VI. Zmierzch

796 107 12
                                    


—Przeraża mnie to.— Angie ujęła zamazaną kartkę w oba palce, rzucając w stronę papieru pełne rezerwy spojrzenia. Ostatni raz zeskanowała niepokojący przejaw obłędu Denise i zamknęła pamiętnik. Uniosła głowę, sprawdzając czy pani Olsen nie spostrzegła jej braku zainteresowania lekcją. — Co się z nią stało?

Audrey wzruszyła ramionami, zabierając zapiski sprzed nosa koleżanki i wrzucając je do torby. Dzisiejszego dnia była potwornie zmęczona. Wczorajszej nocy pokój przy Abbey Road odwiedziły widma, oplatając ciemnymi mackami najstarszą z Couldsonów i wrzucając ją do otchłani koszmarów sennych.

—Nie mam zielonego pojęcia. Liczę na inwigilacje Willa — szepnęła, przecierając oczy. Poczuła jak mascara zlepia się w małe kulki, przylegając do jej palców. Strzepała czarny proch na blat, ignorując zaniepokojone spojrzenie Angie. — Co do niego... Widziałaś go dzisiaj?

Dumbrowsky pokręciła głową, wlepiając niewidzący wzrok w blat tablicy. Biała powierzchnia w całości zapisana była matematycznymi wzorami, w przeciwieństwie  do zeszytu obu dziewczyn. O ile Angie próbowała nadrobić chwilowe zaległości, to Audrey całkowicie zaniechała takiego przedsięwzięcia. Odłożyła długopis do piórnika, nie zamierzając wyjąć go do końca lekcji. Żadne matematyczne wzory nie wytłumaczą jej tego, co miało miejsce wczorajszej nocy.

—To dziwne — mruknęła Couldson, bawiąc się kółeczkami notatnika.

Wtem po sali przeszło mocne pukanie do drzwi, wybudzając z letargu siedemdziesiąt procent uczniów. Audrey przeniosła wzrok na wejście, a po jej głowie przeszła niedorzeczna myśl, że może Suzie przyszła ją zwolnić z dzisiejszych zajęć.

Jednakże do pomieszczenia definitywnie nie weszła pani Couldson, tylko ktoś, kto automatycznie poszerzył krótką listę Audrey, „plusów mieszkania w Millhaven". Przystojny mężczyzna, o oliwkowej karnacji i bosko zakręconych włosach uplasował się zaraz obok piegów Willa oraz ślicznej Angie. Głęboko brązowe tęczówki, przeczesały najbliższe otoczenie, zatrzymując się na wytrąconej z matematycznych przemyśleń, pani Olson.

—Matko, kto to jest? —zapytała Audrey, próbując zachować złoty środek pomiędzy szeptem, a ogólnym podnieceniem. Tajemniczy przybysz wyglądał jak żywcem wyjęty z opowieści E.L James, którą czytają znudzone swoim życiem seksualnym, kobiety po czterdziestce. Może dlatego oczy pani Olson błysnęły zawadiacko. — Powiedz, że to jakiś nauczyciel i mamy z nim kolejną lekcje.

Angie uśmiechnęła się tylko i pokręciła zarumieniona głową. Trudno było nie zauważyć, kiedy dziewczyna mocniej ścisnęła długopis, wlepiając wzrok w zeszyt. Audrey nie rozumiała jak w takiej chwili można spoglądać w swoje notatki. Kopia Orlando Blooma z dwutysięcznego roku weszła do ich sali, a Dumbrowsky woli gryzmolić bzdety na papierze.

—Caine Curantt — rzekła półgębkiem, kiedy mężczyzna wymienił porozumiewawcze spojrzenia z panią Olson. Angie zasłoniła się zeszytem i dodała — syn szeryfa, Colina. Obydwoje pracują na komisariacie.

—Przepraszam, że przeszkadzam w lekcji. — Caine Curantt przemówił, a damska część klasy cicho westchnęła. Audrey wolała w milczeniu podziwiać jego kości policzkowe.  — Czy znajdę tu Willa Fielda?

Couldson w jednym momencie otrząsnęła się z wczesnego zauroczenia, wychwytując alarmujący wzrok swojej sąsiadki. Angie zmarszczyła czoło, nieśmiało wyglądając z czwartego rządu.

—Nie, nie. To nie ta klasa. — Pani Olson machnęła dłonią. Przeszła dystans pomiędzy biurkiem, a synem szeryfa i nieudolnie szepnęła. — Coś się stało?

Audrey nieznacznie nachyliła się nad blat, chociaż szczerze wątpiła, aby Caine wyjawił rzeczywisty cel swojej wizyty. Pani Olson – z całym szacunkiem – nie wyglądała na osobę godną zaufania. Trudno było stwierdzić czy to przez ten komiczny makijaż czy rude włosy.

Przekleństwo MillhavenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz