Bałem się... W końcu to będzie najniebezpieczniejsza część podróży. Odstawiłem swoje zmartwienia na bok i podszedłem do Adriana. Nie widziałem go już dobre kilkanaście dni. Ruszyłem do części sterów. Jak się domyślałem, znalazłem tu kapitana.
-Cześć... W ogóle stąd nie wychodzisz. Coś się stało? - Nie zwracałem się do mężczyzny "per pan", bo oboje uznaliśmy to za zbędne. Kapitan nie odpowiedział, tylko się odwrócił. - O mój Boże! - wykrzyknąłem. Twarz Adriana była pokryta bujnym zarostem, włosy przetłuszczone, a ubrania poplamione bliżej nieokreśloną cieczą. O zapachu lepiej nie wspominać. - Kapitanie! Co się stało?!
-Proszę... daj mi spokój... Muszę prowadzić.
-Jesteś przemęczony, włącz autopilota i idź się ogarnąć. Przecież nie utoniemy. Nie wychodzisz stąd od kilkunastu dni!
-Ilu?! - chyba stracił poczucie czasu. Wcisnął kilka przycisków i wyszedł. Zostałem sam. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Rzadko tu zaglądałem. Wielkie, pancerne szyby nie wpuszczały wody. Pod nimi znajdował się panel z przyciskami, ster i fotel kapitana. Jedyne, co różniło to pomieszczenie, to ściany z innego materiału. Nigdy takiego nie widziałem.
Po chwili przebrany, ogolony i umyty kapitan wrócił za ster. Raczej już nie byłem potrzebny, więc wyszedłem. W holu zobaczyłem Juliet wchodzącą do pokoju Bena. Miłość... chciałbym odczuć coś takiego. Gdyby Michael żyła... Nieważne. Nie będę rozpaczać, nie teraz. W kabinie zauważyłem, że woda jest już... jaskrawa? Pierwszy raz taką widzę. Jaskrawozielony kolor nie jest zły. Nie wiem tylko skąd się wzięło to skrzypienie. Od kilku minut roznosi się po całym statku.
***
Chociaż zaczynało mnie to nudzić i tak czytałem. Takie luksusy mogą się już nie powtórzyć. Nagle usłyszałem głośny krzyk Juliet i szum... wody? Wybiegłem z pokoju i od razu wróciłem wskakując na łóżko. Woda była w środku! Może Opuszczone słynęło z tego, że woda w nim mogła zżerać skórę z kości! Zacząłem panikować. Jakim cudem się tutaj dostała? Nie było czasu na myślenie - trzeba było się ewakuować! Tylko jak...? Rozejrzałem się po pokoju, którego woda powoli pochłaniała. Została jedna, dość ryzykowna opcja. Nie mam innego wyjścia - przewróciłem metalowy regał na książki i przesunąłem go jak najdalej. Wody jeszcze nie było tak wiele. Wskoczyłem na mebel i chwiejnym krokiem ruszyłem po nim w kierunku drzwi. Przy suficie w holu widziałem rury doprowadzające tlen... Nadzieję pokładałem w wytrzymałości klamek, po których miałem zamiar przejść. Wykonałem skok i złapałem się metalowej rury. Teraz sprawdzian mojej zwinności... Zacząłem się bujać. Po kilku próbach moja noga oparła się o klamkę. W tym samym momencie rura wygięła się i pękła, czemu towarzyszyło syczenie ulatniającego się powietrza. Muszę bardziej uważać. Złapałem sprawną część przewodu i zrobiłem duży krok, opierając się na kolejnej klamce. Zmierzałem w stronę steru. Nagle na jednej klamce, tracąc równowagę, poślizgnąłem się i otworzyłem drzwi. W środku na kilku haczykach wisiały skafandry. Niedobrze... Woda zdołała już kilka uszkodzić. Pozostały tylko trzy. Co robić... - to pytanie powtarzałem sobie co kilka sekund, a czasu ubywało. Jak miałem się tam dostać?! A gdyby tak... zawiasy drzwi nie wyglądały na solidne. Jeśli drzwi opadłyby pod dobrym kątem udało by mi się tam dojść i wziąć skafandry. Tymczasem wody przybywało. Używając swoich niecodziennych zdolności wyważyłem drzwi. Przyznam, że trochę opadłem z sił. Drzwi idealnie opadły na wodę, tworząc tratwę. Miałem krótką chwilę by wejść do pomieszczenia, wziąć skafandry i uciec. Na co więc czekam? Wskoczyłem na swój "most" i podbiegłem do haczyków. Spróbowałem podnieść jeden z kombinezonów. Był niewiarygodnie ciężki. Nie dam rady ręcznie go przetransportować! Zwłaszcza wszystkich trzech. Chociaż... mógłbym wykorzystać haczyki zawieszając je na rurze! Niestety, były mocno przymocowane do ściany. Potrzebowałbym jakiegoś noża... właśnie... nóż! Gdybym go tylko przy sobie miał. Żałowałem, że go nie wziąłem. Głupek ze mnie, pomyślałem z przekąsem. Nagle, ni stąd, ni zowąd, poczułem w sobie moc. Była jednak inna niż dotychczas - bardziej... magiczna? Prowadzony przeczuciem wystawiłem rękę w kierunku otworu, gdzie kiedyś znajdowały się drzwi. Po krótkiej chwili wokół mojej ręki zaczęła wirować zielona mgiełka, która przemieniła się w nóż. Dokładnie ten sam, który dostałem. Wszystko zaczynało być coraz dziwniejsze, kusiło mnie, by zacząć myśleć o tym wszystkim. Mimo to trzeba ratować kombinezony! Szybko przeciąłem cienki drut z kombinezonem i z trudem go przeniosłem. To samo zrobiłem z drugim i trzecim, a nóż włożyłem do kieszeni. Zmęczony z powrotem znalazłem się na rurze. Mimo, że podróż trwała kilka razy dłużej dotarłem do drzwi sterowani wraz ze skafandrami. W oddali usłyszałem krzyk Malborta. Kolejna ofiara... W moich oczach pojawiły się łzy. Nie mogłem w tym momencie się poddać! Rozejrzałem się za możliwym wejściem do pomieszczenia ze sterem. Nad drzwiami zauważyłem otwartą klapkę. Powoli wsunąłem przez nią skafandry, a potem wszedłem sam. W środku siedzieli Papcio, Adrian i Aliss. Widziałem na ich twarzach lekką ulgę.
-Zamykamy - mruknął smutno Adrian i zamknął żelazną klapkę.
-Co się tak właściwie stało? - spytałem zdezorientowany.
-Kwaśna woda zniszczyła łódź i dostała się do środka. Tylko tutaj jesteśmy bezpieczni dzięki specjalnej ścianie. Jest jednak zbyt droga, by można było wyłożyć nią całą łódź - odpowiedział, uprzedzając jednocześnie moje drugie pytanie. - Masz skafandry? - Bardziej poinformował, niż spytał. Uśmiech natychmiast pojawił się na jego twarzy. Tylko Papcio nie był zadowolony.
-Dzisiaj zginęli Ben, Malbort, Paweł i moja siostrzenica Juliet. Tym samym zostało nas czterech, a skafandrów tylko trzy - powiedział. Pojawił się więc nowy problem, który miał tylko jedno rozwiązanie - poświęcić kogoś z załogi.
CZYTASZ
Piorun (1&2)
FantasyCzęść I Świat fantasy w przyszłości? Czemu nie? Bardzo łatwo zniszczyć środowisko, trudniej naprawić. W ciągu wielu lat lodowce topniały, ale wiemy, jakie jest nasze podejście do ekologii. Co da garstka ludzi starających się uratować środowisko...