Mówił o nich per bracia i siostry, ale tak naprawdę byli dla niego zaledwie mięsem armatnim lub plastikowymi żołnierzykami, którymi kiedyś w zwyczaju mieli bawić się mali chłopcy. W ogóle to całą tę wojnę uważał za nic więcej niż zabawę, pole do wygłupów i popisów. A miał się przed kim popisywać, w końcu sam Najwyższy, Wyrocznia, wybrał go na swojego przedstawiciela.
Jay z pewnością miał trochę nie po kolei w głowie, ale tylko szaleńcy mieli szanse na przetrwanie w brutalnej rzeczywistości dnia codziennego. Jego największym problemem było to, że miał klapki na oczach. Widział to, co chciał widzieć. Słyszał to, co chciał słyszeć. Zupełnie jakby jego mózg filtrował informacje i wybierał tylko te, które pasują do poglądów i wartości swojego nosiciela. Być może dlatego nie zdawał sobie sprawy, że jest tylko marionetką, bezwolną kukłą w rękach Wyroczni. Nie wiedział — nie mógł tego wiedzieć — że po przeciwnej stronie konfliktu, w obozie wroga, żył człowiek w sytuacji takiej jak on. Człowiek ten jednak miał nad nim jedną znaczącą przewagę — wiedział, że jest tylko lalką w tym makabrycznym teatrzyku kukiełkowym. Żniwiarz nie był jeszcze tego świadom, żył w idyllicznej krainie złudzeń i nadziei, opalał się w blasku niezdobytej jeszcze chwały. Nie przyjmował do wiadomości, że coś mogło pójść niezgodnie z planem. Jego, pozornie wybitny, a tak naprawdę ograniczony umysł nie przewidział nawet takiej możliwości. W końcu ich przeciwnikami byli tylko ci śmiertelni ludzie, jak oni mogliby w jakikolwiek sposób przeciwstawić się tak wysoko rozwiniętemu i potężnemu gatunkowi jak bogowie śmierci? Czyż nie dlatego nazwano ich bogami? To oni są ponad tym wszystkim, panują nad człowiekiem odkąd tylko ten pojawił się na tej żałosnej planecie, w tym wyjątkowo śmiesznym wymiarze. Ludzie byli dla niego niczym, robakami, które można było zabić zwykłym przydeptaniem.
Gdyby zaczął patrzeć dalej niż do czubka własnego nosa spostrzegłby, że się myli. Faktycznie, ludzie jako gatunek byli słabi, ale przez świadomość własnej słabości zaczęli znajdować sposoby na obronę siebie. Ale to w dalszym ciągu było dla nich za mało — postęp nauki, technologii sprawił, że ludzkość nie musiała już dłużej się bać. Mogli z defensywy przejść do ofensywy. Jay naprawdę nie zdawał sobie sprawy w jak ciężkim położeniu znalazł się jego gatunek. Może gdyby o tym wiedział, zorganizował by swoją armię trochę lepiej. Może.
~
— Oddział ósmy! Ustawić się w szeregu! — Wysoki żniwiarz o krzywym nosie przechadzał się to w lewo, to w prawo, pokrzykując na pozostałych.
Właściwie to nie wiedział, co robi. Nie był wojskowym, tylko pokojowo nastawionym żniwiarzem, miłośnikiem Gotowych na wszystko, a jego najlepszym przyjacielem był leniwy kot rodziny, u której pomieszkiwał już od dobrych kilku lat. Jednak rozkaz to rozkaz.
— Ty, kurdupel! Tak, ty! — Krzywonosy zakrzyknął wskazując długim, krzywym palcem na Yoongi'ego. —Jak się nazywasz?
— Yoongi — odpowiedział zgodnie z prawdą; nie miał już siły na nic, trzymali ich tu już od wielu godzin, jedynego czego teraz pragnął, to wtulić się w ramiona Hoseoka i odpocząć. Nie męczył się fizycznie, ale jego psychika powoli zmierzała ku upadkowi.
CZYTASZ
Marlboro || Yoonseok
Fanfiction"Chcesz się oddać w objęcia śmierci? Droga wolna. Specjalnie dla Ciebie, tak szeroko otwieram ramiona. " «Gdzie Yoongi jest bogiem śmierci, a Hoseok jego światłem, prowadzącym go w ciemnościach.» [ Owoc współpracy z @AdorableAstronaut ] Cover ma...