- Mamo jadę za granicę
- Nie ma mowy Wlad.
- Jadę!
Stał na jednym z tych zabytkowych rynków wyłożonych brukiem. Opierał się o studnię i podziwiał ratusz, którego dach obsiadły gołębie. Było gorąco i czuł, jak pot spływa mu po karku, ludzie mijali go jedząc lody włoskie z pobliskiej budki, na które go nie było już stać. I choć nie powinien winić nikogo oprócz siebie, wiedział to, to stwierdził, że dostał od mamy za mało pieniędzy. Jego walizka w tanim pokoju hotelowym była wypełniona pamiątkami i prezentami, na które wydał resztę oszczędności, jakie mu zostały.
Teraz był spłukany i nie do końca szczęśliwy. Jeżeli to on miał decydować to chciałby już wrócić do domu. Jego bilet jednakowoż wyznaczał jutrzejszą datę, więc musiał się jeszcze dzisiaj bujać po mieście, które już szczerze mu się znudziło. No bo ile można było patrzeć na te same budynki? Pokarmił by z dziećmi gołębie, ale próbował już wczoraj przyłączyć się do jednej dziewczynki i kraść jej ziarno, jej rodzice nie byli zachwyceni. Obrzucili Wlada tym "spojrzeniem rodziców" i zabrali swoje dziecko.
Wydał wtedy trochę za dużo pieniędzy na karmę dla ptaków, którą sprzedawał pewien staruszek w sklepie z ręcznie robionymi pamiątkami. Ale potem gołębie wskakiwały mu na rękę i jadły z garści i odleciały dopiero, kiedy próbował je pogłaskać. Do tej pory uważał, że było warto.
Zaczął patrzeć na jakiegoś gościa, który niósł lody pistacjowe i wyobraził sobie, że go napada. Kiedy już miał wziąć pierwszy kęs zdobyczy, zabuczał mu telefon, wyrywając z rozmyślań.
- Mamo? - odebrał i natychmiast wywrócił oczyma.
- Wiem, że nie pojechałeś z Vilmosem - głos mamy był groźny, niemal wyobrażał sobie ją mrużącą oczy.
Przez chwilę nawet przestał tęsknić i cieszył się, że jest w takim momencie gdzie indziej.
- Hmm, tak? To dziwne, bo...
- Nie wiem czy próbował cię kryć, ale powiedział, że jesteś z kim innym. Mam mu wierzyć?
Pomógł mu? Wlad zaniemówił na chwilę i spróbował wyobrazić sobie przyjaciela, który kłamie jego mamie, aby ratować mu tyłek. Nie potrafił. Vilmos nagrał go kiedyś, jak narzeka na swoją dziewczynę, aby potem jej to odtworzyć i śmiał się z jego czerwonego policzka, kiedy już z nim zerwała.
- No, tak, Vilmos to swój chłop mamo, poza tym nigdy nie kłamie, jak Boga kocham. Mówi prawdę, zawsze. Raz zapytałem go czy mój pryszcz na czole wygląda okropnie i zamiast mnie pocieszać powiedział, że wyglądam jak brzydki jednorożec. Jest wiarygodny i nie przepuści okazji, aby wpakować mnie w kłopoty.
- Wlad...
- Mamo, mówię serio. Vilmos to prawdziwa szuja, nie ma powodu by...
- Chcę porozmawiać z tym twoim kolegą - przerwała mu i westchnęła, wiedział, że traci do niego cierpliwość.
Rozejrzał się, jakby jego wymyślony przez Vilmosa kolega miał się zaraz koło niego pojawić. Tłumy ludzi mijały go, obrzucając niechętnym spojrzeniem, ponieważ nie mogli przez niego zrobić sobie zdjęć przy studni. Ludzie i te zdjęcia.
- Hmm, mamo poszedł do sklepu, właśnie na niego czekam, więc raczej sobie nie porozmawiacie. Ale wierz mi mamo, mój kolega... tak, on jest super.
- Skoro tak to wyślij mi potem wasze wspólne zdjęcie, skoro tak dobrze się z nim bawisz - niemalże przeklął na głos, słyszał uśmiech w jej głosie, wiedziała, ze ściemnia.