O łał ale długo zajęło mi opublikowanie tego rozdziału. I oto mmmay zakończenie :) Zapraszam do czytania moich innych opowiadań. A jak ktoś chce pogadać o serialu i teoriach dotyczących 2 sezonu, czy powkurzać się na postacie, to zapraszam do pisania do mnie :)
~♡~Nie wierzyła, że sobota nadeszła tak szybko. Dni jak na złość pędziły na łeb na szyję, chociaż ona robiła wszystko, aby było inaczej.
Siedząc przed lustrem swojej toaletki i nakładając pędzelkiem czerwoną szminkę na usta, czuła jak w środku gotowała się ze złości. Jej ręka zatrzymała się wpół drogi, gdy Tikki pojawiła się na wysokości jej twarzy. Kwami wyglądała na zatroskaną.
- Wyglądasz ślicznie – powiedziała, patrząc na Marinette i starając się uśmiechać pokrzepiająco.
- I w tym cały problem…
Alya nie mogła spełnić swoich obietnic. Sabine nie odstąpiła ich nawet na krok. Pilnowała każdego odstającego pasemka włosów i każdej sklejonej tuszem rzęsy. W rezultacie Mari wyglądała powalająco. Dzięki niesamowitym zdolnościom jej przyjaciółki jej oczy zostały cudownie podkreślone a usta ponętnie uwydatnione. Włosy dziewczyny ujarzmiono i elegancko spięte w luźny kok. Alya i Sabine nieźle się napracowały, aby w całą tą konstrukcję stabilnie wpiąć przepyszne złoto-rubinowe ozdoby w kształcie kwiatów.
- Chciałabym powiedzieć, że wyglądasz strasznie, ale nie mogę – westchnęła Alya, na odchodnym. – Koleś będzie debilem, jeżeli nie zakocha się w tobie od pierwszego wejrzenia.
Teraz, gdy Marinette została sama, potrzebowała tytanicznej siły, aby powstrzymać się od płaczu. Tak koszmarnie się bała tego spotkania. Chciała żeby Kot wpadł tu przez okno i wymachując groźnie swoim kijem, porwał ją stąd gdzieś daleko.
Ale to jednak nie mogło się zdarzyć. Głównym powodem był głupi upór Marinette, który spowodował, że jej chłopak nie miał pojęcia, kim tak naprawdę ona była. Z początku bała się o swoją rodzinę i samą siebie, więc wstrzymywała się od wyjawienia mu kim była. Potem, gdy zorientowała się, co on do niej czuje, po prostu stchórzyła. Wydawało jej się, że jest kompletnie niemożliwym, aby pokochał tą dziewczynę po drugiej stronie maski. Miesiące jednak mijały, a oni poznawali się bliżej, aż w końcu okazało się, że on wcale nie jest super bohaterem tylko super głupkiem, zakręconym na punkcie filmów, anime oraz komiksów, no i, że idealnie do siebie pasowali. Mimo to, wtedy też mu się nie przedstawiła. Po kolejnych miesiącach, musiała ze wstydem przyznać, fakt, iż nie znali się w cywilnym życiu, trochę dodawał pikanterii ich związkowi.
No i teraz ją to pokarało. Powinna od razu wyskoczyć z nakrapianego kostiumu, gdy tylko miała okazję i zapisać Czarnemu Kotu na kartce swoje imię, nazwisko, adres oraz fakt, że czasami w piątkowe wieczory siedzi zupełnie sama w dużym domu i byłaby skłonna nie zamykać na zamek klapy w suficie.
Ze złością wsadziła pędzelek do kosmetyczki i westchnęła ciężko. Ich głupotę powinno się mierzyć w kilometrach.
Spojrzała wreszcie swojemu odbiciu w lustrze w oczy. Automatycznie poczuła kilkutonowe poczucie winy. To dla Kota, kimkolwiek on naprawdę był, powinna tak się wystroić. Nie chciała wyglądać tak ładnie dla jakiegoś przypadkowego kolesia, którego na chybił trafił wybrali jej rodzice.
Gdyby tylko mógł ją teraz zobaczyć… Zamknęła oczy, wyobrażając sobie jego reakcję. Czy by mu się spodobała? Może Alya za bardzo ją wypacykowała? Ciekawe czy lubił eleganckie dziewczyny czy też może naturalne.
Zastukała ze zniecierpliwieniem polakierowanymi paznokciami w blat toaletki.
- Tak się cieszę, że idziesz tam ze mną – powiedziała do Tikki, wyciągając dłoń w jej stronę. – Naprawdę przyda mi się życzliwa dusza.
- Nie dałabym ci iść samej – zapewniła istotka, wtulając się w jej palce. – Jakby co, wciągaj na siebie kropki i wiejemy.
- Trzymam cię za słowo, Tikki. Tylko wiesz, że potem nie ma odwrotu, co? Opuszczamy Paryż i wynosimy się za granicę.
- Znam kilka osób w Chinach… - zamyśliła się Kwami, pocierając rączką policzek w zamyśleniu.
- Wszystko, tylko nie Chiny – burknęła dziewczyna, wsuwając na miejsce jedną ze złotych szpilek, które miała we włosach. – Mam dość tego kraju, chociaż nigdy w życiu tam nie byłam.
Czyjeś kroki zadudniły na schodach, a potem klapa w podłodze otworzyła się.
- Jesteś gotowa? – rozległ się głos Sabine. - Pomóc ci założyć sukienkę?
Marinette pośpiesznie wepchnęła kwami do kosmetyczki, aby ukryć ją przed matką.
- Dam sobie radę… - pisnęła, odwracając się gwałtownie tyłem do lustra.
Rzeczona sukienka wisiała na drzwiach szafy w pokrowcu ochronnym. Sabine specjalnie pojechała po nią do swojej siostry, która mieszkała pod Paryżem. Okazało się, że była to ta sama kiecka, w której babcia Cheng wystąpiła na swoim spotkaniu matrymonialnym. Magicznym sposobem miała dokładnie rozmiar Marinette. Dziewczyna podejrzewała, że matka i ciotka nieźle nad nią popracowały w tajemnicy przed kuzynkami, które także podobno ostrzyły sobie na tą kreację zęby.
Sabine podeszła do szafy i rozsunęła pokrowiec, wyciągając to cudo z czerwonego jedwabiu. Mari przełknęła głośno ślinę. Nie mogła zaprzeczyć, że ciuszek był boski. Aż do teraz nigdy nie gustowała w tradycyjnych strojach Chin, ale ta sukienka sprawiła, że automatycznie zmieniła zdanie.
Gdy na siebie ją założyła, poczuła, jak jedwab delikatnie otula jej sylwetkę.
Suknia była długa, prawie do kostek, ale przy tym idealnie dopasowana. Jedyną jej ozdobą był piękny haft, zaczynając się na lewym ramieniu i wędrujący aż do prawego biodra dziewczyny. Było to maleńkie dzieło sztuki przedstawiające najróżniejsze kwiaty – od kwiatów wiśni, po róże, lotosy i astry. A wszystko to ozdobione dodatkowo całą armią połyskujących owadów. Marinette przesunęła po nim palcami, czując wypukłości z różnokolorowych nitek i paciorków. Jej ręka zatrzymała się centralnie na sercu gdzie naszyta była maleńka szklana biedronka. Rozdziawiła usta, ale szybko przypomniała sobie, że nie jest sama w pokoju. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do matki.
- Jest cudowna – powiedziała cicho, kolejny raz żałując, że to nie Kot będzie tam na nią czekał.
- Czerwień to szczęśliwy kolor – poinformowała Sabine, kładąc rękę córce na ramieniu.
- Wiem…
- Dziękuję, że dla mnie to robisz.
Mari poderwawszy głowę, spojrzała na nią ze zdziwieniem. Jej mama miała łzy w oczach. To nie było zwykłe odbębnianie zobowiązania sprzed lat. To było coś więcej. O wiele bardziej osobistego, niż Mari myślała. Może matka tak naprawdę nie chciała jej zrobić na złość?
- Elaine bardzo zależało na szczęściu syna – Sabine pogłaskała córkę po policzku i wygładziła rękawki sukienki.- Bardzo by cię polubiła, kochanie. Daj temu chłopcu szansę, dobrze?
- Dobrze mamo… - obiecała Marinette, kompletnie wbrew sobie.
- Jak wyglądam?
- Mmmm… czysto?
- Plagg jesteś beznadziejnym doradcą, wiesz?
Czarny kwami wzruszył drobnymi ramionami i odpłynął w głąb pokoju w poszukiwaniu sera. Adrien zawarczał ze złością, a potem odwrócił się do lustra, aby zająć się swoimi włosami. Akurat dziś wybrały sobie dzień, aby się zbuntować i sterczeć we wszystkie strony. Powinien wczoraj wieczorem na poważnie potraktować propozycję Nino, aby spać w kasku rowerowym.
To było beznadziejne, nie ważne ile wsmarowywał w nie żelu i tak robiły, co chciały. Zupełnie tak, jakby jego ciało buntowało się dziś, dając mu znak, że pod żadnym pozorem nie powinien wychodzić tego wieczora z pokoju.
Dając spokój temu, co działo się na jego głowie, przeniósł swoja uwagę na krawat. Mocował się z nim przez chwilę, a potem westchnął, zwieszając głowę.
- Wyglądam jak pajac… Nie dla tej dziewczyny powinienem robić z siebie kretyna…
Co by dał, aby teraz móc szykować się na randkę z Biedronką. Prawdziwą, pełnoprawną randkę bez masek, za to także z możliwością obściskiwania się gdzieś na dachu. Przyniósłby jej kwiaty, komplementował mamę, uścisną dłoń taty… Obiecałby, że odprowadzi ją przed północą i dotrzymałby słowa. Z pozoru proste, głupie rzeczy, ale jego ucieszyłyby niesamowicie. Głównie, dlatego, że wreszcie mógłby to zrobić. Och dlaczego nie zebrał się do kupy jakiś miesiąc temu i nie przycisnął jej aby wreszcie zgodziła się powiedzieć mu kim jest? Jego życie było by sto razy lepsze, gdyby tylko wiedział, z kim tak naprawdę się spotyka. To co w ogóle był za układ? Jak on mógł się na to zgodzić? Nie znał ani jej imienia, ani nazwiska, nawet daty urodzin. Kompletnie nic nie wiedział o swojej dziewczynie. Kto tak robi? Był teraz tak zły na Biedronkę, że miał ochotę ją udusić.
Owszem, to może było trochę pikantne i z początku mu się podobało, ale na miłość boską, już dość miał tej maskarady.
- Słuchaj, po co ty w ogóle się przejmujesz? – zapytał Plagg, wyglądając zza jego buta w kącie pokoju.
- Dobre pytanie – burknął Adrien, patrząc z nienawiścią na swoje odbicie w lustrze.
Problem z Adrienem był taki, że nigdy nie umiał godzić się na półśrodki. Jak był uczniem, to zakuwał ile wlazło mu do głowy, jak superbohaterem, to jego życie wiecznie wisiało na włosku, a gdy miał być elegancką wizytówką nazwiska Agreste, to chciał wyglądać nienagannie.
Nienawidził się za to.
- Ojciec usmaży mój tyłek na swoich ogniach piekielnych, jeżeli źle wypadnę – westchnął, a Plagg wylądował na jego ramieniu, rozsiewając dookoła woń śmierdzącego camembert. Ten zapach w połączeniu z wodą kolońską Adriena, tworzył mieszankę wybuchową. – Uch zjeżdżaj Plagg. Może nie zależy mi na dobrym wrażeniu, ale nie chcę, żeby ta dziewczyna się pochorowała przy mnie. Miej litość.
- Biedronce nie przeszkadza czym pachniesz – jęknął kwami, wywracając jadowicie zielonymi ślepiami. – Ok. postanowiłem. Ożeń się z nią. Nie szukaj już żadnej dziewczyny.
- Nie widzisz, że się staram? – wycedził Adrien przez zęby, poprawiając mankiety sztywnej białej koszuli.- Poza tym, jeżeli chcesz decydować o tym, z kim mam się ożenić, to weź numerek i stań w kolejce. Najwyraźniej każdy na tej planecie interesuje się moją sytuacją matrymonialną.
Gdzieś w oddali usłyszał bicie zegara w głębi domu. Adrien odetchnął głęboko, czując się jak balon z którego ktoś spuścił powietrze. Odchylił klapę marynarki, a Plagg śmignął do wewnętrznej kieszeni. Chwilę później drzwi do jego pokoju otworzyły się i stanął w nich Gabriel. Wyglądał jeszcze sztywniej niż zwykle. Adrien myślał, że ojciec tak właśnie reagował na stresowe sytuacje. To były tylko podejrzenia, bo przecież nigdy nie siedli sobie i porozmawiali od serca o problemach. Rzadko, kiedy w ogóle rozmawiali.
- Gotowy?
- Bardziej już nie będę…
Podobno to było gdzieś niedaleko, ale z obliczeń Marinette jechali już ponad półgodziny. Wyjechali z centrum i skierowali się na przedmieścia, gdzie znajdowały się wielkie posiadłości najbogatszych Paryżan. Zaczęła się w końcu zastanawiać gdzie właściwie mieszka ten jej tajemniczy narzeczony. Słońce zachodziło, gdy wyruszali, a teraz już zupełnie się schowało. Kolorowe światła miasta migały w szybie samochodu, oświetlając bladą twarz Mari na różne barwy.
Gdy minęli wieżę Eiffla, poczuła szarpnięcie w sercu, tak jakby jej ciało samo rwało się tam. Ciekawe, co teraz robił Kot? Może szlajał się gdzieś po mieście, pakując się w jakieś kłopoty? Może miał nadzieję, że Biedronka go zobaczy i dołączy do niego? Miała nadzieję, że nie był teraz sam i w złym nastroju. Kolejny raz wyzywała się od idiotek w myślach. Nawet nie miała jego numeru, aby móc do niego zadzwonić i powiedzieć jak bardzo się boi dzisiejszego wieczoru.
Siedziała jak na szpilkach, wpatrzona w okno. Ani słowem nie odezwała się do rodziców, mając nadzieję, że ten cichy protest wzbudzi w nich resztki litości. Jak dotąd nie odnosiła pożądanego skutku. Sabine była niczym skała, Tom natomiast sprawiał wrażenie przytłoczonego poczuciem winy.
Czuła jak Tikki, ukryta czarnej torebce z paciorkami, wierci się niecierpliwie. Najwyraźniej zły nastrój dziewczyny wpływał też na magiczną istotkę. Marinette rozwiązała troczki i wsunęła rękę do środka. Kwami od raz przytuliła się do jej dłoni, poklepując palec pokrzepiająco. Dziewczyna czuła jak troszkę ciepła rozlało się po jej ciele. Przynajmniej jedna istota na tym świecie ją wspierała.
Nagle zwolnili, a koła samochodu zazgrzytały na żwirze podjazdu. Mari wyjrzawszy przez okno zorientowała się, że znaleźli się przed wielką rezydencją otoczoną elegancko wyglądającym ogrodem.
Wysiadając, ujrzała wielkie okna, przez które padało na zewnątrz złote, ciepłe światło. W największym oknie ktoś stał, ale nie widziała dokładnie osoby, tylko ciemną sylwetkę.
Otworzył im lokaj, a w głąb domu poprowadziła ich pokojówka o cierpkim wyrazie twarzy. Mari szła powoli, wlokąc się z tyłu za rodzicami. Podziwiała zdjęcia na ścianach.
Tak się zamyśliła, że gdy dotarli do końca korytarza, wpadła na plecy taty, gdyż nie zauważyła że wszyscy się zatrzymali. Zachwiała się i gdyby nie Tom, upadłaby pewnie. Nie była przyzwyczajona do noszenia tak wysokich obcasów. Owszem, może wyglądała na wyższą, ale bez przerwy martwiła się, że zaraz skręci sobie kostkę.
Drzwi się otworzyły i jej rodzice weszli do środka. Ona zatrzymała się na progu, jakby na granicy przepaści.
Sabine ponagliła ją gestem.
Przełknęła gulę w gardle i zrobiła krok do przodu.
Adrien stał przy oknie i uważnie obserwował rozświetloną wieżę Eiffla w oddali. Poważnie rozważał możliwość wyskoczenia przez okno z pierwszego piętra i szaleńczego maratonu przez ogród. Był szybki, może udałoby mu się uciec ochroniarzom. Potrzebował sześciu sekund, aby dostać się do fontanny. Dwadzieścia, aby dotrzeć do garażu, pod warunkiem, że nie musiałby rozwalać zamku drzwi. Gdyby zrezygnował z samochodu, do bramy dostałby się w niecałe dwie minuty. Nawet bez transformacji umiałby przeskoczyć ją z rozpędu. Robił to w sumie wiele razy w życiu, tylko zawsze wtedy tam po drugiej stronie czekał na niego Nino na motorze. Pytanie tylko, jak daleko udałoby mu się uciec, zanim ojciec postawiłby na nogi całą ochronę rezydencji. Może udałoby mu się gdzieś zamienić w Kota i dalej uciekać po dachach.
Tylko, co potem?
Przez te wszystkie obliczenia, nie usłyszał poruszenia przy drzwiach. Zerknął przez ramię i ujrzał potężnego mężczyznę o przemiłej twarzy i drobną kobietę o azjatyckich rysach. Za nimi ktoś stał, ale Adrien nie wdział go, aż do momentu, gdy nowoprzybyli rozstąpili się na boki.
Gabriel wystrzelił w stronę gości, aby ich przywitać, ale Adrien nie drgnął.
Głównie dlatego, że nie mógł.
Miał wrażenie, jego szczęka rąbnęła o podłogę.
To było niemożliwe, żeby przed nim stała prawdziwa dziewczyna. Była raczej jak zjawisko, marzenie senne…
Poznał ją od razu. Boże jak by mógł jej nie poznać?
Wielkie błękitne oczy dziewczyny studiowały każdy detal jego twarzy. Przygryzała dolną wargę ze zdenerwowania. Chłonął ten widok całym sobą, ciesząc się, że jednak nie wyskoczył przez okno.
Doskonale wiedział, że szczerzy się jak szaleniec, ale nie dbał o to. Nareszcie mógł się nacieszyć widokiem jej twarzy bez maski.
Ona też go poznała, widział to wyraźnie. Starała się nie uśmiechać, ale chyba miała z tym wielkie trudności. Posłała mu powłóczyste spojrzenie spod rzęs, a słodki rumieniec rozlał się po jej policzkach.
Tak, czerwień to zdecydowanie był jej kolor.
- Adrien… Adrien!
Ocknął się i spojrzał na ojca. Był wściekły, ale bardzo starał się tego nie pokazać. Szkoda tylko, że pioruny sypały się z jego oczu.
- Adrien, nie stój tak. Przywitaj się – wycedził Gabriel. – To panna Marinette Dupain – Cheng, o której ci opowiadałem. A to Sabine Cheng i Tom Dupain.
Skłonił się jej rodzicom, ale ani na chwilę nie oderwał oczu od dziewczyny. Miał wrażenie, że jeżeli chociaż na chwilę spuści ją z oka, zniknie, rozwieje się niczym poranna mgła. Bał się nawet do niej zbliżyć, bo gdyby okazała się tylko halucynacją, chyba by tego nie przeżył.
- Myślę, że zostawimy może teraz młodych, żeby mogli się trochę lepiej poznać – usłyszał głos Sabine Cheng z oddali.
Gabriel próbował oponować, ale ta drobna kobieta miała spojrzenie wojownika i jakiś magiczny dar przekonywania. Rodzice ulotnili się po cichu, a w pokoju zapanowała głęboka cisza.
Adrien wiedział, że powinien coś powiedzieć, przecież to on zwykle trajkotał niczym pozytywka, ale w głowie miał zupełną pustkę. Miał wrażenie, że nie umiałby wypowiedzieć w tym momencie żadnego konstruktywnego zdania po francusku.
Podniosła na niego oczy, patrząc lękliwie. Stała nadal sztywno przy drzwiach, mnąc w rękach materiał sukienki.
- Błagam, powiedz coś… powiedz coś, żebym była pewna, że to ty… - wyszeptała cała się trzęsąc.
Oblizał wargi i uśmiechnął się.
- Będę tym gościem, który będzie walczył o twój honor… - wydusił z siebie, patrząc jak jej duże oczy robią się, co raz większe z sekundy na sekundę.- Będę bohaterem, o którym marzysz… Będziemy żyli już zawsze, wiedząc, że razem zrobiliśmy wszystko ku chwale miłości…
Wydała z siebie dziwny dźwięk, coś pomiędzy szlochem a śmiechem i ruszyła do przodu. Wpadła w jego rozpostarte ramiona, wtuliła się w niego mocno, najmocniej jak tylko potrafiła bez łamania mu żeber. Oparł policzek o czubek jej głowy, łapczywie wdychając słodką woń jej perfum. Serce mu obijało się w piersi tak mocno, że ona pewnie mogła poczuć to przez koszulę. Bardzo, naprawdę bardzo nie chciał się rozbeczeć.
Poczuł jak drobne ramiona dziewczyny trzęsą się i był pewny, że płacze. Chciał jej coś powiedzieć, uspokoić jakoś, gdy nagle podniosła głowę, aby na niego spojrzeć. W tym momencie Adrien był pewny, że jego mózg na chwilę przestał pracować.
Śmiała się! Ta mała diablica wcale nie płakała, trzęsła się ze śmiechu!
No tak, przecież ta dziewczyna nie miała zwyczaju się rozklejać. Co on sobie wyobrażał? Że utuli ją i zetrze łzy z jej policzków, niczym główny bohater komedii romantycznej? Ta dziewczyna przechodziła przez pożary i walące się budynki, tak jakby to był spacer po parku.
Jeżeli ktoś miał tu ryczeć to prędzej on, bo był tak szczęśliwy, że robiło mu się aż słabo.
- Ludzie napisali miliardy miliardów piosenek o miłości a ty wyjeżdżasz mi ze soundtrackiem z Karate kida?
- Przepraszam – parsknął, po czym pocałował ją w czoło.– Nie mogłem się powstrzymać…
- Jesteś takim głupkiem, Kocie… - westchnęła z czułością.
- Adrien – przypomniał jej uczynnie. – Adrien Agreste, miłość twojego życia.
- Marinette Dupain Cheng – także się przedstawiła, chichocząc.
- Nareszcie wiem, jak nazywa się moja przyszła żona – udał, że oddycha głęboko z ulgą, a ona zmarszczyła piegowaty nos.
- Przepraszam bardzo pana, jeszcze nic przecież nie jest postanowione – odparła, wydymając usta. - Nie mam pierścionka na palcu i nikt nie klękał na jedno kolano, aby mnie o coś prosić.
- To, się bardzo da szybko naprawić.
Złapał dziewczynę za rękę i ruszył w stronę wyjścia, wiodąc ją za sobą. Patrzyła na niego z uwagą, jakby była bardzo ciekawa co zrobi.
Adrien kopniakiem otworzył drzwi i stanął na progu.
- Tato! – ryknął ile sił w płucach. – Musimy pogadać!
CZYTASZ
Narzeczona dla Adriena Agreste | Miraculum | Zakonczone
FanfictionJeszcze piętnaście minut temu beztrosko hasał po dachach Paryża, czując na ustach smak pocałunków Biedronki, a teraz był na samym dnie otchłani rozpaczy. Tyle czasu zajęło mu przekonanie jej do siebie. Gdy w końcu ona odwzajemniła jego szalone uczuc...