Postaci:
Serbia> Vuk (szatyn);
Czarnogóra> Ratko (czarnowłosy);
Macedonia> Tatjana;
Ukraina> Katja.
***
Vuk mógłby godzinami opowiadać, jak bardzo wkurwia go amerykanizacja całego świata. Wszędzie McDonalds, wszędzie mówią po angielsku, jeszcze wszyscy noszą dokładnie te same ubrania z tych samych sklepów. No i co, że teraz inaczej niż za komuny, co? No chyba nie. Każdy już teraz potrzebował srajfona, każdy udawał, że jest wyjątkowy, choć robił dokładnie to samo, co reszta ludzi z jego grupy wiekowej. A najbardziej w tym wszystkim ucierpiały święta. Pomińmy fakt, że jako prawosławny członek społeczności świata musiał czekać na nie trochę dłużej – męczyli go nimi już od początku listopada, aż się człowiekowi w grudniu odechciewa żyć, bo cały entuzjazm i ciepło rodzinne uleciało z niego przez cały poprzedni miesiąc. Do tego wszędzie choinki, Mariah Carey, 1658 jazzowa wersja „Jingle Bells", poncze, Mikołaje, pierniki, lamerskie sweterki i jemioły.
Chociaż właśnie, co do ostatniego, to chyba przestanie na to narzekać.
Jak na to, że stał w przedpokoju bardzo, bardzo starego domu gdzieś na zadupiu Rosji, w grudniu, w trakcie średniego natężenia śnieżycy, Serbowi było nadzwyczaj gorąco. „Co za problem? Niech zdejmie sweter." – powiecie. Cóż, problem z tym taki, że Vuk był zdecydowanie zbyt zajęty kąsającą, walczącą z zaciętością o dominację czarnogórską, foszastą kulką nienawiści, którą przyciskał do siebie częściowo w obawie, że ucieknie, a częściowo dlatego, że w tej chwili zdawała się dlań bardzo cenna. Boże, już nigdy nie wyśmieje gustu Feliksa i jego tandetnych ozdóbek, które woził ze sobą na każde święta i obwieszał nimi całe otoczenie, za zgodą właściciela domostwa lub nie. Jemioły jednak rządzą.
Ramiona Ratko (wepchnięte w gryzący, zielony sweter – zapewne pomysł Tatjany lub Katii, dla nikogo innego by tego nie założył) obejmowały jego szyję, a dłonie od czasu do czasu lekko szarpały za włosy – prawie tak, jak dawniej. Jego język już dawno badał długo nie odwiedzane tereny za pokonaną już granicą zębów. Wszystko to było tak znajome, właściwe. Tyle... że nie do końca. W tym pocałunku była tylko i wyłącznie namiętność.
No cóż, od biedy weźmie i to, prawda?
Vuk natarł z nową siłą, smakując wąskie usta, które nadal zdawały się mieć aromat wypitej chwilę wcześniej herbaty, zjedzonej jakiś czas temu porcji kutii. Smak rodzinnych świąt, smak śmiechu... smak wspólnych chwil, którego nie czuł już od tak dawna. Wściekle uzależniający, drażniący, niebezpieczny. Sprawiający, że prawie miał ochotę się poddać, zabrać stąd tą upartą cholerę, wywieźć gdzieś do Serbii i mieć na własność jak kiedyś. Zdrowy rozsądek podpowiada, że w życiu by czegoś takiego nie zrobił, nie jest głupi ani zdesperowany. Tylko dlaczego ten pocałunek tak otumania?
Z każdą chwilą pocałunek stawał się coraz bardziej dziwaczny, krzywy, niedokończony, jakby niebardzo chciany, a jednak kontynuowany. Jakby obie strony wracały do zmysłów. Jakby obaj wiedzieli, że to, co robią, jest głupie. Że nie mogą wrócić do tego co było, że to, co robią, stawia ich w strasznej pozycji. Mimo to, kontynuowali. Jakby myśląc, że co się stało, już się nie odstanie, może więc potrwać jeszcze parę sekund. Jeszcze chwilkę. Jeszcze trochę. Może ten pocałunek stanie się jeszcze czymś więcej. Może jest w nich jeszcze ta iskra. Może jest w nich coś więcej, niż zwykła zwierzęca pasja.
„Chcę cię kochać."
Powoli oderwali się od siebie, śmiertelnie zmęczeni, jak po wielomiesięcznej wyprawie.
„Jeszcze jedna szansa."
Nie stali się młodszymi wersjami siebie. Nie wrócą do tego, co było.
„Zimno mi bez ciebie."
Ratko nie chciał patrzyć mu w oczy. Odsunął się pod naprzeciwległą ścianę, jakby chcąc zaprzeczyć przed samym sobą, że to się właśnie wydarzyło. Cisza trwała dosłownie chwilę, ale prawie ich zabiła. Nie pomagała ani lecąca w tle muzyka, ani śmiechy reszty rodziny z pokoju obok.
- Podobał się prezent? – odezwał się wreszcie. Cokolwiek, musiał powiedzieć cokolwiek. Zniesie wszystko, tylko nie ciszę. Na nieszczęście, Ratko jest wręcz stworzony do ciszy. Postanowił się jednak zlitować.
- Przyznaj po prostu, że znowu jesteś spłukany i nie było cię stać na nic poza fajkami. – Głos Czarnogórca był cichy i kompletnie nieporuszony, jakby już zdążył zapomnieć, co się przed chwilą wydarzyło. Zdradzały go jedynie lekko opuchnięte usta.
- Osz ty. Za to będzie rózga. – Silił się na żartobliwy ton, ale naprawdę miał ochotę iść na dwór i zanurzyć głowę w zaspie. Ratko spojrzał sceptycznie na wątpliwie szlachetne miejsce między nogami Vuka.
- Nie obiecuj za wiele.
To było zaskakujące, ale jak dla Vuka całkiem pozytywnie. Nie dostał w pysk żadnym tłumaczeniem się, nie potrzebowali wyjaśnień. To, co się stało, nie powinno się wydarzyć, to jasne. Cieszył się jednak, że Ratko również nie zamierza o tym rozmawiać. Cholera, to by było dopiero upokarzające. Serb uśmiechnął się zadziornie i już miał, rzucić kąśliwą uwagę w odpowiedzi, gdy Czarnogórzec zmierzał ku pokojowi, w którym czekali na nich członkowie rodziny, gdy czarnowłosy nagle przystanął, obrócił się w jego stronę z jednym z najpiękniejszych uśmiechów, jakie szatyn kiedykolwiek widział.
Mały impuls. Coś, jak drobne ukłucie.
- Wesołych świąt, Vuk.
„Kocham cię."
Jak mógł zapomnieć, że jego czułość nie kryła się w pocałunkach?
***
Zbyt tęczowo? Och, jak mi przykro. Efekt pigwówki.
YOU ARE READING
Jemioła (SerbMont)
FanfictionSerbia x Czarnogóra (Hetalia) Krótka chwila, wokół święta, a dwójka głupich rozwodników tęskni za sobą.