się obudziłeś.-powiedział blondyn z uśmiechem.
-A stało się coś?-zapytałam, przecierając oczy dłonią.
-A stało się.-odezwał się Brook, wyłaniając się za ramienia Andy'ego.
-Co takiego?-usiadłem przeciągając się.
-A to, że moja mama przyjeżdża.-powiedział, a w jego oczach było widać małe iskierki szczęścia.
-Ale jak przecież mówiłeś, że...-niedane mi było dokończyć zdania.
-Tak to, że nikt do niego nie przychodzi. ALE co pół roku osoba siedząca tutaj musi się spotkać z rodziną.-chwilę się zastanowiłem.
-Wybacz, że zapytam, ale w czym ci ja do tego jestem potrzebny?-mój chłopak przewrócił oczami i złapał mnie za dłoń, wyciągając z łóżka, po chwili dostałem koszulą w twarz, a zaraz po niej na ojej głowie wylądowały jeansy.
-Jesteś mi potrzebny po to, żebym przedstawił cię swojej mamie.-powiedział z uśmiechem. Spojrzałem na resztę, a ci tylko uśmiechali się, jak idioci.
-A oni tu...-znów mi ktoś przerwał.
-My tu tylko po to, żeby zobaczyć twoją reakcję, jak zobaczysz mamę Andy'ego.-zrobiłem duże oczy.
-To za ile ona tu będzie?-zapytałem szybko. Andy się chwilę zastanowił.
-Teraz to pewnie za jakieś dziesięć minut.-szybko się zacząłem ubierać, a kątem oka widziałem, jak Andy mierzył moje ciało, reszta nie była lepsza.
-A gdzie my się z nią będziemy widzieć?-zapytałem, zapinając guziki koszuli.
-No tu.-powiedział krótko blondyn. Resztę czasu przesiedzieliśmy w ciszy. Gdy nagle rozbrzmiało pukanie do drzwi. Andy szybko je otworzył, chwila ciszy i zobaczyłem za pleców reszty, jak chłopak przytula kobietę. Uśmiechnąłem się delikatnie. Chłopcy się przywitali tak jak by nie pierwszy raz widzieli tą kobietę, aż nadeszła moja chwila. Andy stanął obok mnie i złapał za dłoń.
-Mamo, to jest Rye, mój chłopak. Rye to jest moja mam.-uśmiechałem się ciepło i uścisnąłem jej dłoń. Kobieta nie wydała się zadowolona. Chłopcy wyszli, a my zostaliśmy sami. Usiedliśmy na łóżku Andy'ego.
-No więc co słychać w domu?-zapytała ożywiony blondyn.
-W domu. Wyczekujemy cię z utęsknieniem, każdy o ciebie pyta...twój John dostał się do tej szkoły. Babcia...nie czuje się najlepiej, ale jesteśmy dobrej myśli...-każdej jej słowa brzmiało jak wymuszone i pełne kłamstwa.-...a co u ciebie słychać synku?-powstrzymałem się od przewrócenie oczami.
-Jest tu ciężko, ale od kąt poznałem Rye jest lepiej i to dużo lepiej.-spojrzał na mnie uśmiechnięty.
-A co ci się stało w twarz?-zapytała niepewnie.
-A to...taki jeden się na mnie rzucił.-skinąłem głową, nie chcąc się mieszać w to, co powiedział swojej mamie. Nagle jej komórka zaczęła dzwonić, wstała, przeprosiła i wyszła za drzwi.
-I jak wrażenia?-zapytał, spoglądając na mnie.
-Cieszę się, że poznałem twoją mamę, ale czuję, że nie mówi szczerze.-powiedziałem prawdę. Chłopak spojrzał na mnie zaskoczony.
-Co? Moja mama? Nie to nie prawda.-wstałem i podszedłem pod drzwi, uchyliłem je delikatnie i usłyszałem, jak rozmawia.
-Boże, gdyby nie to, że mogą mnie pozwać, nie byłoby mnie tutaj...-machnąłem dłonią na blondyna, by podszedł do mnie. Gdy zaczął słuchać, już wiedziałem, że to nie będzie prosta rozmowa.-Oni są świrnięci..rozumiesz to, że on sobie znalazł chłopak, pewnie takiego samego psychola jak on...-Andy wyszedł z pokoju i staną naprzeciw niej. Spojrzał jej załzawionymi oczami w jej.
-Jak mogłaś? Nienawidzę cię!-wrzasnął i wszedł od pokoju, kładąc się na łóżku.
-Słyszałeś? To dobrze, przynajmniej jeden problem z głowy...-nie wytrzymałem, wyszedłem do niej.
-Co sobie pani myśli? On jest pani synem.-oburzyłem się.
-Ja nie chciałam chorego dziecka.-zdziwiłem się.
-Ale pani jest jego matką.-zwróciłem uwagę.
-Nie obchodzi mnie to.-odparła i ruszyła w stronę wyjścia. Zobaczyłem za drzwiami naprzeciw chłopców. Karzy patrzył z przerażeniem w oczach. Ruszyłem biegiem za kobietą.
-Niech pani do niego wróci.-zażądałem.
-Odczep się ode mnie psycholu, nie dość, że mam takiego syna, to jeszcze geja.-jej słowa mnie zabolały.
-Nie powinna pani tak o nim mówić.-oburzyłem się.
-Mówię jak mi się podoba, a teraz wracaj do tej swojej klitki.- zacisnąłem mocno szczękę, by na nią nie nawrzeszczeć. Kobieta podniosła dumnie głowę do góry i odeszła w stronę wyjścia. Zły ruszyłem w stronę naszego pokoju. Po drodze zatrzymali mnie chłopcy.
-Rye co ci powiedziała?-spojrzeniem na nich zły.
-Powiedziała, że jesteśmy psycholami i, że nie chciała takiego dziecka jak Andy.-powiedziałem, na ostanie słowa czując ból w sercu.
-Idź do niego, on nie może być teraz sam.-powiedział Brook. Skinąłem głową i wszedłem do pokoju. Andy leżał na łóżku, patrząc przed tępo w sufit.
-Andy...-zacząłem niepewnie.-Starałem się ją zatrzymać, ale...-przerwał mi.
-Nie chce mnie znać.-powiedział, nie dowierzając.-Ja nie mam rodziców, ja jestem sam...-zaczął panikować.Szybko usiadłem przy nim, zamykając go w mocnym uścisku. Chłopak zaczął płakać, kuląc się w moich ramionach.
-Nie jesteś sam.-wyszeptałem w jego włosy.-Masz mnie, Brooklyna, Jacka, Mikeya.-mówiłem powoli i spokojnie.
-Ale co z moimi rodzicami?-zacisnął dłonie na mojej koszuli.
-Wszystko się ułoży.-tak ciężko mi te słowa przeszył przez gardło, że aż poczułem, gdy je wypowiadałem, jak wbijają mi się w gardło i ranią je. Zacząłem, delikatnie bujając nami na boki, uspokajając drżące ciało blondyna.
-Wiem, że to nie prawda...-pociągał nosem.-Ale nie mogę w nic innego uwierzyć, ponieważ wszystko jest takie ciemne i przerażające.-spojrzałem na małe okna przy suficie, za którego było widać drzewa i promienie słońca.
-"Boże proszę spraw, by on nigdy nie został sam."-prosiłem w myślach. Nagle po pokoju rozniosło się pukanie, Andy niechętnie odsunął się ode mnie i przeszedł się na drugie łóżko. Po chwili do pokoju weszła pielęgniarka.
-Pan Beaumont.-skinąłem głową.-Pójdzie pan ze mną.-spojrzałem na nią zdziwiony.
-Gdzie?-zapytałem, wstając gwałtownie, gdy chciał złapać mnie za ramię.
-Do izolatki.-Andy gwałtownie stał i zasłonił mnie swoim ciałem.
-Panie Fowler proszę nie utrudniać!-skarciła go.-Rozumiemy, że boi się pan konsekwencji, ale nic panu tu nie grozi.-spojrzenie na nią nie rozumiejąc zaistniałej sytuacji.
-Ale dlaczego?-zapytał twardo.
-Jest oskarżony o pana pobicie. A jeśli pan dobrze wie, każdy agresywny pacjent idzie do izolatki.-kobieta machnęła ręka i do pokoju weszło dwóch mężczyzn, jeden z łatwością złapał Andy'ego i podniósł go tak, że nie mógł dotknąć stopami podłogi, blond chłopak zaczął się wyrywać i krzyczeć. Drugi podszedł do mnie, nim zdążyłem zareagować, owinął mnie kaftanem bezpieczeństwa i mocno go zapiał. Szarpałem się, najmocniej jak potrafiłem, nic to nie dawało.
-Zostawicie go! To nie on!-wrzeszczał rozpaczliwie Andy. Nie mogłem wypowiedzieć ani słowa, wszystko się we mnie zatrzymało. Zostałem wypchnięty z pokoju. Zobaczyłem chłopców.
-Zostawicie go!-krzyknął Mikey.
-On jest nie winny!-bronił mnie Brook.
-To nie jego wina!.-Jack podbiegł do mężczyzny, który mnie prowadził, lecz ten go tylko odepchnął na resztę z taka siłą, że przewrócił się im u stóp. Przez cały korytarz byłem wleczony, aż do zwykłych białych drzwi z napisem "Oddział zamknięty", gdy je otworzył, zobaczyłem strome schody prowadzące w dół. Mężczyzna ciągnął mnie, choć potykałem się i wywracałem cały czas na niego, jemu to nie robiło różycy, byłem dla niego lekki jak piórko. Gdy doszliśmy na sam dół, zobaczyłem przed sobą duże żelazne drzwi, a wszędzie było czuć zapach zgnilizny. Gdy otworzył ogromne drzwi i wtedy poczułem, że to będą moje najgorsze 24 godziny w życiu.
Jesteście najlepsi! Kocham wasze komentarze i jest was coraz więcej.
Dajcie znać jak wam się ten rozdział podobał.
CZYTASZ
Painkiller-*Randy*
Teen FictionRye-widzi to, czego inni nie widzą. Andy-boi się tego, co czai się w ciemności. Brooklyn-nie chce zostać sam. Mickey-nigdy nie poszedł spać spokojnie. Jack-w każdym widzi diabła. Chłopcy poznają się w szpitalu psychiatrycznym. Czy takie sposoby lecz...